Planowana przez Izrael inwazja na Rafah spowoduje, że kraj ten będzie narażony na poważne niebezpieczeństwo – takie ostrzeżenie skierował sekretarz stanu USA Antony Blinken do premiera Binjamina Netanjahu.

Prawybory pokazują, że ubiegający się o reelekcję prezydent USA Joe Biden ma wśród demokratycznych wyborów nawet kilkadziesiąt procent takich, którzy oczekują od niego ostrzejszej polityki wobec Izraela. Zarzuty ze strony części elektoratu są bardzo poważne, Biały Dom jest oskarżany wprost o wspieranie ludobójstwa Palestyńczyków. Sztabowcy Bidena uznają to za wyborczy problem, stąd z tygodnia na tydzień Waszyngton pozwala sobie na coraz mocniejszą krytykę Izraela i wysyła w kierunku premiera Binjamina Netanjahu coraz więcej ostrzeżeń. Ostatnie, bezpośrednio w Izraelu, wygłosił sekretarz stanu Antony Blinken. Najważniejszy amerykański dyplomata ostrzegał, że planowana przez „Bibiego” inwazja na Rafah oznaczać będzie znaczne zwiększenie liczby ofiar cywilnych konfliktu, a także stworzy ryzyko izolacji międzynarodowej Izraela. Amerykańscy urzędnicy sugerowali już też kilkukrotnie, że może to oznaczać koniec wojskowej pomocy dla państwa żydowskiego ze strony USA.

Netanjahu podczas rozmów z Blinkenem odwoływał się do dobrze już znanej narracji. ‒ Powiedziałem mu, że mam nadzieję, iż inwazję na Rafah przeprowadzimy przy wsparciu USA, ale jeśli będziemy musieli, to zrobimy to sami ‒ wskazywał „Bibi”.

Rząd Izraela jest zdeterminowany, by udowodnić, że presja międzynarodowa nie wpływa na jego działania. W dniu wizyty Blinkena w państwie żydowskim minister finansów Becalel Smotricz ogłosił przejęcie 800 ha ziemi na okupowanym Zachodnim Brzegu pod budowę nielegalnych w świetle prawa międzynarodowego osiedli. To dość drażliwy temat dla państw Zachodu. W tym roku symboliczne sankcje na izraelskich osadników nałożyły już Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Wkrótce ograniczenia wprowadzić ma także Unia Europejska.

Rafah jest kolejnym punktem zapalnym w relacjach z Zachodem. Na razie nie wiadomo, kiedy inwazja na położone na granicy z Egiptem miasto, w którym chroni się obecnie ok. 1,4 mln Palestyńczyków, miałaby się rozpocząć. Między innymi dlatego, że izraelskie wojsko musi się najpierw przegrupować. Izrael obiecał również Stanom Zjednoczonym i Egiptowi, że opracuje plan ewakuacji stłoczonych w Rafah uchodźców przed rozpoczęciem ataku. Zgodnie z komunikatami Amerykanów do tej pory nie przekazano im jednak żadnego wiarygodnego planu.

Na ten moment urzędnicy z Waszyngtonu skupieni są na sprawdzaniu innych dokumentów z Izraela zapewniających, że broń z USA jest używana zgodnie z prawem międzynarodowym. Taką weryfikację przeprowadziły już największe organizacje broniące praw człowieka. Uznały, że tak się nie dzieje. Na przykład Human Rights Watch wezwała do natychmiastowego wstrzymania dostaw broni dla Izraela. Na to Waszyngton się nie zdecydował, ale w ONZ poddał pod głosowanie projekt rezolucji z apelem o zawieszenie broni, warunkując to uwolnieniem zakładników przetrzymywanych przez Hamas. Projekt rezolucji przepadł, bo część krajów postulat zawieszenia broni uznała za rozwodniony. Wiadomo, że ruchy Amerykanów w ONZ zdenerwowały Netanjahu, który stanowczo wyklucza zawieszenie broni.

Rzecznik izraelskiego wojska Daniel Hagari tłumaczył na początku marca, że rząd chce przy wsparciu społeczności międzynarodowej zbudować „enklawy humanitarne” w Strefie Gazy, gdzie uchodźcy mieliby otrzymać żywność czy leczenie. Organizacje pomocowe tu też mają jednak wątpliwości co do propozycji Tel Awiwu. ‒ Szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie takie obozy miałyby powstać. To na pewno nie jest coś, w czym ONZ będzie uczestniczyć, ponieważ nie wspieramy działań mających na celu przymusowe wysiedlenia ‒ wskazywał specjalny koordynator ONZ ds. bliskowschodniego procesu pokojowego James McGoldrick.

Plan inwazji i związane ze Strefą Gazy ambicje Netanjahu popiera jednak większość Izraelczyków. 55 proc. żydowskich respondentów przeprowadzonego w ubiegłym miesiącu przez Israel Democracy Institute (IDI) badania uważa np., że Izrael nie powinien się zgodzić na podpisanie porozumienia, w ramach którego doszłoby do zakończenia wojny i uwolnienia izraelskich zakładników. Z kolei 68 proc. sprzeciwia się pomysłowi, by Izrael pozwolił na zwiększenie dostaw pomocy humanitarnej do Gazy. Dzieje się tak pomimo wyjątkowo niskiego poparcia dla rządów „Bibiego” i cotygodniowych protestów nawołujących do przedterminowych wyborów. Z badania IDI wynika, że tylko 21 proc. obywateli opowiada się za przeprowadzeniem wyborów do Knesetu zgodnie z wcześniej ustalonym harmonogramem, czyli w listopadzie 2026 r. Pozostali twierdzą, że powinny się odbyć wcześniej ‒ w ciągu najbliższych trzech miesięcy lub po zakończeniu wojny. ©℗