Na razie widmo inwazji lądowej na Liban jest wykorzystywane przez Izrael jako straszak. Amerykanie ostrzegają jednak, że ryzyko jest realne, a wojna może wybuchnąć latem.
Powoli zaostrza się toczący się równolegle do wojny w Strefie Gazy konflikt na terytorium Libanu. Izraelczycy uderzyli w tym tygodniu m.in. w położone na północnym wschodzie kraju obiekty należące do Hezbollahu, wspieranej przez Iran libańskiej organizacji militarno-politycznej. W ataku zginęło dwóch członków bojówki. Hezbollah również nie odpuszcza: we wtorek wystrzelił ok. 100 rakiet z katiuszy w kierunku północnego Izraela. Był to największy ostrzał przeprowadzony przez libańskich sojuszników Hamasu od 7 października ub.r.
Po wybuchu wojny w Strefie Gazy regularnie dochodziło do ataków na linii Liban–Izrael. Początkowo ograniczały się one jednak do terenów przygranicznych. W styczniu Izraelczycy poszli o krok dalej, przeprowadzając nalot na obrzeża Bejrutu, w którym zginął zastępca biura politycznego Hamasu Saleh Al-Arouri. W ostatnich dniach zintensyfikowali swoją kampanię powietrzną, posuwając się w głąb niewielkiego, bo zbliżonego powierzchnią do województwa świętokrzyskiego, kraju.
Powołujący się na źródła w amerykańskiej administracji CNN pisał niedawno, że scenariusz izraelskiej inwazji lądowej na terytorium Libanu jest możliwy i ta mogłaby się rozpocząć późną wiosną lub wczesnym latem. To znaczy, że Izraelczycy chcą najpierw zakończyć wojnę w Strefie Gazy, a następnie przesunąć wojska na drugi front. Premier Binjamin Netanjahu wskazywał w ubiegłym tygodniu, że walki w palestyńskiej enklawie wkrótce się zakończą. – Nie potrwa to dłużej niż dwa miesiące – przekonywał.
Kolejnej wojny można jednak uniknąć. Zdaje się, że w Izraelu wciąż nie ma w tej sprawie jedności. Dziś to głównie skrajnie prawicowi przedstawiciele izraelskiej administracji uważają takie rozwiązanie za konieczność. „Musimy zacząć reagować, atakować – wojna, teraz. Galant, wojsko jest twoim obowiązkiem. Na co czekasz?” – zwrócił się we wtorek na portalu X do ministra obrony narodowej Joawa Galanta szef resortu bezpieczeństwa wewnętrznego Itamar Ben-Gewir. Inni politycy rządu groźbę inwazji na razie wykorzystują jako straszak. Równolegle do negocjacji w sprawie zawieszenia broni w Strefie Gazy Amerykanie prowadzą bowiem rozmowy na temat deeskalacji napięć między Izraelczykami a Libańczykami.
Jeśli te zakończą się sukcesem, bojownicy Hezbollahu będą musieli się wycofać na odległość 10 km od południowej granicy z Izraelem. Z nieoficjalnych rozmów DGP z izraelskimi dyplomatami wynika, że na razie czekają oni na odpowiedź organizacji w tej sprawie. – Jeśli się nie wycofają, będziemy musieli podjąć działania – słyszymy.
W wywiadzie dla Politico premier Netanjahu pozostawił otwartą perspektywę rozszerzenia operacji wojskowej w Libanie. Przekonując, że chodzi przede wszystkim o umożliwienie powrotu do domów ludziom, którzy – podobnie jak Libańczycy mieszkający po drugiej stronie granicy – zostali przesiedleni po nasileniu się wzajemnych ataków. – Opuścili swoje domy z obawy, że Hezbollah dokona masakry na północnej granicy z Libanem. Takiej, jakiej Hamas dopuścił się na granicy ze Strefą Gazy.
Zrobimy więc wszystko, co w naszej mocy, aby przywrócić im bezpieczeństwo i sprowadzić ich do domu. Jeśli będziemy musieli to zrobić metodami wojskowymi, zrobimy to. Jeśli istnieje dyplomatyczny sposób, aby to osiągnąć, w porządku. Ale na pewno nie odpuścimy – stwierdził.
Do inwazji izraelskiegow premiera może zachęcić przede wszystkim żądza sukcesu, którego kontynuacja wojny w palestyńskiej enklawie mu nie zagwarantuje. Po ataku Hamasu na terytorium państwa żydowskiego poparcie dla jego przywództwa drastycznie spadło. „Bibi”, który za podstawę swoich rządów uważał kwestie bezpieczeństwa, jest oskarżany o dopuszczenie do masakry z 7 października. Jego sytuacji nie poprawia to, że po pięciu miesiącach wojny nie zdołał doprowadzić do uwolnienia wszystkich Izraelczyków, którzy trafili do niewoli Hamasu. Dla społeczeństwa izraelskiego to sprawa najważniejsza. Netanjahu wierzył, że wzmacniając presję militarną na Gazę, zmusi Hamas do ustępstw, mimo że rodziny zakładników naciskały na polityczne porozumienie z bojówką. Strategia zawiodła, bo w enklawie wciąż jest przetrzymywanych ok. 130 z ponad 250 schwytanych osób. Siły Obronne Izraela (IDF) potwierdziły śmierć co najmniej 30 zakładników.
Dziś wiadomo już także, że Netanjahu nie zrealizuje drugiego – obok uwolnienia zakładników – celu, jakim jest zniszczenie Hamasu. Wskazuje na to choćby opublikowane w tym tygodniu przez Stany Zjednoczone globalne sprawozdanie wywiadowcze, które opracowują wspólnie amerykańskie instytucje szpiegowskie. To coroczna, jawna ocena globalnych zagrożeń. Czytamy w niej, że Izrael będzie miał trudności z pokonaniem palestyńskiej bojówki. „Izrael prawdopodobnie będzie musiał stawiać czoła zbrojnemu oporowi ze strony Hamasu przez wiele lat, a wojsko będzie walczyć o zneutralizowanie podziemnej infrastruktury Hamasu, która pozwala rebeliantom ukrywać się, odzyskiwać siły i zaskakiwać siły izraelskie” – napisano. W raporcie przedstawiono także analizę przyszłości politycznej „Bibiego”. „Przywództwo Netanjahu, a także jego koalicji rządzącej złożonej ze skrajnie prawicowych i ultraortodoksyjnych partii, które prowadzą twardą politykę w kwestiach palestyńskich i bezpieczeństwa, może być zagrożone” – czytamy w sprawozdaniu. ©℗