UE podczas nadzwyczajnego szczytu 1 lutego spróbuje zatrzeć wrażenie, że podzielona „27” z wysychającym źródełkiem budżetowym nie jest w stanie już wspierać Ukrainy na zapowiedzianych zasadach.

A zgodnie z zapowiedzią państwa unijne miały zapewnić władzom w Kijowie jednorazowo dostęp do 50 mld euro na najbliższe cztery lata. Jedna nowelizacja budżetu, jedna zgoda 27 szefów państw i rządów miały pozwolić na finansowanie połowy potrzeb administracyjnych Ukrainy, które w drugiej połowie pokryłyby Stany Zjednoczone. W minionych dwóch latach wojny na wszystkie transze finansowania tych potrzeb, a było ich kilka, musieli każdorazowo godzić się jednomyślnie unijni liderzy. Dla Brukseli propozycja spakietowania wsparcia w ramach jednej decyzji była pomysłem na uniknięcie groźby weta ze strony Węgier lub innych państw sceptycznych wobec wspierania Kijowa na dotychczasowych zasadach.

Tymczasem konsekwencja i upór Viktora Orbána doprowadziły de facto do powrotu sposobu przekazywania pomocy finansowej dla Ukrainy w taki sam sposób, jak miało to miejsce od lutego 2022 r. W ubiegłym tygodniu ambasadorowie państw członkowskich zgodzili się na rozbicie wartego 50 mld euro pakietu na cztery transze po 12,5 mld euro. Co roku więc „27” musiałaby podejmować kolejne (jednomyślne) decyzje nowelizujące budżet o wskazaną kwotę, czemu ma towarzyszyć postulowany od miesięcy przez Orbána przegląd dotychczasowej pomocy przekazywanej Ukrainie.

Mówimy o 12,5 mld euro rocznie, a więc ok. 60 proc. polskiej składki do unijnego budżetu za 2023 r. A unijne wsparcie dla Kijowa bynajmniej nie oznacza samych bezzwrotnych grantów – to według pierwotnej propozycji jedynie 17 mld euro dotacji oraz 33 mld euro preferencyjnych pożyczek. Kwota, o którą w takim pocie czoła walczy 27 państw, jest więc zaledwie ułamkiem składek i jeśli coś w tym przypadku może robić wrażenie na Kremlu, to jedynie ślimacze tempo jej uzgadniania.

UE – i tu zarówno Komisja Europejska, jak i największe kraje Starego Kontynentu oraz państwa sprawujące prezydencję robią od początku rosyjskiej inwazji wiele, żeby dać ukraińskim władzom poczucie, że usilnie pracują nad przezwyciężaniem podziałów i różnic. Jednomyślność, solidarność, zaangażowanie, pomoc – te słowa są odmieniane przez wszystkie przypadki, ale nie przekładają się na konkrety finansowe i militarne, które pozwoliłyby przechylić szalę zwycięstwa na stronę Ukrainy. Administracja Bidena, dopóki sama nie miała problemów z uzyskaniem zgody Kongresu na kolejne pakiety pomocowe, wręcz celowała w oficjalnym lub nieoficjalnym piętnowaniu UE za zbyt wolne tempo uzgadniania i przekazywania pomocy Ukrainie – zarówno tej finansowej, jak i militarnej. Dzisiejszy chocholi taniec wokół Viktora Orbána jest kolejnym odcinkiem serialu, który obserwowaliśmy w gruncie rzeczy przez cały ubiegły rok i będziemy obserwować tak długo, jak długo jakiekolwiek unijne pieniądze dla Węgier będą zablokowane.

Budapeszt chce już nie tylko odblokowania wszystkich środków z Funduszu Spójności oraz Krajowego Planu Odbudowy, lecz także przedłużenia funkcjonowania Funduszu Odbudowy po 2026 r. W tym ostatnim mógłby znaleźć sojusznika w postaci Polski, ale rządowi Donalda Tuska najpewniej nie będzie po drodze z węgierskim Fideszem, którego premier Włoch Giorgia Meloni próbuje przyciągnąć do frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, w której największą oprócz Braci Włochów siłę stanowi PiS.

Orbán na dobre umościł się w unijnej oślej ławce i niespecjalnie ta pozycja wyrządza szkodę Węgrom. Mało tego, pokazuje wszystkim państwom członkowskim, że konsekwentna, choć niepopularna wśród wszystkich pozostałych członków UE presja może zahamować pomysły Brukseli. W wyniku ustaleń z ubiegłego tygodnia KE ma „częściowy mandat negocjacyjny” dotyczący pakietu pomocowego do rozmów z europosłami, którzy dziś rozpoczynają sesję plenarną. Nawet jeśli PE przystanie na obecną propozycję, to ostatecznym testem będzie dopiero szczyt 1 lutego, podczas którego zapadną wiążące decyzje na najwyższym szczeblu. I oby tym razem obyło się bez „przełomowych” i „historycznych” pomysłów wyjścia Orbána na kawę podczas głosowania. ©℗