2024 r. w kalendarzu chińskim będzie rokiem smoka – symbolu siły, mądrości i szczęścia. Każdy z tych elementów jest potrzebny gospodarce Państwa Środka, jeśli ma sobie poradzić z problemami, które coraz bardziej jej ciążą.

Kraj o najwyższym wzroście gospodarczym w XXI w., który systematycznie zwiększa wpływy na świecie. Jedyny realny konkurent Stanów Zjednoczonych do pozycji supermocarstwa – w wymiarze politycznym, militarnym i ekonomicznym. Taki obraz Chin jest powszechnie znany. Wynika on nie tylko z licznych analiz. Rosnącą potęgę Państwa Środka możemy dostrzec także w naszym codziennym życiu. Skojarzenia wyłącznie z tandetnymi produktami „Made in China” to już przeszłość. Wszyscy znamy marki elektroniki użytkowej takie jak Xiaomi czy Huawei. Z kolei nie wszyscy wiedzą, że chiński smok z dużym apetytem pożera znane firmy z innych krajów. Gdy zamawiamy wakacje w Club-Med, korzystamy ze słynnych taksówek w Londynie, kupujemy samochody marki Volvo czy nocujemy w luksusowym hotelu Waldorf Astoria w Nowym Jorku, zapewniamy zwrot z inwestycji chińskim inwestorom. Jeśli ktoś nie jest jeszcze pewien, jak daleko sięgają wpływy Państwa Środka, może zmieni zdanie, gdy dowie się, że Krakus czy Morliny to również marki kontrolowane przez chiński kapitał.

W ciągu ostatnich 20 lat udział Chin w globalnym produkcie krajowym brutto (PKB) podwoił się, kosztem Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.

Nic dziwnego, że do niedawna ekonomiści prześcigali się w prognozach, kiedy Chiny staną się największą gospodarką świata. Nie dalej jak w ubiegłym roku Goldman Sachs opublikował raport zakładający, że stanie się to już w 2035 r.

Ślimak w globalnym wyścigu?

Uruchomiona zaledwie 45 lat temu przez Deng Xiaopinga maszyna zaczęła się jednak zacinać. Co więcej, już nie wszyscy wierzą, że uda się ją naprawić. Brytyjski tygodnik „The Economist” główny artykuł wydania z przełomu sierpnia i września tego roku zatytułował: „Nietrafiony model Xi. Dlaczego nie naprawi on chińskiej gospodarki”. A zilustrował go rysunkiem Xi Jingpinga, sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chin (KPCh), ujeżdżającego ślimaka z głową smoka.

Co stoi za taką zmianą postrzegania chińskiego rozwoju? I które z przewidywań jest teraz trafniejsze?

Bezpośrednią przyczyną zacięcia się gospodarki tego kraju jest kryzys w sektorze nieruchomości. Przez lata były one jednym z najważniejszych silników napędzających wzrost gospodarczy Chin. Aby ocenić znaczenie tego sektora, dość powiedzieć, że odpowiada za 25–30 proc. PKB. To niemal dwa razy więcej niż w USA. A to właśnie sektor nieruchomości w Stanach Zjednoczonych zainicjował wielki kryzys z 2008 r., który swoim zasięgiem objął praktycznie wszystkie kraje rozwinięte. I którego konsekwencje były (są?) odczuwalne przez wiele lat.

Nastawione na kreowanie szybkiego wzrostu gospodarczego chińskie władze dopuściły do powstania bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Powszechna wiara w to, że inwestując w tym segmencie, można tylko zarobić, sprawiła, że nieruchomości to aż 70 proc. aktywów chińskich gospodarstw domowych. „Run” na mieszkania zachęcił do agresywnych działań deweloperów – zaczęli oni zaciągać coraz większe kredyty, by finansować kolejne duże projekty mieszkaniowe. Mało kto przejmował się tym, że w Państwie Środka pojawiało się coraz więcej osiedli widm – wybudowanych, lecz nie zamieszkanych przez nikogo, gdyż mieszkania stanowiły wyłącznie inwestycję. Prędzej czy później bańka musiała pęknąć. Ponieważ była to chińska bańka, jej rozmiar był odpowiednio proporcjonalny. Zadłużenie tylko największego gracza na rynku – firmy Country Garden – przekracza 200 mld dol. Nic więc dziwnego, że boryka się z kłopotami finansowymi. Zagrożone niewypłacalnością długi deweloperów szacuje się w sumie na… 2 bln dol.

Państwo na ratunek

Czy kryzys na rynku nieruchomości pogrąży gospodarkę Państwa Środka? Raczej nie. W Stanach Zjednoczonych w 2008 r. skutki załamania na rynku nieruchomości zostały ograniczone poprzez liczne działania państwa i banku centralnego. Tam była to jednak raczej niestandardowa interwencja. W Chinach ingerencja władz w mechanizmy rynkowe jest na porządku dziennym. Mało kto wierzy, że dopuszczą one do głębszego kryzysu. Widać jednak, że decydenci zdają sobie sprawę z narosłego przez lata problemu, ale jednocześnie starają się go rozwiązać przy możliwie jak najmniejszym udziale własnym. Ogłoszony w listopadzie pakiet, który ma stymulować gospodarkę, zakłada emisję obligacji o wartości 140 mld dol. oraz zwiększenie deficytu fiskalnego z 3 proc. do 3,8 proc. PKB. Rynki finansowe przyjęły tę zapowiedź bardzo chłodno, uznając, że są to środki niewystarczające. Chińskie władze stoją przed poważnym dylematem – jak uchronić społeczeństwo przed skutkami kryzysu, unikając przy tym rozbudzania pokusy nadużycia („moral hazard”; chodzi oczywiście o obawy, że interwencje ograniczające skutki ryzyka zachęcają do podejmowania tego ryzyka). Wydaje się jednak mało prawdopodobne, by udało się w krótkim czasie naprawić ten jeden z najważniejszych silników chińskiej gospodarki.

Hydra ma więcej głów

Kryzys w sektorze nieruchomości nie jest jedynym problemem Chin. Towarzyszące epidemii COVID-19 zamknięcie tamtejszej gospodarki uświadomiło światu, jak duży jest udział tego kraju w globalnym łańcuchu dostaw i jak rozległe ma to konsekwencje dla globalnej gospodarki. Komponenty bądź produkty z Państwa Środka były (i nadal są) niezbędnym elementem, który decyduje o rozwoju wielu branż w pozostałych krajach. Życie wielu znanych firm zależy od dostaw z Chin. Przykładem może być Apple – ponad 90 proc. iPhonów, iPadów, AirPodsów czy Maców produkuje się właśnie tam.

Występujące w czasie pandemii opóźnienia spowodowały, że wiele przedsiębiorstw z Europy czy USA zdało sobie sprawę, że uzależnienie od dostaw z jednego kierunku jest niebezpieczne. To, co się stało po agresji Rosji na Ukrainę, spotęgowało tę świadomość. Nałożone na Rosję sankcje praktycznie odcięły ten kraj od globalnego rynku. Ucierpiały na tym interesy wielu firm, które musiały się wycofać z tego państwa. Tymczasem Chiny to również kraj, który może się znaleźć pod międzynarodową presją. A tu straty dla globalnej gospodarki byłyby wielokrotnie wyższe niż po ograniczeniu więzów łączących ją z Rosją. Coraz powszechniejsze stają się więc działania, które mają zmniejszyć uzależnienie od Chin. Nie da się tego oczywiście zrobić w rok czy nawet pięć lat, jednak trend jest wyraźny i przybiera na sile.

Niekorzystne zmiany demograficzne są kolejnym czynnikiem pogarszającym sytuację Państwa Środka. Chińskie społeczeństwo się starzeje. To normalna tendencja w krajach o rosnącej zamożności. Problem jednak w tym, że siłą napędową chińskiego wzrostu był boom demograficzny z ubiegłego wieku. Pod koniec lat 70. i w latach 80. XX w. na rynek pracy weszło ponad 270 mln osób i to one pozwoliły Chinom stać się „fabryką dla świata”. Teraz osoby te stają się obciążeniem. Według szacunków ministerstwa spraw publicznych ChRL, w 2025 r. 300 mln mieszkańców będzie miało ponad 65 lat. Przy słabo rozwiniętym systemie emerytalnym i spadającej dzietności starzejące się społeczeństwo staje się wyzwaniem dla całej gospodarki.

Tak jak w okresie szybkiego rozwoju analitycy i ekonomiści prześcigali się w wymienianiu argumentów przemawiających za dalszym wzrostem Chin, tak teraz modne stało się wyliczanie czynników, które ten wzrost zablokują. Ale to oznacza nie tylko zmianę postrzegania. Ma to konkretne skutki. Nastawienie rynków finansowych do tego kraju zmieniło się diametralnie. W rezultacie w III kw. tego roku zagraniczne inwestycje bezpośrednie w chińską gospodarkę po raz pierwszy od 1998 r. były ujemne.

Ucieczka do przodu

Czy chińska maszyna znowu ruszy i pozwoli prześcignąć USA? A jeśli tak, kiedy się to stanie? Krążąca po rynku anegdota mówi, że odpowiedź na to pytanie jest prosta – gdy zechce tego Xi Jingping. Wszak to on kontroluje Centralne Biuro Analiz i Statystyki.

W żarcie tym jest oczywiście sporo przesady. Jednak z drugiej strony wpływ przywódcy Chin na to, co się dzieje w tym kraju, jest niekwestionowany. Przewodniczący KPCh zdaje sobie sprawę, że dotychczasowy model rozwoju się wyczerpał. Może o tym świadczyć jego wypowiedź sprzed dwóch lat, kiedy podczas seminarium dla urzędników szczebla prowincjonalnego i ministerialnego powiedział: „Zmieniliśmy nasze podejście zakładające, że wzrost PKB jest jedynym miernikiem sukcesu. (…) W zaleceniach dotyczących formułowania 14. pięcioletniego planu rozwoju gospodarczego i społecznego oraz celów długoterminowych do roku 2035 zdefiniowano utworzenie nowej dynamiki rozwoju, która skupia się na przepływie krajowym i charakteryzuje się pozytywną współzależnością między przepływem krajowym a zaangażowaniem międzynarodowym”. Ze słów tych wynika, że Chiny chcą się skupić na rynku wewnętrznym. Dobitnie potwierdza to kolejny fragment wystąpienia Xi: „W dzisiejszym świecie rynki są najrzadszym zasobem. Rynek chiński jest zatem ogromną zaletą naszego kraju. Musimy w pełni wykorzystać ten czynnik i stale go konsolidować, aby stał się mocnym filarem kreującym nową dynamikę rozwoju”.

Mimo że 1,3 mld mieszkańców tworzy ogromny rynek wewnętrzny, to w przypadku Chin jest co najmniej kilka czynników, które utrudniają wykorzystanie tego potencjału. Chińczycy to generalnie niezbyt zamożne społeczeństwo. Uwzględniający parytet siły nabywczejPKB przypadający na jednego mieszkańca wynosi ok. 21,5, tys. dol., co plasuje kraj na 72. pozycji w rankingu najzamożniejszych państw (Polska z wynikiem 43,3 tys. dolarów zamyka czwartą dziesiątkę). Co więcej, mieszkańcy Państwa Środka nie są skłonni do wydawania zarobionych pieniędzy. Słaby system zabezpieczeń społecznych (emerytury, ochrona zdrowia) powoduje, że mieszkańcy muszą oszczędzać na czarną godzinę. Potencjał drzemiący w tych oszczędnościach jest jednak olbrzymi. Z danych publikowanych przez Ludowy Bank Chin wynika, że tylko w 2022 r. wartość oszczędności chińskich gospodarstw domowych wzrosła o… 2,2 bln dol.

Drugim elementem, który tradycyjnie pobudza rynek wewnętrzny, są wydatki publiczne. Te jednak są w Chinach mocno nieefektywne. Brak przejrzystości, niska jakość realizowanych projektów czy wreszcie korupcja, to tylko część czynników decydujących o tym, że pieniądze wydawane przez rząd i władze lokalne nie kreują takiego wzrostu, jaki by mogły i powinny. Tu też jednak możliwości są ogromne – tegoroczne wydatki władz centralnych i lokalnych zgodnie z założeniami budżetowymi z początku roku miały sięgnąć… 4 bln dol.

Sposobem na rozwiązanie problemu wyczerpania się dotychczasowego modelu rozwoju, bazującego na inwestycjach infrastrukturalnych i eksporcie, ma być rozwój innowacyjnych sektorów gospodarki. Po okresie dość swobodnego korzystania z cudzej wiedzy ChRL od kilku lat inwestuje we własne projekty. Komputery i komunikacja kwantowa czy synteza termojądrowa to dziedziny badań, w których kraj może się pochwalić całkiem sporymi sukcesami. To jednak technologie przyszłości, które co prawda mogą zrewolucjonizować świat, jednak jak dotąd oznaczają przede wszystkim ogromne wydatki. Największą bolączką Chin jest teraz uzależnienie od produkowanych poza granicami kraju półprzewodników. To one są jednym z najważniejszych elementów decydujących o przewadze technologicznej. Na tym polu jednak Chiny są w tyle za USA czy Tajwanem. Według szacunków Peterson Institute for Economics w 2020 r. tylko 16 proc. wykorzystywanych w Chinach chipów pochodziło z tego kraju (przy czym z tych 16 proc. większość to produkty zagranicznych firm zlokalizowanych w ChRL). Poważnym problemem dla Chin są sankcje i ograniczenia nakładane przez USA na eksport technologii do tego kraju. Tymczasem brak nowoczesnych półprzewodników to obecnie technologiczny hamulec dla całej gospodarki. Chińskie władze są tego świadome. W sierpniu tego roku Agencja Reutera poinformowała, że Chiny zdecydowały się na utworzenie funduszu, który ma przeznaczyć 40 mld dol. na inwestycje w sektor półprzewodników. Od lat rośnie też liczba wyższych uczelni kształcących specjalistów w tej dziedzinie. W technologii pieniądze nie zawsze zastępują czas.

Najciekawsze… przed nami

W połowie listopada tego roku Xi Jingping spotkał się w USA z prezydentem Joem Bidenem. To pierwsze spotkanie przywódców tych krajów po sześciu latach przerwy. „Chiny dążą do wysokiej jakości rozwoju, a Stany Zjednoczone ożywiają swoją gospodarkę. Jest wiele miejsca na naszą współpracę i jesteśmy w stanie pomóc sobie nawzajem odnieść sukces i osiągnąć wyniki korzystne dla obu stron” – podsumował swoją wizytę w Stanach Zjednoczonych chiński przywódca. Przez część obserwatorów wypowiedź ta została odebrana jako kapitulacja Państwa Środka w obliczu narastających problemów. Jest to zbyt daleko idące stwierdzenie. Widać jednak, że okres dyplomacji wilczego wojownika (ang. wolf warrior diplomacy), przyjęty za rządów Xi Jingpinga, dobiegł końca – przynajmniej chwilowo. Chiny muszą złapać oddech. Wszak – jak w „Sztuce wojny” uczy Sun Zi – „Gdy pada deszcz, rzeka się burzy. Jeśli chcesz się przeprawić przez bród, poczekaj, aż się uspokoi”.

Czy Chiny wyprzedzą USA? – odpowiedź na to pytanie powinna pewnie się znaleźć w podsumowaniu. W tym miejscu chciałbym jednak wesprzeć się słowami przypisywanymi duńskiemu fizykowi Nielsowi Bohrowi: „Prognozowanie jest trudne, zwłaszcza wtedy, gdy dotyczy przyszłości”. Choć wiele wskazuje, że kłopoty piętrzące się przed Chinami mogą faktycznie zatrzymać pędzącą od lat gospodarkę, to nie jest to przesądzone. Chiny to kraj inny niż pozostałe. Dodatkowo ostatnie lata nauczyły nas, że czarne łabędzie nie zdarzają się wcale tak rzadko. Nowe technologie, geopolityka czy natura – wszystko to może zmienić radykalnie obraz świata. A jeśli komuś bardzo brakuje odpowiedzi – pod względem wielkości PKB, uwzględniającego różnicę w sile nabywczej dochodów, Chiny wyprzedziły USA już kilka lat temu. ©Ⓟ

ikona lupy />
Chiny straciły dywidendę demograficzną / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe