W pakiecie kłamstw, które promują propagandyści, pożyteczni idioci i ekonomiczni analfabeci, pojawia się jedno wyjątkowo głupie: że Rosjanom żyje się dobrze.

Tucker Carlson, udający dziennikarza komiwojażer bzdur, który przeprowadził quasi-wywiad z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, wykorzystał pobyt w Moskwie do odwiedzenia tamtejszego supermarketu. Widząc niskie jego zdaniem ceny żywności i tłumek klientów, zawyrokował, że ludziom w Rosji żyje się lepiej niż Amerykanom, po czym zadeklarował, że przywódcy USA zniszczyli jego kraj, a on sam czuje się „zradykalizowany” w tym poglądzie.

W rzeczywistości jedyny radykalizm, jaki jest jego udziałem, to radykalizm upartej ignorancji. Ocenianie poziomu życia Rosjan po jednej wizycie w sklepie, w dodatku w centrum Moskwy, to ten sam poziom wnikliwości, który kazał ludziom na podstawie obserwacji wschodów i zachodów Słońca wierzyć, że obraca się ono wokół Ziemi.

Panie Carlson, może i ceny w Rosji są niższe niż w USA, lecz Rosjanie przeznaczają na jedzenie średnio 40 proc. rozporządzalnego dochodu, Amerykanie ok. 11 proc., a Europejczycy ok. 14 proc. Rosjanie wydają tyle nie dlatego, że są obżartuchami, a dlatego, że ich dochód jest tak niski, że na niewiele poza jedzeniem im starcza. Choć z Moskwy może być to niezauważalne, w kraju panuje ubóstwo.

Czarna godzina

Termin „ruska bida” nie brzmi najpoważniej, przyznaję, ale niepoważne enuncjacje miłośników dyktatorów domagają się prześmiewczej retoryki. Nie oznacza to, że nie traktuję biedy Rosjan serio. Przeciwnie. Poza tym, że jest ona ludzkim nieszczęściem, jest też potężnym narzędziem putinowskiego reżimu.

Myliłby się ten, kto by twierdził, że bieda w kraju jest problemem dla Kremla. Przeciwnie, ona tworzy jego polityczne zaplecze. Putin oraz jego oligarchiczne elity trwają dzięki doskonalonej przez dekady zdolności do materialno-mentalnego grabienia zwykłych Rosjan. Ci zwykli Rosjanie od dekad są przyzwyczajani do materialnego minimum, zarazem przekonywani, że jest to maksimum, na które mogą realistycznie liczyć. Umożliwia się im obserwowanie bogatego Zachodu, lecz machina propagandowa dba o to, żeby do każdej łyżki miodu ściekającej z takich obserwacji dorzucić beczkę dziegciu: może i na Zachodzie mają chodniki i asfalt w każdej wsi, ale korzystają z nich zdemoralizowani do cna ludzie. To nie dla rosyjskiej duszy, którą uwznioślają rzeczy inne niż pełna lodówka.

Na polskim youtube’owym kanale Andromeda można znaleźć wiele materiałów z Rosji – dokumentów, reportaży, wywiadów – w których przedstawia się życie zwykłych ludzi. Z filmiku o Borzji w Kraju Zabajkalskim, „mieście opustoszałym z powodu wojny, gdzie jedynym pracodawcą jest wojsko”, dowiadujemy się, że to miasto o najniższym poziomie życia w całej Rosji po porównaniu 30 różnych wskaźników. Nie ma tu asfaltu i chodników, „są tylko dwa zadbane budynki”: dom kolejarza i dworzec kolejowy. Wciąż stoi tu pomnik Lenina, zaś głównymi aktywnościami mieszkańców są różnego typu przestępczość i picie wódki. Nie inaczej jest właściwie wszędzie poza najbogatszymi miastami – Moskwą, Petersburgiem i Jekaterynburgiem. Im dalej od nich, tym biedniej.

W Republice Karelii, położonej między Morzem Białym a Finlandią, ludzie mieszkają w walących się domach i barakach jeszcze z czasów stalinowskich, które nawet wówczas zostały zaplanowane jako mieszkania tymczasowe. O tym traktuje dokument „Baraki i bieda w Karelii”. Co dziewiąty mieszkaniec regionu (na w sumie ponad 600 tys.) mieszka w budynku zakwalifikowanym jako „nadający się do rozbiórki” (czytaj: grożący zawaleniem). Tak naprawdę to zapadłe budowle, w których ze ścian opada tynk, a z futryn wypadają okna. – Oto nieszczęsny dom, w którym mieszkam – mówi jedna z bohaterek materiału. – Dwa lata temu zawaliła nam się podłoga. Jak to się dalej zapadnie, to i wszystkie rury i instalacje wpadną do piwnicy. Emerytury nie wystarcza, ceny za wysokie, żyję z tego, co pomogą dzieci. Nie działają mi w domu media, mimo że płacę wszystkie rachunki – żali się. Jej domu Carlson nie odwiedził. Podobnie jak nie odwiedził 12,3 proc. Rosjan niemających w domu toalety. To prawda, że i w Polsce mamy ten problem. Dotyczy on jednak ok. 5 proc. osób, w dodatku – co znamienne – mieszkających głównie w dawnym zaborze rosyjskim.

Większość z 23 mln rosyjskich emerytów może opowiadać własne historie o biedzie. W badaniu z 2016 r. Olga Striżickaja z Uniwersytetu Petersburskiego wskazała, że żyje w niej aż 70 proc. par seniorów. Od tamtego czasu sytuacja raczej się pogorszyła – m.in. w związku z sankcjami nałożonymi na Rosję i wydatkami militarnymi.

Z kolei serwis The Insider (Theins.ru) zauważa, że skrajna bieda jest codziennością nie tylko seniorów, lecz także osób w wieku produkcyjnym. Około 24 proc. Rosjan przeznacza na jedzenie niemal wszystkie zarobione pieniądze i na nic więcej ich właściwie nie stać, a ogólna stopa skrajnego ubóstwa, takiego, w którym po prostu przymierasz głodem, dotyczy 10 proc. społeczeństwa. „Najbiedniejszą częścią rosyjskiej populacji są rodziny z dziećmi: im więcej dzieci, tym bardziej przygnębiające są zwykle sprawy finansowe ich rodziców. (...) Według naszych szacunków ponad 15 proc. rodzin z co najmniej jednym dzieckiem znajduje się na skraju przetrwania, co stanowi prawie 13,3 mln osób. (...) W Tuwie oraz Inguszetii ponad 50 proc. rodzin nawet z jednym dzieckiem żyje z dochodu poniżej płacy wystarczającej na utrzymanie” – czytamy w serwisie.

W efekcie społeczeństwo jest zmuszone stosować rozmaite strategie przetrwania. W supermarkecie wybiera tańsze, ale coraz gorszej jakości produkty, a jeśli cokolwiek jest w stanie odłożyć na czarną godzinę, to na łapówki, za które może uzyskać dostęp np. do usług medycznych. Rosja w Indeksie Percepcji Korupcji zajmuje miejsce 141. na 180 krajów, przy czym od 2020 r. jest co roku gorzej. Najlepszym statystycznym podsumowaniem ruskiego miru jest średnia oczekiwana długość życia. Wynosi ok. 73 lat przy ok. 80 latach w UE i 79 latach w USA.

Oczywiście oficjalne rosyjskie statystyki nie tylko nie dostrzegają biedy, lecz wręcz zaświadczają o postępie w jej zwalczaniu. Na przykład według Rosstatu liczba Rosjan żyjących w ubóstwie spadła o 1,7 mln w 2022 r. i po raz pierwszy w historii wyniosła poniżej 10 proc. populacji. Jednak, jak tłumaczy The Insider, wynika to „z prymitywnej sztuczki statystycznej: przed 2021 r. granica ubóstwa była bezpośrednio skorelowana z cenami żywności, ale władze wymyśliły nowe podejście do ubóstwa, oceniając względne wartości dla każdego regionu. Zgodnie z wcześniejszą metodologią w Rosji przybyłoby dodatkowe 2,3 mln ubogich”.

Zaplecze Mordoru

Ale czy biedni Rosjanie się zbuntują? Nie. Kluczem do utrzymania władzy w Rosji jest zdolność do panowania nad ludzką świadomością oraz krępowanie jej kaftanem kłamstwa. Zadziwiające, jak skuteczny jest w tym Kreml, będący w stanie stworzyć w głowie przeciętnego Rosjanina niezwykły miszmasz sprzecznych przekonań: Rosja jest wyjątkowa i bogata, bo ma zasoby naturalne, choć właściwie to jest biedniejsza, ale to dlatego, że ją ciągle okradają, poza tym może nie aż tak biedna, bo jakoś się żyje. W jednym z filmów na kanale Andromeda obserwujemy wymowną scenkę: rosyjska rodzina słucha oficjalnych wiadomości telewizyjnych, w których podaje się, że 8 mln Francuzów nie może pozwolić sobie (w wyniku inflacji) na pełnowartościowy posiłek, a w „niektórych francuskich miastach wprowadzono kartki na żywność”. – U nas tak już było, a u nich jeszcze nie. Pobędą trochę w naszej skórze, to zrozumieją – mówi z satysfakcją ojciec.

Na kanale Andromeda znajduje się też materiał z małej wsi obok oddalonego o 500 km od Moskwy Tombowa. W wioseczce, która wygląda tak, jakby ponad pół wieku temu świat stanął w miejscu, panuje rekordowo wysokie poparcie dla Kremla i stąd zainteresowanie nią dziennikarzy. – Jak wam się żyje? – pytają mieszkańców. – A, jesteśmy przyzwyczajeni – odpowiada jeden z nich. – Głosowałem w wyborach, ale nie na obecnego gubernatora, Nikitina, ale na Telegina, bo obiecał przywrócenie wieku emerytalnego z czasów ZSRR (60 lat – red.). Wszystko mi jedno, kto rządzi Rosją. Nie ma żadnej różnicy – przekonuje. Dyrektorka szkoły popiera z kolei Nikitina, gdyż „wiele osiągnął”. Co? – Posypał drogę żwirem, jeździ autobus szkolny – mówi. Inny mieszkaniec ujawnia z kolei, że głosował, bo „tak trzeba”, ale nie wie na kogo, zakreślił po prostu krzyżyk tam, gdzie mu pokazano. Jeszcze inny również głosował, bo „wszyscy głosowali, więc ja też, żeby raźniej było”, ale i tak przecież „nie będą nas słuchać”.

W marcu w Rosji odbędą się wybory prezydenckie i nikt nie ma wątpliwości, że znów wygra je Putin. Niektórzy obserwatorzy wskazują, że choć ludzie popierają władzę, to ich akceptacja dla jej działań – zwłaszcza militarnych – ma charakter konformistyczny. Na przykład Władimir Miłow na stronie Atlantic Council zauważa: „(...) Podczas gdy nominalne poparcie dla inwazji na Ukrainę pozostało na wysokim poziomie 73 proc., liczba respondentów, którzy zadeklarowali zdecydowane poparcie dla wojny, a nie tych, którzy «bardziej popierają, niż sprzeciwiają się», spadła ze szczytowego poziomu 53 proc. w marcu 2022 r. do zaledwie 39 proc.”. Realnie i w sposób świadomy inwazję na Ukrainę ma popierać „tylko” 30–40 proc. populacji. „Dostępne dowody wskazują, że większość Rosjan chce zakończenia wojny, a poparcie dla konfliktu zanika z czasem i jest coraz bardziej skoncentrowane wśród starszych pokoleń” – pisze Miłow. Czy to znak, że Rosjanie chcą i mogą wpływać na swojego przywódcę? Bardzo wątpliwe. To zapewne zwykłe zmęczenie materiału psychicznego ciągłym mieleniem tematu wojny i mobilizacji.

Ale czy to dla Kremla coś znaczy? Możliwe, że tylko tyle, że należy podnieść żołd dla wojaków, by poparcie było żywsze. Bo zaufanie polityczne – czy to konformistyczne, czy ideowe – wiąże się z rzeczą dla Putina najważniejszą: ze zdolnością do prowadzenia wojny. Stalinowska strategia wojenna „ludiej u nas mnogo” funkcjonuje w Rosji wyłącznie dzięki biednym, którzy dla władzy są mięsem armatnim. W takiej Borzji, gdzie mężczyźni od lat domyślnie wybierali karierę wojskową, od wybuchu wojny ubyła połowa z 30 tys. mieszkańców. Zostali już tylko „dowódcy i żony”, a i tak ludzi o antywojennych poglądach w tej miejscowości nie ma. Im biedniejszy region kraju, tym większa szansa, że jego mieszkańcy otrzymają powołanie do armii, ale też tym większa szansa, że sami się do niej zapiszą. Decydują zarobki – żołd jest wielokrotnie wyższy niż to, co można zarobić w Buriacji, Kałmucji czy Dagestanie.

W Moskwie oddawanie życia za ojczyznę nie wydaje się już tak opłacalne. Jest obowiązkiem patrioty, ale niech realizują go inni. Rosyjski ekspert, z którym rozmawiałem w Azerbejdżanie przed rokiem przy okazji konferencji międzynarodowej, popierający inwazję, na pytanie, dlaczego on sam nie walczy, odpowiedział: – Jestem pracownikiem uczelni. Akademicy nie walczą.

Mizeria geopolityczna

„Ruska bida” ma znaczenie nie tylko w polityce wewnętrznej. Także w geo polityce. Tam, gdzie rosyjska, a dawniej sowiecka, władza słabnie, prawda szybko wychodzi na jaw. Postsowieckie i postsocjalistyczne republiki w Europie Środkowej są na to dowodem. Poluzowanie władzy nad ludzką świadomością oraz zaprzestanie systemowego wyzysku materialnego grozi efektem domina, który w końcu uderzy i wywróci figury na Kremlu. Putin nie może na to pozwolić. Gdy uderzył na Kijów, niektórzy komentatorzy przekonywali, że zrobił to, bo Ukraina stawała się przykładem kraju, który wydostaje się spod rosyjskich wpływów i ma się coraz lepiej. To dla zwykłych Rosjan miałoby stanowić „zły wzorzec”.

Tak naprawdę chodziło jednak nie o rzeczywisty rozwój gospodarczo-społeczny, ale o postawę mentalną Ukrainy. O jej aspiracje. Ukraina chciała być jak Polska. Tak przynajmniej sugeruje amerykański ekonomista i komentator Noah Smith w tekście „Wojna w Ukrainie toczy się ostatecznie o Polskę”. Oto upadek ZSRR (zdaniem Putina największa katastrofa geopolityczna XX w.) sprawił, że Polska wydostała się spod rosyjskich wpływów i zaczęła szybko i sprawnie tworzyć zachodnie instytucje, co pozwoliło na dynamiczny wzrost gospodarczy. Ukraina poszła inną ścieżką, a właściwie to donikąd nie poszła. W 1989 r. była o połowę bogatsza niż Polska pod względem PKB per capita, ale w 2021 r. była niemal trzykrotnie od Polski biedniejsza. „Bogactwo Polski jest prawdopodobnie głównym powodem, dla którego Ukraińcy tak mocno dążyli do przystąpienia do UE. Protesty, które przestraszyły prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza i skłoniły do ucieczki z kraju w 2014 r. i wywołały inwazję Rosji, były związane z dążeniem Kijowa do przystąpienia do UE. (...) Amerykanie wyobrażający sobie, że pozwolenie Putinowi na posiadanie Ukrainy zakończy konflikt w Europie Wschodniej, powinni się opamiętać. Dopóki Polska jest w pełni niezależna, odnosi sukcesy gospodarcze i jest silna militarnie, Putin będzie czuł, że pozycja Rosji jako pana Europy Wschodniej jest niepewna. Dopóki rosyjscy przywódcy nie nauczą się szanować i dogadywać z Polską, konflikty będą się powtarzać” – pisze Smith.

Niestety rosyjskim elitom nie tylko trudno pogodzić się z tym, że to Polska, a nie Rosja jest wzorem dla Ukrainy, lecz także boją się one, że faktyczny sukces Polski już teraz daje „zły przykład” nawet ich poddanym. Niektórym rosyjskim politykierom i intelektualistom udało się powiedzieć o kilka słów za dużo w tej materii. Na przykład Bułat Nigmatulin, dawny wiceminister ds. energii atomowej Federacji Rosyjskiej, w wykładzie wygłoszonym we wrześniu 2020 r. porównał stan gospodarek polskiej i rosyjskiej. – Ciągle w telewizji nadają, jaka Polska jest zła, taka i siaka, a Polska zwiększyła swoje PKB o 2,5 raza! Jesteśmy zacofani! Mamy tempo wzrostu PKB poniżej 1 proc. W Polsce? 3,5 proc.! W kategorii PKB per capita jesteśmy mniej więcej na 50. miejscu, o 15 proc. mniejsi od Polski, a w latach 90. Polska była gorsza od nas! (...) Wywóz kapitału. Tu jesteśmy liderami planety. Nieprzerwanie wywozimy kapitał za granicę, czego skutkiem jest brak inwestycji. Jesteśmy też liderami w liczbie miliarderów dolarowych. Liczba miliarderów na 100 mld dol. PKB to w Rosji 6,2, a w Polsce 1,0 (...)” – mówił Nigmatulin. Wykład w samej Rosji stał się źródłem internetowych virali i wzbudził w tamtejszych internautach potężną frustrację. Szkoda, że zabrakło w nim porównania zamożności stołecznych metropolii. PKB per capita rzekomo ociekającej bogactwem Moskwy jest niższy o ok. 20 tys. dol. niż Warszawy.

Bogactwo lekarstwem?

Różnice w poziomie życia Rosjanie odkrywają jednak nie dzięki statystykom, a dzięki samodzielnemu poznawaniu naszej codzienności. Wiaczesław Zarucki, który uciekł z Rosji do Polski i prowadzi antyputinowski kanał na YT, był zaskoczony remontami dróg, gdy odwiedzał polskie miasta. Zaskoczony pozytywnie, bo w Rosji się niczego nie remontuje. Remont – słusznie rozumuje Zarucki – oznacza zamożność.

Niestety nie jest tak, że wystarczy, by Rosjanin zetknął się bezpośrednio z zachodnią cywilizacją, aby stać się jej zwolennikiem. Przeciwnie. Wielu spośród Rosjan mieszkających od lat na Zachodzie (rosyjska diaspora to 25 mln osób) wciąż uważa, że ich ojczyzna jest najwspanialsza na świecie. Ale gdy rozgłośnia Deutsche Welle przeprowadziła wiosną 2023 r. badanie opinii wśród Rosjan mieszkających w Niemczech, okazało się, że tylko 15 proc. respondentów obwinia Ukrainę za konflikt z Rosją i mniej więcej tyle samo deklaruje poparcie dla Putina. Szkoda tylko, że te 15 proc. nie wygląda wiarygodnie. Po pierwsze, badanie DW było wyjątkowo słabe metodologicznie (opierało się na zaledwie 420 respondentach), a po drugie, już w kilka miesięcy po jego przeprowadzeniu 2 tys. Rosjan przemaszerowało przez Kolonię, żądając zdjęcia sankcji z Rosji i wstrzymania wsparcia wojskowego dla Kijowa. Dwa tysiące manifestantów w jednym tylko niemieckim mieście!

Po trzecie wreszcie, Kreml mocno dba o diasporę i o utrzymywanie jej patriotycznego ducha (czy raczej syndromu sztokholmskiego), hojnie finansując wspierające rosyjskich emigrantów instytucje. Öncel Sençerman w artykule „Russian Diaspora as a Means of Russian Foreign Policy” z 2018 r. doliczył się aż 14 zajmujących się tym oficjalnie instytucji. „Rosja doświadczała kryzysu tożsamości przez kilka lat po upadku ZSRR, ale obecnie podkreśla i wzmacnia swoją narodową tożsamość, przedstawiając się jako historyczna ojczyzna etnicznym Rosjanom i innym rosyjskojęzycznym społecznościom przy każdej okazji”. Rosja wykorzystuje (swoich emigrantów – red.) jako środek realizacji polityki zagranicznej – zauważa też Sençerman. Niezwykle ciekawe i wciąż niewyjaśnione jest zagadnienie, że raz uwięziony w mentalnej pułapce Rosjanin, pozostaje w niej na długo po opuszczeniu ojczyzny.

Wyjaśnienie tego zjawiska zostawiam antropologom i psychologom, natomiast wniosek ogólny z tego, co napisałem, brzmi: Rosja tkwi w błędnym kole biedy rodzącej potrzebę poddaństwa. Żeby się ucywilizowała, potrzebuje dobrych instytucji. Te mogą sprawić, że wzbogaci się własnym wysiłkiem, porzucając drogę grabieży i niezdrowej megalomanii. Żeby takie instytucje się w Rosji zakorzeniły, potrzebna jest wymiana elit. Tyle że społeczne podglebie jest głęboko zatrute i niezdolne do wytworzenia nowych elit, jakich instytucje prawdziwie demokratyczne wymagają. Obawiam się, że Rosji może pomóc tylko całkowity upadek. Cywilizacyjna terapia szokowa. ©Ⓟ

Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute