W Pradze odbył się szczyt Grupy Wyszehradzkiej (V4) z udziałem premierów Polski, Czech, Słowacji i Węgier. Pierwszy od czerwca ub.r. szczyt V4 musiał zakończyć się tak, jak się zakończył – pozornym resetem.

Prezydencja czeska w Grupie Wyszehradzkiej postanowiła przywrócić ten format do życia po kilku miesiącach uwiądu. Dotychczas jego głównym motorem napędowym była współpraca rządu PiS i Viktora Orbána, co zmieniła dopiero węgierska postawa wobec pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Chłodne relacje poprzedniego rządu z Budapesztem płynnie przejął obecny rząd i niespecjalnie którakolwiek ze stron ma ochotę na ich poprawę. Ogólne poruszenie w UE i dość pesymistyczne nastroje widoczne w Europie mniej więcej od Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium były jednak dobrym pretekstem do zorganizowania spotkań Grupy Wyszehradzkiej na najwyższym szczeblu. Poza szefami rządów dziś w Pradze rozmawiać będą delegacje parlamentów narodowych – Polskę reprezentuje marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Czesi w ramach swojego przewodnictwa postanowili wyciągnąć rękę do Słowacji, która może liczyć na wsparcie jedynie innego dotychczasowego pariasa – Węgier, oraz do samego Orbána. I to dobry znak dla regionu, bo nawet jeśli spotkania organizowane w Pradze nie przyniosły i nie przyniosą już nowego otwarcia, to sam format może być przynajmniej platformą do konsultacji. Bo o tym, że nie stanie się jakimkolwiek narzędziem w regionalnej polityce, już wiadomo.

To, co dziś najbardziej łączy Czechy, Polskę, Węgry i Słowację to przede wszystkim strajki rolników, które choć przetaczają się przez całą UE, to zostały zapoczątkowane w krajach sąsiadujących z Ukrainą. Napływ ukraińskiego zboża na europejski rynek otworzył całą gamę problemów w rolnictwie związanych z zieloną transformacją, czyli proekologicznymi regulacjami Zielonego Ładu. Niezależnie od tego, czy to ukraińskie, czy rosyjskie zboże destabilizuje dziś rynki oraz czy wdrażanie zielonej transformacji będzie niosło wyłącznie koszty dla rolnictwa, wszystkie państwa V4 będą miały stosunkowo podobne problemy w tym obszarze. Występując jako czwórka, mają jednak większe szanse stworzenia koalicji państw domagających się rewizji unijnej polityki rolnej także pod kątem obecnego i przyszłego wpływu pojawienia się na europejskim rynku ukraińskiej żywności. I dziś odpowiedź na postulaty rolników to chyba jedyna kwestia, która łączy państwa Grupy Wyszehradzkiej, dzielą natomiast kluczowe tematy międzynarodowej agendy.

Po niektórych słowach premiera Roberta Ficy na wspólnej konferencji prasowej we wtorek Donald Tusk miał wyraz twarzy, jakby chciał wyparować ze sceny, a ostatecznie nawet zwrócił uwagę szefowi słowackiego rządu, gdy ten odpowiadał na jedno z pytań. Fico jest dziś w wymiarze symbolicznym głównym powodem, dla którego V4 nie będzie mówić jednym głosem. W wymiarze symbolicznym, bo ostatecznie zgadza się na kolejne pakiety sankcji na Rosję, dalsze wsparcie Ukrainy, ale jego publiczne wypowiedzi dotyczące wojny i europejskiego zaangażowania w nią są nie do przyjęcia ani dla Pragi, ani dla Warszawy. Fico najpierw drwi w trumpowskim stylu z Grupy Wyszehradzkiej, której spotkań nie pamięta, bo były tak nudne, a następnie dodaje, że Ukraina na pewno tej wojny nie wygra, dlatego nie ma sensu jej wspieranie. I mówi to z premedytacją w stolicy kraju, który zaproponował zakup przez UE amunicji dla Ukrainy w państwach trzecich. Fico najczęściej jedynie prowokuje, zachowuje się obcesowo zarówno wobec polityków, jak i dziennikarzy, ale ostatecznie płynie z głównym nurtem. Viktor Orbán to nieco trudniejszy zawodnik nawet dla Tuska.

Po odblokowaniu 50 mld euro dla Ukrainy przez Węgry Orbán nie tyle powrócił do głównego stołu, ile przestał być traktowany za każdym razem jak persona non grata. Przez Giorgię Meloni on i jego europosłowie byli nawet mile widziani w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Szef węgierskiego rządu na poziomie retorycznym pozostaje daleko w cieniu swojego słowackiego partnera, ale de facto obaj zgadzają się, że Ukraina nie powinna być nadal priorytetem dla UE. Choć Orbán w dość pokrętnym stylu przekonywał o tym, jak Węgrom zależy na sąsiedztwie niepodległej, suwerennej Ukrainy, to jego zaangażowanie w wojnę nadal pozostanie minimalne.

Dla Polski i Czech niepodległa Ukraina to jedyna względna gwarancja bezpieczeństwa w regionie i od tej zasady rządy obu państw nie widzą odstępstw. Słowa Ficy o konieczności zaprzestania wysyłania broni i sprzętu do Ukrainy oraz instrumentalizowanie sprawy ukraińskiej do załatwiania własnych sporów z Brukselą przez Węgry to nie jest dziś wizja podzielana przez premierów Petra Fialę czy Tuska. I nie zmienią tego ani pogorszenie relacji polsko-ukraińskich, ani dominacja pesymistycznych nastrojów w europejskich stolicach. Dlatego, aby docenić wysiłki prezydencji czeskiej, pierwszy od czerwca ub.r. szczyt V4 musiał zakończyć się tak, jak się zakończył – pozornym resetem. ©℗