Należy przypominać amerykańskiej prawicy prawdziwą twarz Władimira Putina – ulicznego bandyty, przemocowca oraz tchórza – mówi DGP generał H.R. McMaster, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta USA.

Nie ma nic o Ukrainie w przegłosowanym przez Kongres 45-dniowym prowizorium budżetowym. Na Kapitolu słychać głosy poważnych osób z obu partii, że od późnej jesieni, początku zimy pomoc dla Kijowa z Waszyngtonu zostanie zasadniczo zmniejszona. Powinniśmy się obawiać?
ikona lupy />
Gen. McMaster był doradcą ds. bezpieczeństwa prezydenta Donalda Trumpa / U.S. Army/Wikipedia / fot. U.S. Army/Wikipedia

To sprawa, która powinna nas niepokoić. Choć w ciągu najbliższych miesięcy na amerykańską pomoc można liczyć, są jeszcze zapasy do dyspozycji administracji. To nie będzie tak, że Ukraińcom zabraknie nagle amunicji. Mam też nadzieję, że końcowo Kongres przegłosuje nowe wsparcie.

Jak, jako doświadczony żołnierz, ocenia pan ukraińską kontrofensywę? Szanse na wybicie korytarza na Krym lub jego odbicie są realne?

Ukraińcy rozwijają wojskowe zdolności do odbicia drogi na Krym oraz na sam półwysep. Utrzymanie naszego wsparcia jest tutaj kluczowe, bo Rosjanie nie mają sił gospodarczych Zachodu, nie mogą na tym polu z nami konkurować. Dlatego próbują nas – jak to określam – podtapiać, powodować, że stajemy się zależni od ich surowców energetycznych. Musimy zrozumieć strategię Rosjan oraz to, jak doskonale wyczuwają i wykorzystują słabość. To słabość prowokuje Władimira Putina do agresji.

Czyli robimy teraz za mało, jesteśmy za słabi?

Tak. I dotyczy to zarówno naszej odpowiedzi na wydarzenia z 2014 r. (gdy doszło do aneksji Krymu – red.), jak i te sprzed roku. Reakcja USA dziewięć lat temu była anemiczna. Dopiero Donald Trump w 2017 r. jako prezydent zadecydował o wysłaniu poważniejszej pomocy wojskowej Ukrainie. A po jego prezydenturze były ograniczenie działań floty Stanów Zjednoczonych na Morzu Czarnym, opóźnienia przy budowie bazy przeciwrakietowej w Redzikowie i skończyło się wszystko ewakuacją naszej ambasady w Kijowie. W oczach Rosji to wszystko było prawie jak zielone światło dla inwazji. Muszę przyznać, że administracja Joego Bidena wychodzi z tego błędu, prezydent wykonuje teraz dobrą pracę, by Stany Zjednoczone oraz Europa w trudnych czasach były zjednoczone. Wszystko dzieje się jednak za wolno. Choć generał Douglas McArthur mówił po II wojnie światowej, że o każdym strategicznym błędzie można potem powiedzieć: „za późno”.

Jak będzie wyglądać sytuacja, jak za rok do Białego Domu wróci nieźle wyglądający w sondażach Trump?

Stany Zjednoczone nie są monarchią, Trump nie będzie królem. Będzie musiał współpracować z Kongresem, a tam Ukraina w obu izbach i w obu partiach ma wielu wpływowych przyjaciół. Trump potrafi szybko zmieniać zdanie, ale mimo wszystko słucha doradców. Dlatego bardzo ważne jest, by przekonywać Amerykanów i republikanów, że wspieranie Ukrainy jest zgodne z amerykańskim interesem bezpieczeństwa. Koniecznie trzeba przypominać o rosyjskich zbrodniach i o tym, jak cierpią zwykli Ukraińcy. Powinniśmy pokazywać amerykańskiej prawicy prawdziwą twarz Władimira Putina – ulicznego bandyty, przemocowca oraz tchórza. Że to wszystko kłamstwo, gdy przedstawia się jako prawdziwy obrońca chrześcijańskich wartości, co niestety wiele osób w Stanach Zjednoczonych kupuje.

Czy kiedykolwiek w pana obecności Trump powiedział cokolwiek o „wycofaniu się USA z NATO”?

Nie, nigdy.

Pamięta pan inne jego komentarze lub działania, które mogą budzić niepokój w Europie? Lub w drugą stronę – takie, które mogą dawać nam nadzieję?

Wskazałbym na przemówienie Trumpa z 2017 r., tu z Warszawy. To była bardzo dobra przemowa, podkreślająca znaczenie relacji polsko-amerykańskich, sporo nad nią pracowałem. Tam było wspomniane m.in., że zjednoczona i silna Europa jest w interesie Stanów Zjednoczonych. Przemówienia Trumpa są dla niego ważne, musi potem odnosić się do swoich słów.

Trump z pewnością widzi punktowo w Europie gospodarczego rywala, jest wyczulony na coś, co nazywa „nieuczciwymi praktykami handlowymi”. Chodzi tu głównie o dostęp do rynku. Gdyby wygrał, ta kwestia byłaby traktowana poważnie, regularnie podnoszona. W kwestii obronności on uważa, że Ameryka ponosi za duże obciążenia na ochronę Zachodu w porównaniu z Europą, ale ochrona nas wszystkich, w tym Europy, jest w interesie USA.

Czy był pan zaskoczony 24 lutego przed rokiem?

Nie, w ogóle.

Czyli gdy był pan w Białym Domu, to pojawiały się sygnały, doniesienia świadczące o tym, że istnieje realne ryzyko szerokiej inwazji Rosji na Ukrainę, próba zdobycia Kijowa?

Gdy zostawałem prezydenckim doradcą, to Ukraina była już w stanie wojny. A wcześniej w Pentagonie badaliśmy konflikt, przyglądaliśmy się, jak działa rosyjskie wojsko i państwo. To było kompleksowe – morderstwa, ataki hakerskie, inwazja na Gruzję w 2008 r., na Ukrainę w 2014 r., działania Rosjan w Syrii, a także w Czeczenii. Wnioski były jasne, że Putin dąży do powrotu Rosji imperialnej, to jego główna motywacja. I idzie w tym kierunku aż do momentu, gdy spotka się z siłą, z odpowiedzią. Trump, jak mi się wydaje, ograniczał mu pole manewru, w pierwszym roku prezydentury dostarczył Ukrainie javelinów. Kontynuował czy zwiększał inne programy wsparcia dla Kijowa, w jeden rok w Białym Domu nałożył więcej sankcji na Rosję niż Barack Obama przez osiem lat. Między innymi na Nord Stream 2, z których Biden się wycofywał. ©℗

Rozmawiał Mateusz Obremski