Jedna z nielicznych rozpoznawalnych twarzy europejskiej lewicy Pedro Sanchez ogłosi dziś, czy zrezygnuje z funkcji premiera Hiszpanii. W Brukseli był wymieniany jako kandydat na szefa Rady Europejskiej.
„Potrzebuję czasu na refleksję” – napisał szef hiszpańskiego rządu w długim liście do społeczeństwa w ubiegłym tygodniu i zapowiedział, że dziś ogłosi swoją decyzję, czy pozostanie na stanowisku. Jego oświadczenie poprzedziły informacje medialne na temat wszczęcia w środę przez madrycki sąd postępowania dotyczącego korupcji oraz powoływania się na polityczne wpływy w działalności biznesowej przez jego żonę Begoñę Gómez. Zarówno sama zainteresowana, jak i Sanchez zaprzeczają wszystkim zarzutom, a środowisko socjalistów uznało całą sprawę za brudną grę polityczną. Choć nie zapadł jeszcze prawomocny wyrok w tej sprawie, to w wydanym oświadczeniu zostało zapowiedziane złożenie odwołania.
Lider hiszpańskich socjalistów rządzi krajem od 2018 r. i mimo uzyskania w tym roku reelekcji jego obecna kadencja chwieje się od samego początku. Poparcie dla pomysłów nowego koalicyjnego rządu jest dziś zależne od regionalnych ugrupowań baskijskich i katalońskich, które wywierają coraz większą presję związaną z uzyskiwaniem jak najszerszej autonomii. Część katalońskich polityków oczekuje od Sancheza finalnie zorganizowania referendum niepodległościowego, a dyskusje i negocjacje w tej sprawie trwają de facto od kilku miesięcy. Przez kraj w styczniu przetoczyły się też protesty środowisk związanych z konserwatywną Partią Ludową i prawicową Vox, a rządy obecnego premiera zyskały określenie „sanchismo” wykorzystywane przez politycznych przeciwników jako zarzut despotycznego sposobu podejmowania decyzji. Dziś to Sanchez oskarża politycznych adwersarzy o czarny PR, a ataki z prawej strony sceny uznał wręcz za powód do rozważenia dymisji.
Drugim tłem tej historii są nadchodzące eurowybory, w których socjaliści i demokraci (S&D) ponownie mogą stać się drugą siłą w Parlamencie Europejskim, ale według ostatnich sondaży stracą od kilkunastu do nawet 20 mandatów. To daje im nieco słabszą kartę przetargową w rozmowach z najbardziej prawdopodobnymi zwycięzcami czerwcowych wyborów – Europejską Partią Ludową (EPL). Obie frakcje celują w najważniejsze unijne stanowisko, w tym EPL w utrzymanie na drugą kadencję fotela szefowej KE przez Ursulę von der Leyen. Kluczowy po eurowyborach dla obsady stanowisk będzie jednak nie tyle wynik poszczególnych frakcji, ile negocjacje – te oficjalne i zakulisowe – prowadzone przez liderów państw członkowskich. A wśród nich na próżno dzisiaj szukać liderów spośród członków frakcji S&D cieszących się zarówno poparciem społecznym, jak i posłuchem w gronie premierów i prezydentów.
Dotychczas spośród tej frakcji to szef portugalskiego rządu Antonio Costa był rozpatrywany jako potencjalny kandydat na przewodniczącego Rady Europejskiej lub objęcia innej intratnej funkcji jak szef unijnej dyplomacji (którym swoją drogą jest dziś socjalista Josep Borrell). Costa po dziewięciu latach jako jeden z najdłużej urzędujących premierów w UE podał się do dymisji na skutek skandalu korupcyjnego z udziałem jego bliskich współpracowników przy wydawaniu koncesji na wydobycie litu w północnej części kraju i produkcję wodoru. W związku z tym jedynym kandydatem z grona premierów i prezydentów państw UE, który może cieszyć się uznaniem w Brukseli, jest właśnie Sanchez. Jednocześnie wciąż oficjalnym kandydatem wiodącym frakcji socjalistów na szefa Komisji pozostaje 71-letni Luksemburczyk, obecny komisarz ds. pracy Nicolas Schmit. Paradoksalnie jednak „ucieczka” Sancheza do unijnych struktur jest postrzegana przez większość komentatorów jako szansa na wyjście z impasu wewnętrznego w Hiszpanii i jednocześnie zyskanie dla kraju ponownie jednej z kluczowych tek w UE. ©℗