Społeczeństwo Izraela patrzy na zabójstwo pracowników sektora humanitarnego przez pryzmat ataku z 7 października. Centrowi politycy sprawy nie komentują.

Izraelskie wojsko poinformowało o wycofaniu, po sześciu miesiącach wojny, sił lądowych z Chan Junus na południu Strefy Gazy. „Dywizja opuściła enklawę, aby zregenerować siły i przygotować się do przyszłych operacji” – przekazały Siły Obronne Izraela (IDF). W regionie pozostała tylko jedna brygada.

Decyzja o wycofaniu niektórych oddziałów z południowej części enklawy nie musi oznaczać zakończenie inwazji. Może być wstępem do ataku lądowego na Rafah. Tym bardziej że – jak przekonywał wczoraj Hamas – nie doszło jeszcze do żadnego przełomu w toczących się w Kairze negocjacjach w sprawie zawieszenia broni. „Jeśli premier zdecyduje się zakończyć wojnę bez zakrojonej na szeroką skalę ofensywy w Rafah w celu pokonania Hamasu, nie będzie miał mandatu do dalszego pełnienia funkcji premiera” – napisał na portalu X (dawniej Twitter) skrajnie prawicowy minister bezpieczeństwa wewnętrznego Itamar Ben-Gewir, który postrzega posunięcie armii bardziej jako oznakę uległości wobec Zachodu po ubiegłotygodniowym ataku na konwój humanitarny organizacji World Central Kitchen (WCK). Władze kraju faktycznie zdecydowały się na pewne ustępstwa, szczególnie w dostępie do pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków. Ma w tym pomóc otwarcie w weekend dodatkowych przejść granicznych z enklawą.

Temat zabójstwa siedmiu pracowników WCK, w tym Polaka Damiana Sobóla, nie wywołał w Izraelu znaczącej debaty publicznej. Przypomnijmy, że premier kraju Binjamin Netanjahu uznał, że „takie rzeczy zdarzają się na wojnie”. Sprzymierzeni z nim politycy skrajnej prawicy sprawę skomentowali zaś dopiero, gdy w izraelskiej armii doszło do dymisji.

„Decyzja szefa sztabu o usunięciu oficerów jest równoznaczna z porzuceniem żołnierzy w środku wojny” – napisał Ben-Gewir. I dodał, że nawet jeśli Izrael popełnił błędy, „żołnierze powinni być podczas wojny wspierani”. Izraelscy radykałowie sprzeciwiają się także podejmowaniu działań wobec państw, z których pochodziły ofiary. Znany z krytycznego stosunku do Polski prezes International Legal Forum Arsen Ostrovsky przyznał, że „zdarzenie było tragedią”, ale żądanie odszkodowania ze strony Polski uznał za bezpodstawne. „Panie Tusk, czy Polska naprawdę chce rozmawiać o zadośćuczynieniu? Jeśli tak, my też mamy spory rachunek do wystawienia Polakom” – stwierdził.

Zabójstwa pracowników WCK nie skomentowali za to przedstawiciele ugrupowań, które na Zachodzie są uważane za centrowe. W izraelskich mediach oraz na portalach społecznościowych trudno znaleźć wypowiedzi szefów Jedności Narodowej Beniego Ganca (wchodzącego w skład rządu jedności narodowej) i Jest Przyszłość Ja’ira Lapida, szefowej Partii Pracy Merav Michaeli czy byłego premiera Naftalego Bennetta. DGP zwrócił się w ubiegłym tygodniu z prośbą o komentarz do wszystkich posłów wspomnianych ugrupowań. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi od żadnego z nich.

Mimo że są to politycy, na których stawia administracja prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena, a wśród ofiar izraelskiego ataku na konwój humanitarny znalazł się także obywatel USA. Amerykanie coraz częściej dają upust swojemu niezadowoleniu z działań Netanjahu. Na początku marca do Waszyngtonu zaprosili Ganca, kluczowego rywala „Bibiego” w walce o fotel szefa rządu. „Times of Israel” pisał później, że podróż zorganizowano bez zgody Netanjahu, który „dał Gancowi jasno do zrozumienia, że państwo Izrael ma tylko jednego premiera”. Białego Domu to nie zniechęciło, bo z podobną wizytą w Waszyngtonie przebywa właśnie Ja’ir Lapid. Można założyć, że temat zachodnich ofiar izraelskiego ostrzału zostanie przez amerykańskich urzędników poruszony.

Tym bardziej że spór w relacjach izraelsko-amerykańskich pogłębił się po zamachu na konwój WCK. Była spikerka Izby Reprezentantów i jedna z najbliższych sojuszniczek Tel Awiwu Nancy Pelosi podpisała w ubiegłym tygodniu apel do Bidena i sekretarza stanu Antony’ego Blinkena o zawieszenie dostaw broni do Izraela. To duża zmiana, bo wcześniej takie listy były wyłącznie domeną progresywnego skrzydła Partii Demokratycznej. „Pelosi zgadza się z częścią argumentów zawartych w liście i czuje, że musi zostać przeprowadzone kompleksowe, niezależne śledztwo w sprawie przerażającego zabójstwa bohaterów z World Central Kitchen” – przekazał portalowi Axios jej rzecznik prasowy.

Dlaczego politycy opozycji nie skomentowali więc tragicznych wydarzeń ubiegłego tygodnia? Być może kluczowe znaczenie ma sposób postrzegania wojny w Strefie Gazy przez izraelskie społeczeństwo. Jak przekonywała niedawno w wywiadzie dla „New Yorkera” Ilana Dayan, jedna z najbardziej znanych izraelskich dziennikarek i prezenterek telewizyjnych, „Izrael utknął na 7 października”, a wszystkie wydarzenia postrzega przez ten pryzmat.

Dlatego również uwaga polityków jest skupiona głównie na kwestiach dotyczących polityki wewnętrznej i zakładników. W ubiegłym tygodniu wypowiadali się np. na temat śmierci posiadającego polskie obywatelstwo Elada Katzira w Strefie Gazy. Tylko że – jak zauważył dziennik „Ha-Arec” – nawet w takim momencie Biden rozumie, że Izraelczycy się boją. „Wydaje się jednak, że nie do końca rozumie, że Netanjahu wykorzystuje ich, by go oszukać. Administracja USA nie może pogodzić swojego ostrego języka ze zwykłą sprzedażą broni do Izraela” – napisał na łamach dziennika Alon Pinkas, przypominając, że w tygodniu poprzedzającym atak na konwój administracja Bidena autoryzowała sprzedaż m.in. 27 odrzutowców F-35 i dużą umowę na F-15 o wartości 2,5 mld dol.

Choć na łamach „Ha-Areca” pojawiło się kilka krytycznych opinii na temat ataku, inne media powielały narrację Netanjahu. Redakcja „The Jerusalem Post” napisała we wspólnym edytorialu, że „niezamierzone zabójstwo pracowników WCK jest tragiczne, ale to Hamas ponosi winę za wojnę”.

„Takie incydenty zdarzają się w każdym kraju, który kiedykolwiek brał udział w działaniach wojennych” – czytamy. Na podobny ruch zdecydował się „Times of Israel”, który podkreślał, że na Izrael spadła fala krytyki za „omyłkowe ofiary wśród ludności cywilnej”, podczas gdy „świat milczy na temat terroru Hamasu”. Wyliczając jednocześnie, że za prezydentury Baracka Obamy w amerykańskich atakach na cele w Pakistanie, Jemenie czy Afganistanie zginęło 300 cywili.

Zdaje się, że to dominujący pogląd. – Wojsko popełniło błąd. Ale to, że wszyscy przywódcy – od prezydenta, przez premiera, po szefa sztabu generalnego IDF – wydali oświadczenia, w których wskazali, że popełniliśmy błąd i zmienimy sposób działania, sprawia, że jestem dumna z naszej reakcji. Nie próbowaliśmy przecież ukryć, że do tego doszło – mówi DGP emerytowana pułkownik IDF i szefowa izraelskiego Institute for Counter-Terrorism Miri Eisin. Dodając, że wszystkie armie świata powinny brać z Izraela przykład. ©℗

Media w Izraelu w większości powielają narrację wojska i rządu