Ponad 60 mld dol. Taką wartość ma pakiet pomocy dla Ukrainy, który najpewniej dziś zostanie zatwierdzony przez amerykański Senat. I choć ok. 20 mld z tej kwoty zostanie wydanych na uzupełnienie magazynów z uzbrojeniem za Atlantykiem, z czego cieszyć się mogą głównie amerykańskie koncerny zbrojeniowe, to i tak sprzęt szerokim strumieniem popłynie też do obrońców ukraińskich.

Według „Financial Times” część już czeka „w blokach startowych” w Rzeszowie i gdy tylko prezydent Joe Biden złoży swój podpis pod tą regulacją, sprzęt zostanie przewieziony na Ukrainę. Zapewne kwestią dni jest jego dostarczenie jednostkom na froncie. Szanse obrońców ukraińskich na odpieranie ataków rosyjskich po dostawach amunicji artyleryjskiej 155 mm czy kolejnych systemów i pocisków przeciwrakietowych na pewno będą większe. Być może dojdzie także do większej liczby spektakularnych ataków za pomocą pocisków ATACMS, możliwe że nawet na Most Krymski, ale to nie zmieni z dnia na dzień losów wojny. Amerykańska ustawa nie zadziała jak magiczna różdżka i nie sprawi, że nagle Ukraińcy przejmą inicjatywę i w kilka miesięcy odeprą najeźdźców. Oprócz braku niezbędnej ilości „żelaza” obrońcy mają jeszcze co najmniej dwa poważne problemy, które muszą rozwiązać samodzielnie.

Pierwszym jest brak odpowiedniej liczby wyszkolonych żołnierzy. Politycy w Kijowie tydzień temu przyjęli nową ustawę o mobilizacji, ale to jednak nie oznacza, że nagle liczba mundurowych radykalnie wzrośnie. Choć wprowadzono kilka rozwiązań, które mają zwiększyć liczbę żołnierzy (m.in. obniżenie wieku tych, którzy mogą być powoływani już nie na pobór, a na podstawowe szkolenie wojskowe – z 27 do 25 lat), to nie jest to równoznaczne z masową mobilizacją, która by wypełniła etaty zwolnione przez rannych i zabitych w walce oraz pozwoliła na tworzenie nowych jednostek. Faktem jest, że ci, co za Ukrainę chcieli walczyć, do wojska poszli już dawno. Z kolei tych, którzy nie chcieli, coraz trudniej przekonać do tego, by jednak na front ruszyli. Co jakiś czas wybuchające afery korupcyjne wokół armii sytuacji nie poprawiają. A to, że wciąż nie ustanowiono mechanizmu „wychodzenia” z wojska, co oznacza, że de facto końca służby władze nie przewidują, liczby chętnych do wstąpienia w szeregi na pewno nie zwiększa.

Drugim problemem strukturalnym, z którym zmagają się Ukraińcy, jest brak dobrze przygotowanych linii obrony. „Ukraińcy muszą postawić linie fortyfikacyjne wzdłuż linii frontu, tak jak to zrobili Rosjanie na Zaporożu. To ma dwa cele. Po pierwsze, oczywiście łatwiej się bronić. Po drugie, patrząc strategicznie – utrzymywanie linii fortyfikacyjnej wymaga mniejszej liczby żołnierzy i środków niż obrona bez fortyfikacji. Dlatego po ich powstaniu można ściągnąć część jednostek z linii frontu i szkolić je na zapleczu. Tego teraz nie ma, bo większość jednostek jest blisko frontu” – wyjaśniał kilka tygodni temu na łamach Forsal.pl analityk Konrad Muzyka z Rochan Consulting. I faktycznie w ostatnim czasie kilkukrotnie były publikowane filmy z tego, jak prezydent Wołodymyr Zełenski odwiedza miejsca, gdzie linie obrony są tworzone. To dobry znak, ponieważ przez drugą połowę 2023 r. te zadania były zaniedbywane. Jednak na razie trudno ocenić, czy wykonana praca jest wystarczająca, by powstrzymać Rosjan.

Jeśli do tego dołożymy jeszcze m.in. to, że czasem na polu walki szwankuje wykonywanie operacji połączonych, czyli współdziałanie różnych rodzajów jednostek, czy momenty, gdy to politycy, a nie wojskowi decydują o miejscu i czasie działania żołnierzy, oraz to, że armia rosyjska także wyciąga wnioski ze swoich niepowodzeń, to widać, że ostatnio pogarszająca się sytuacja na linii frontu nie wynika tylko z tego, że Ukraińcom brakowało sprzętu. To ważny, ale nie jedyny powód. Dostawy uzbrojenia z Ameryki powinny obrońcom ukraińskim ustabilizować przez jakiś czas linię frontu, ale nie przesądzają tego, że Kijów ten konflikt wygra. ©℗