Choć Partia Pracy wywiera dużą presję na rządzących torysach, to premier Rishi Sunak nie zamierza przyspieszać organizacji wyborów. Rozstrzał w sondażach między partiami jest ogromny i utrzymuje się na korzyść opozycji.

Dziś powinien się zakończyć sześciodniowy, najdłuższy w historii brytyjskiej służby zdrowia protest młodych lekarzy, którzy domagają się 35-proc. podwyżek wynagrodzenia. To kontynuacja działań, które zostały rozpoczęte jeszcze w grudniu ubiegłego roku. Wówczas rząd Rishiego Sunaka zaproponował jedynie dodatkowe 3 proc. podwyżek do przyznanych niedawno 8,8 proc. Młodzi lekarze, czyli w brytyjskim systemie służby zdrowia ci, którzy mają do dziewięciu lat doświadczenia zawodowego, nie rezygnują ze swoich oczekiwań i mogą jeszcze bardziej pogorszyć i tak kiepskie notowania Partii Konserwatywnej. Od rozpoczęcia akcji protestacyjnej w grudniu ub.r. odwołano już ponad 1,2 mln wizyt lekarskich, a skrócenie oczekiwania na wizyty było jedną z istotniejszych obietnic Sunaka, kiedy przejmował władzę. Teraz nawet jeśli uda się dojść do porozumienia z młodymi lekarzami, to rząd torysów będzie zmagał się z kolejnymi grupami niezadowolonych pracowników budżetówki i silną presją ze strony Partii Pracy na jak najszybsze zorganizowanie przedterminowych wyborów.

Laburzyści w natarciu

Zgodnie z prawem szef brytyjskiego rządu musi rozpisać wybory do 2025 r. W świetle fatalnych notowań Partii Konserwatywnej Sunak stara się zyskać jak najwięcej czasu. W ubiegłym tygodniu premier oficjalnie zapowiedział, że nie zarządzi wyborów wcześniej niż w drugiej połowie roku. Nie powinno to specjalnie dziwić, biorąc pod uwagę, że od sierpnia 2021 r. torysi notują ogromne spadki poparcia. Po raz ostatni obie partie mogły liczyć na mniej więcej równe poparcie w okolicach 37 proc. w grudniu 2021 r. Od tego czasu utrwala się dystans między Partią Pracy, która może dziś liczyć na poparcie 42–47 proc. społeczeństwa, a Partią Konserwatywną, która ma 23–26 proc. poparcia.

Zapowiedź Sunaka oznacza prawie rok nieustających działań kampanijnych zarówno torysów, jak i laburzystów. Lider Partii Pracy Keir Starmer od pierwszych dni stycznia próbuje nadać ton dyskusjom i zapowiada plan zielonych inwestycji wart 28 mld funtów, który ma stać się kołem zamachowym nowej polityki gospodarczej Londynu. Na razie jednak obie strony brytyjskiej sceny politycznej unikają odważniejszych deklaracji, odpowiadają ogólnikowo na pytania o potencjalne podwyżki podatków i wyczekują ostatecznej daty wyborów. W jednej kwestii panuje jednak całkowita zgoda w Londynie – konieczności dalszego wspierania Ukrainy.

UE bez obaw

Od początku pełnoskalowej rosyjskiej inwazji w Ukrainie Wielka Brytania należy do największych sojuszników Kijowa i przeznaczyła na to wsparcie 6,6 mld euro, czyli o 1 mld euro więcej niż unijne instytucje. Większe wsparcie popłynęło tylko ze strony USA i Niemiec. Twarzą tej proukraińskiej agendy brytyjskiego rządu był od początku Boris Johnson, uznawany przez Wołodymyra Zełenskiego za jednego ze swoich największych przyjaciół. Relacje Zełenskiego z Sunakiem nie są już tak zażyłe, a na Partię Pracy gabinet prezydenta Ukrainy niespecjalnie dotychczas zwracał uwagę. Jak na razie jednak władze w Kijowie nie powinny obawiać się brytyjskiej zmiany warty. Partia Pracy deklaruje utrzymanie wsparcia tak długo, jak będzie to konieczne, a lider laburzystów Keir Starmer osobiście zapewniał o tym podczas swojej wizyty w Kijowie w lutym ub.r.

To dobra wiadomość nie tylko dla Ukrainy, lecz także dla Unii Europejskiej, która ma coraz większe problemy z pozyskiwaniem pieniędzy na wsparcie walki z rosyjską inwazją. W UE jest również nadzieja na to, że z rządem Partii Pracy uda się uniknąć powracających sporów będących skutkiem brexitu. W minionych dwóch latach torysi wielokrotnie powracali z próbą rewizji protokołu ws. Irlandii Północnej, który regulował przepływ towarów między UE, Wielką Brytanią oraz pozostającą w Unii Irlandią. Bruksela liczy też na współpracę z Londynem w obszarze migracji, choć w tym przypadku będzie to raczej oznaczało zintensyfikowanie wymiany informacji między służbami niż wspólne podejście. Wiele będzie też zależało od wyborów europejskich zaplanowanych na marzec. Kluczową kwestią pozostaje nie tyle układ sił w Parlamencie Europejskim, który na relacje z Wielką Brytanią nie ma zbyt wielkiego wpływu, ile wyłoniony na skutek wyborów skład Komisji Europejskiej. A w UE wiadomych jest znacznie mniej niż w brytyjskiej układance – poszukiwania głównych kandydatów do kierowania Komisją dopiero ruszyły w największych frakcjach w europarlamencie. Giełdy nazwisk można oczekiwać wiosną, a ostateczne rozstrzygnięcia – jeśli torysi dotrzymają zapowiedzi – pojawią się najpewniej na kilka miesięcy przed brytyjskimi wyborami. ©℗