Brak porozumienia w Kairze uprawdopodobni izraelską ofensywę lądową na Rafah. Sprzeciwia się jej Biały Dom.

Niewiele wskazuje na to, by prowadzone w Kairze rozmowy dotyczące Strefy Gazy doprowadziły do porozumienia. Wśród amerykańskiej delegacji, której przewodzi szef CIA William Burns, dominuje przekonanie, że to negocjacje „ostatniej szansy”, by uniknąć izraelskiej ofensywy lądowej w Rafah. Binjamin Netanjahu proponuje 40-dniowe zawieszenie broni, w którego trakcie stopniowo ma dochodzić do wzajemnej wymiany więźniów. Spekuluje się, że za kilkudziesięciu zakładników islamistycznych organizacji ze Strefy Gazy Izrael jest wstępnie gotowy zwolnić ze swoich więzień nawet kilkuset Palestyńczyków. Delegacji izraelskiej w Kairze jednak nie ma. Na miejscu są oprócz Amerykanów, Egipcjan i Hamasu także Katarczycy.

– Porozumienie musi kończyć wojnę i gwarantować opuszczenie Strefy Gazy przez Izraelczyków – przekazał Reutersowi jeden z członków delegacji Hamasu. Organizacja terrorystyczna domaga się trwałego zawieszenia broni, a oprócz tego pewności, że Izrael nie rozpocznie ofensywy lądowej w Rafah, gdzie po siedmiu miesiącach brutalnej wojny stłoczonych jest ok. 1,5 mln Palestyńczyków. Takie warunki brzegowe są nie do zaakceptowania przez rząd Netanjahu, Izraelczycy wykluczają zakończenie działań zbrojnych, oficjalnym celem jest dalej militarne zniszczenie Hamasu. Temu ma właśnie służyć od dawna zapowiadana inwazja na Rafah, gdzie mają działać cztery bataliony dżihadystów. Przed atakiem na miasto przestrzegają Amerykanie, obawiając się pogłębienia katastrofy humanitarnej w enklawie na pół roku przed wyborami prezydenckimi w USA.

W samym izraelskim rządzie nie ma jedności. Część polityków opowiada się za porzuceniem planów inwazji na Rafah i zawarciem porozumienia z Hamasem. Tego samego domagają się w większości protestujący na ulicach Izraelczycy, argumentując, że to jedyna droga, by doprowadzić do sprowadzenia zakładników do domów. Wśród nich nie brak obaw, że jeśli Izrael wkroczy do Rafah, to zakładnicy po prostu zginą. Netanjahu nie znajduje się w komfortowej pozycji, z drugiej strony jest pod presją radykalnych polityków z koalicji, jak minister finansów Becalel Smotricz, który na wiecu w Jerozolimie wzywał: „Rafah natychmiast”. Minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gewir sugerował, że jeśli „Bibi” nie zgodzi się na inwazję na to miasto, to konsekwencją będzie upadek rządu i koniec władzy premiera (wobec którego Międzynarodowy Trybunał Karny szykuje nakaz aresztowania).

W przeciwieństwie do dzielącej koalicję sprawy Rafah rząd izraelski jednogłośnie zadecydował w niedzielę o zakazie działalności w państwie żydowskim katarskiej Al-Dżaziry. Według doniesień mediów izraelskich nowe prawo ma wejść w życie z natychmiastowym skutkiem, a większość sprzętu redakcji ma podlegać konfiskacie (prócz komórek oraz laptopów dziennikarzy). Decyzja ta nastąpiła dwa dni po przypadającym na piątek Światowym Dniu Wolności Prasy, ustanowionym przez UNESCO. Zgodnie z danymi tej organizacji już ponad 100 dziennikarzy zginęło w wyniku działań izraelskiej armii w Strefie Gazy. Al-Dżazira jest głównym medium relacjonującym sytuację w enklawie, w której przez ostatnie siedem miesięcy zmarło blisko 35 tys. Palestyńczyków, prawie 80 tys. zostało rannych, a ok. 8 tys. jest zaginionych. Departament Stanu USA szacował, że powyższe dane, przedstawione przez ministerstwo zdrowia w Strefie Gazy, są prawdopodobnie niższe od stanu faktycznego.

Wydarzenia na Bliskim Wschodzie rzutują mocno na amerykańską kampanię wyborczą. Przez uniwersytety w Stanach Zjednoczonych, od Nowego Jorku po Los Angeles, przetacza się fala demonstracji poparcia dla Palestyńczyków. Studenci na wzór protestów sprzed lat przeciwko wojnie w Wietnamie czy apartheidowi w RPA zakładają „kampusowe miasteczka”, które w niektórych przypadkach brutalnie rozwiązywane są przez służby porządkowe (łączna liczba aresztowanych sięga już prawie 2,5 tys. osób). Jednym z głównych postulatów demonstrantów jest zerwanie związków ich uczelni z Izraelem, choć na manifestacjach padają także hasła antysemickie i wyrażające poparcie dla Hamasu. Na to często wskazują politycy Partii Republikańskiej, wzywając władze uczelni do zakończenia protestów i ukarania w nich uczestniczących. Szef Izby Reprezentantów Mike Johnson opowiedział się nawet za wycofaniem wiz dla niektórych zagranicznych studentów. ©℗

Izraelczycy są podzieleni w sprawie ofensywy