Ponad 30 mld euro pomocy wojskowej od RFN dla Ukrainy – opowiadał na początku lutego w Waszyngtonie Olaf Scholz. Dziennikarze z USA z uznaniem kręcili głowami, a potem o tej liczbie wspominali w swoich artykułach. Kilka dni później, podczas wizyty w Berlinie Wołodymyra Zełenskiego, niemiecki kanclerz kwotę nieco uszczuplił – mówił o 28 mld euro. To już kosmetyczne różnice, w świat poszło 28–30 mld euro, mniej więcej ta suma koduje się w pamięci. A o to chodziło przecież od początku. Bo narracja Berlina dla sojuszników z Zachodu jest prosta – skutecznie zaprowadzamy Zeitenwende, zobaczcie, jesteśmy zaraz za USA.

Złośliwi dziennikarze nie muszą długo skrobać, by zauważyć, że „liczba Scholza” jest napompowana, żeby – cóż za niespodzianka – w jak najkorzystniejszym świetle prezentować rząd. Nie jest to kłamstwo, ale chyba można to nazwać uproszczeniem zahaczającym o manipulację czy nadużycie. Bo te 30 mld euro wcale nie oznacza sumy dostarczonego już sprzętu i zrealizowanego treningu żołnierzy (czego urzędnicy z Berlina nie ukrywają, ale wspominają o tym już po przecinku, na drugim wdechu). Kwota zawiera także planowane dostawy, procedowane przez tryby niemieckiej biurokracji, oraz niemiecki komponent w pomocy militarnej UE. Worek ten, jak widać, jest pojemny, można wrzucić w niego sporo.

A jaka jest realnie wartość już zrealizowanej pomocy wojskowej Niemiec? Na rządowych stronach wszystko wyliczone jest bardzo skrupulatnie, co do jednego hełmu i pary okularów ochronnych. I tak za rok 2022 suma pomocy wojskowej to 2 mld euro, a za 2023 r. – 5,4 mld. Zobowiązania na najbliższe lata to 10 mld euro. Gdy zsumuje się te rządowe trzy liczby, to wychodzi mniej więcej to, co przy rubryczce „Niemcy – pomoc wojskowa” podaje słynny Kiel Institute for the World Economy (17,7 mld euro). Ośrodek niekoniecznie rzetelny, ale przy szacowaniu pomocy dla Ukrainy niestety szeroko cytowany. Dziennikarzom spadł z nieba, jeden klik, powołanie się na źródło i praca wykonana. Znów mało kto wchodzi już w metodologię badań, nie doszukuje się, co dopisano małym druczkiem. Jest 17,7 mld i koniec, można tak pisać (bystre oko matematyka zauważy, że 17,7 to mniej niż Scholzowe 30 mld). Takie dane rozchodzą się po świecie, np. turecka agencja prasowa Anatolia pisze, że te 17,7 mld euro to wartość już przekazanej pomocy wojskowej przez RFN.

Na chwile odejdźmy od Niemiec i spójrzmy na przypadek Danii, która według „Kilonii” pomaga Ukrainie wojskowo trzykrotnie mocniej niż Polska (8,4 mld do 3 mld euro). Tymczasem z samych rządowych danych z Kopenhagi wynika, że przez dwa lata, od początku szerokiej inwazji Rosji przeciwko Ukrainie, łączna kwota pomocy skandynawskiego kraju wyniosła 4,5 mld euro. Tak, rząd wygospodarował rok temu fundusz w wysokości ponad 8 mld euro, ale z niego będą czerpane fundusze aż do 2028 r., w tym nie tylko na sprzęt, lecz także na ćwiczenia żołnierzy.

W tym wszystkim nie chodzi mi o atak na RFN. Kanclerz wykonał w Waszyngtonie świetną robotę, wzywając USA do nieporzucania Ukrainy. Pomoc wojskowa Berlina rzeczywiście rośnie, od hełmów doszliśmy już niemal do przekazania Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu Taurus. To trzeba docenić, ale warto przy tym po prostu nie tracić z oczu, jak wielkie państwa UE wykorzystują swoje instytucje i pozycję, by w przestrzeni informacyjnej pojawiały się korzystne dla nich dane. Podobną historię związaną z Francją opisywaliśmy już na łamach DGP.

Militarna licytacja nie ma większego sensu merytorycznego. Metod szacunków jest wiele, tak samo jak sztuczek księgowych, czasem porównuje się jabłka do pomarańczy. Jeden rząd czy ośrodek może liczyć tylko to, co dostarczono państwowo, a inny też to, co przekazano we współpracy z sektorem prywatnym. Różnie można oceniać, co jest pomocą humanitarną, a co „wsparciem w zakresie bezpieczeństwa”. Według różnych cen określać wartość przekazanej broni. A konkurs na największego przyjaciela Ukrainy wygrywa potem ten, kto jest najbardziej biegły w kreatywnej księgowości i public relations. Polska w tym konkursie nie bierze udziału, siedzimy gdzieś w ósmym rzędzie, na scenie są inni. Gdybyśmy na nią wyszli, to w sumie spokojnie moglibyśmy mówić o kilkunastu czy kilkudziesięciu miliardach. Byłoby sporo braw, bo inaczej nie wypada. ©℗