O zakończeniu procedury z art. 7 Traktatu o UE prowadzonej wobec Polski przez Komisję Europejską media spekulowały od jakiegoś czasu. Pytania brzmiały raczej „w jaki sposób”, a nie „czy” Bruksela zamierza do tego doprowadzić.

Najlepszym wskazaniem do tego było zachowanie Ursuli von der Leyen po przedstawieniu przez Adama Bodnara „planu działania” dotyczącego zamiarów przeprowadzenia reform wymiaru sprawiedliwości. Zostawiając już na boku stan faktyczny, o którym wielokrotnie pisaliśmy na łamach DGP, czyli brak lub znikomy postęp we wdrażaniu zmian prawnych, moment odblokowania Polsce funduszy europejskich był wyraźnym sygnałem zmiany w relacjach Brukseli i Warszawy. Zakończenie procedury z art. 7 określającej tzw. klauzulę zawieszającą, która ostatecznie może doprowadzić do pozbawienia państwa członkowskiego części praw wynikających z członkostwa, będzie z kolei ostatecznym potwierdzeniem tego przełomu.

Przełomu, który poza bezspornie pozytywnymi skutkami jak uruchomienie dla Polski dziesiątek miliardów euro na inwestycje oraz wsparcie bezpośrednie chociażby w obszarze infrastruktury, rodzi też pytania o sens prowadzenia wspomnianych procedur i ich przejrzystość. Zarówno unijni urzędnicy, jak i polscy dyplomaci w nieoficjalnych rozmowach przekonywali, że jakąkolwiek ścieżką nie zdecyduje się teraz pójść Bruksela wobec procedury z art. 7, będzie to krok precedensowy, ponieważ żadne państwo nie zabrnęło w sporze prawnym z Komisją do tak zaawansowanego etapu. Istotnie tak procedura z art. 7, jak i zawieszenie środków z KPO i Funduszu Spójności oraz kilka postępowań naruszeniowych doprowadziły do powstania sporej biblioteki dokumentów prawnych, które nie tyle są efektem obowiązujących, wieloletnich, sprawdzonych procedur, ile potencjalnie staną się ich wykładnią na kolejne lata.

Komisja zdecydowała się pójść prostą ścieżką i wycofać swój wniosek o rozpoczęcie procedury, co finalnie może zamknąć całą sprawę w drugiej połowie maja. Wówczas podczas posiedzenia ministrów ds. UE Bruksela może oficjalnie poinformować Radę, którą tworzą ministrowie, o wycofaniu wniosku skierowanego w 2017 r. Koincydencja między czerwcowymi wyborami europejskimi a decyzją Komisji nie jest specjalnie ukrywana – Platforma Obywatelska wprost powołuje się w kampanii na dobre relacje z Brukselą. A sama von der Leyen i jej otoczenie właściwie nie dbają o „kodeks etyczny” przyjęty kilka tygodni przed rozpoczęciem kampanii w UE, który zaleca wyraźne rozróżnienie działalności komisarzy od ich aktywności wyborczych. Najlepszym dowodem tego są relacje polskich mediów, które na jednym tchu wymieniają von der Leyen jako przewodniczącą Komisji oraz kandydatkę Europejskiej Partii Ludowej na kolejną kadencję, co wydaje się w takiej sytuacji samo narzucać.

W warunkach mediów społecznościowych, mobilności dziennikarzy, możliwości organizowania spotkań w ramach partii, think tanków, organizacji pozarządowych oraz oficjalnej administracji oczekiwanie całkowitej przejrzystości i odróżnienia obu typów działalności politycznej jest marzycielstwem. Jednak zestawienie na przestrzeni 24 godzin informacji (oczywiście w odpowiedzi na pytanie dziennikarzy, a nie w oficjalnym komunikacie) o zakończeniu skomplikowanej, wieloletniej procedury, w którą zaangażowane było kilkadziesiąt stolic europejskich, kilkadziesiąt rządów, setki ministrów, urzędników i dyplomatów z serią fotografii z kandydatami PO w wyborach europejskich wydaje mi się co najmniej niefortunne. Brukselę oraz Warszawę nie dzielą tysiące kilometrów, podróże w obie strony odbywają bezproblemowo setki osób, w tym europosłowie, ich asystenci i osoby współpracujące. Kampania wyborcza, zwłaszcza prowadzona w obrębie 27 państw, czyli niemal całego kontynentu, jest wymagająca, a kalendarz szefowej Komisji i kandydatki EPP napięty. Zestawienie jednak interesów wyborczych z końcem precedensowej procedury z zawieszeniem praw członkowskich w tle na tak krótkim czasie pozostawia spory niesmak. A w perspektywie ten dość niewdzięczny dla szefowej Komisji styk prawa i polityki może być eksponowany przez rosnące w poparcie środowiska polityczne, które wielokrotnie zastosowanie procedury tak wobec Polski, jak i Węgier krytykowały. ©℗