W obecnej administracji nie ma nawet odrębnego departamentu zajmującego się migracjami. W państwie, w którym mieszka prawie 3 mln cudzoziemców, jest to całkowicie niezrozumiałe, żeby nie powiedzieć dosadniej – mówi dr hab. Maciej Duszczyk, politolog, wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.

Wiceszef MSZ został zdymisjonowany w związku z badaniem przez służby wątpliwości wokół procederu wydawania wiz obcokrajowcom; pod koniec minionego tygodnia MSZ rozwiązał umowy ze wszystkimi firmami pośredniczącymi w wydawaniu wiz. Mamy do czynienia z aferą czy z „aferką”?
ikona lupy />
dr hab. Maciej Duszczyk, politolog, wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego / Materiały prasowe / fot. Michał Radochoński/Materiały prasowe

Do momentu wydania piątkowego komunikatu przez MSZ myślałem, że to jest coś bardzo niewielkiego, coś co od czasu do czasu ma miejsce, czyli korupcja jakiegoś konsula. Natomiast ostatnie decyzje MSZ pokazują, że potencjalna skala nadużyć jest bardzo duża, a sprawa jest rozwojowa. Po pierwsze, zarządzono kontrolę we wszystkich konsulatach, a nie w dwóch–trzech wybranych. Po drugie, mamy informację o zerwaniu umów nie z jedną–dwiema firmami obsługującymi proces wizowy, tylko ze wszystkimi. Mimo to nie sądzę, że główna oś afery w MSZ dotyczy korupcji. Myślę raczej, że dochodziło do różnego rodzaju niedociągnięć przy wydawaniu wiz, niezbyt ścisłego stosowania kodeksu wizowego Schengen, co stworzyło przestrzeń dla nieuczciwych działań firm pośredniczących. Na podstawie dotychczasowej wiedzy nie znajduję innego wytłumaczenia.

Mamy kampanię wyborczą, gdy w jej trakcie pojawia się problem, rząd często reaguje nieproporcjonalnie.

Tak może być, ale byłoby to posunięcie kompletnie kontrproduktywne. Ja analizuję fakty w oderwaniu od kampanii wyborczej. A one pokazują, że skala nadużyć jest potencjalnie bardzo duża. Inaczej po co tak radykalne działania MSZ?

Z jednej strony mamy szeroko zakrojone działania MSZ, a z drugiej – komunikaty prokuratury czy wypowiedzi ministra Raua, które sugerują, że skala zjawiska była marginalna.

Dlatego podkreślam, że to właśnie komunikat MSZ świadczy o tym, że potencjalnie jest afera. Tu nie chodzi o to, że ktoś nadużył zaufania państwa, wydał wizę za pieniądze i dana osoba dziś np. w szarej strefie pracuje w Polsce. Z dostępnych informacji wynika, że możemy mieć do czynienia z sytuacją, w której wizy Schengen, wydane przez polskie placówki, posłużyły imigrantom do dostania się do Stanów Zjednoczonych, czyli mamy próbę otwarcia nowego kanału migracyjnego. Bo jeśli tak jest, to sprawa naprawdę nie jest błaha. Mnie nadal nie mieści się w głowie, że coś takiego w ogóle było możliwe. Szlak przez Polskę do USA.

Czy mieści się w praktyce MSZ-owskiej wysyłanie przez wiceministra listy osób, którym powinno się ułatwić proces uzyskiwania wizy?

To złamanie jakichkolwiek zasad, w tym niezależności konsula i kodeksu wizowego UE. Rozumiem, że może się pojawić jakaś jednostkowa prośba do konsula, bo np. mamy w Polsce podpisanie ważnej umowy i trzeba szybko wydać wizę, a więc przyspieszyć procedurę. Ale w żadnym wypadku nie może być mowy o wysyłaniu jakiejś listy do konsula, w której stwierdza się, że znajdujące się na niej osoby mają natychmiast otrzymać wizy. Z tekstu Onetu o ściąganiu do kraju „ekipy z Bollywood” wynika, że konsulowie jednak nie ulegli do końca tym naciskom i zaczęli sprawdzać osoby z listy. Chwała im za to, chyba dzięki temu uniknęliśmy większego skandalu.

Na ile cała sytuacja może wygenerować problem na szczeblu unijnym? Bo już niektórzy wieszczą nieuznawanie wiz wydanych przez Polskę albo czasowe wykluczenie nas ze strefy Schengen.

Wspomniany przeze mnie komunikat MSZ daje naszym partnerom sygnał, że panuje u nas kompletne zamieszanie, a jeżeli problem jest niewielki, jak twierdzą rządzący, to reakcja jest ponadwymiarowa. Nie grozi nam wykluczenie ze strefy Schengen, ponieważ afera dotyczy wydawania wiz. Patologie stwierdzone w tym obszarze nie mogą odebrać nam, Polakom, prawa do przekraczania granic wewnętrznych UE bez kontroli czy posługiwania się dowodami osobistymi w strefie Schengen. Możemy za to mieć do czynienia z czasową utratą zaufania innych państw członkowskich i USA do polskich instytucji wydających wizy. Prędzej może to uderzyć w cudzoziemców, którzy będą chcieli przyjechać do Unii Europejskiej z wizami wydanymi przez polskie instytucje.

Co w praktyce oznacza wypowiedzenie przez MSZ umów ze wszystkimi zewnętrznymi firmami zajmującymi się sprawami wizowymi? Czy w tej sytuacji wydanie wizy schengeńskiej czy krajowej dla zagranicznych studentów, przedsiębiorców czy naukowców będzie utrudnione?

To kwestia psychologiczna i techniczna. Jeżeli nagle wszystkie konsulaty będą sprawdzane, to znaczy, że konsulowie będą musieli zweryfikować, czy nie dochodziło u nich do nieprawidłowości, przygotować się na kontrolę. To zdominuje ich aktywność przez jakiś czas. Następnie będą bardziej uważnie przyglądać się wnioskom. A więc dany konsul będzie musiał wykonać także te czynności techniczne, które dotąd wykonywały firmy zewnętrzne. One np. sprawdzały, czy nazwisko jest wpisane poprawnie, czy rubryki zostały prawidłowo wypełnione, a zdjęcie jest odpowiednie. Petent, udając się na rozmowę do konsula, miał przynajmniej pewność, że nie zostanie zawrócony z uwagi na źle wypełnione papiery. Natomiast w tym momencie rozmowa z konsulem, która trwała np. pięć minut, teraz będzie trwała pół godziny i w iluś przypadkach będzie musiała być powtarzana, bo okaże się np., że dołączone zdjęcie było o 5 mm przesunięte w lewo. Wnioski elektroniczne w tej sytuacji również niewiele pomogą.

Powszechne wypowiedzenie umów firmom zewnętrznym, które opracowywały wnioski wizowe, to błąd?

Błąd. Po pierwsze, jeżeli mamy do czynienia z udowodnionym przestępstwem którejś z firm, to trzeba wypowiedzieć czy zerwać z nią umowę i wystąpić o odszkodowanie. Natomiast w przypadku takiej powszechnej procedury ja się obawiam, że nie tylko będzie ciężko wydawać wizy, lecz także pojawią się pewnie możliwości dochodzenia przez firmy odszkodowań za bezpodstawne zerwanie umowy.

Czyli ucierpią polskie procedury migracyjne i ofiarą będzie skuteczność państwa w tej kwestii?

Ofiarą będą imigranci, którzy w całkowicie legalny i uczciwy sposób chcieliby przyjechać do Polski i realizować swoje cele w interesie ich i Rzeczpospolitej. To dotyczy studentów, naukowców, przedsiębiorców, pracowników itd. Zadaję sobie pytanie, w jaki sposób zostaną ściągnięci pracownicy do inwestycji Orlenu pod Płockiem? Czy dla nich będzie stworzona specjalna procedura bez pośrednictwa firmy wizowej? Nie wiem. Jak inna firma, która nie ma takiej siły przebicia jak Orlen, ma ściągać ludzi do pracy, jeśli ma podpisane kontrakty i gonią ją terminy? A przedsiębiorstw, które opierały się na pracownikach z zagranicy są pewnie dziesiątki tysięcy.

Jest kampania, będzie referendum. W tej sytuacji nie ma mowy o próbie racjonalnej decyzji o polskiej polityce migracyjnej?

Po pierwsze, nie ma czegoś takiego jak jednolita polska polityka migracyjna. Mamy do czynienia z rozproszonymi działaniami państwa w zakresie imigracji. To, co się wydarzyło, jest papierkiem lakmusowym tego, o czym mówię. Regulacje są rozproszone i do tego sprzeczne ze sobą. Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej rejestruje zezwolenia na pracę, czyli rodzaj promesy. Ale wizy to już domena MSZ. Przekroczenia granicy to już Straż Graniczna, czyli MSWiA. Ministerstwo Rodziny nie ma informacji, jak wniosek został rozpatrzony i jaka była ewentualna przyczyna odmowy wydania wizy czy wjazdu do Polski. Może to sprawdzić, że tak powiem, na piechotę.

Czyli my nie wiemy, ile osób przyjechało?

Nie. Nie jestem w stanie odpowiedzialnie podać liczb. Mamy odrębne bazy danych, ale z liczby wydanych zezwoleń na pracę i liczby wydanych wiz nie potrafię wywnioskować, ile osób przyjechało. Imigrant z naszą wizą może na przykład przylecieć do Paryża i stamtąd przyjechać do Polski albo nie. Z kolei pracodawca ma co prawda obowiązek powiadomić, że cudzoziemiec nie stawił się do pracy, ale jak tego nie zrobi, to sankcja jest kompletnie iluzoryczna. Powinna zostać wprowadzona jasna zasada, że jeśli ktoś ma przyjechać do pracy i tak się nie stanie, a pracodawca nie powiadomi w ciągu dwóch tygodni administracji, to powinien tracić możliwość przyjmowania imigrantów np. na dwa lata. Z kolei jeśli cudzoziemiec, zamiast przyjechać do swojego pracodawcy, pojedzie pracować do innego kraju, to powinien natychmiast zostać wpisany do Systemu Informacyjnego Schengen. Wtedy, jeśli trafi pod lupę władz np. z powodu mandatu, to powinien dostać nakaz opuszczenia UE czy Polski. Dziś nie jesteśmy w stanie tego zrobić, bo nie ma sprawnego systemu przepływu informacji. To rozwiązanie dotyczy nie tylko Polski, ale całej UE.

W dyskusji na temat migracji pojawiają się duże liczby, np. 375 tys. imigrantów w Polsce w ciągu dwóch i pół roku z krajów innych niż Białoruś czy Ukraina.

To jest liczba wydanych wiz, ale nie oznacza, że te osoby są w Polsce. Moim zdaniem przy tak nieskutecznym systemie statystycznym należy raczej mówić o zapisach w bazach danych, a nie o konkretnych ludziach. To co jest, moim zdaniem, bardzo ryzykowne, to skala przyrostu rok do roku. I temu należy się przyglądać. Duże przyrosty mówią, że albo dzieje się dużo na rynku pracy, albo mamy do czynienia z nadużywaniem wydawania zezwoleń czy wiz. Wydaje mi się, że właśnie tego monitoringu zabrakło i z tego cały obecny kłopot. W obecnej administracji nie ma nawet odrębnego departamentu zajmującego się migracjami. W państwie, w którym mieszka prawie 3 mln cudzoziemców, jest to całkowicie niezrozumiałe, żeby nie powiedzieć dosadniej.

Jeżeli chodzi o kampanię i politykę migracyjną, to głowy polityków rozpala to, co się dzieje na Lampedusie. Co powinno się stać z tymi ludźmi? Jaka polityka tu jest grana, co chce ugrać Tunezja? Czy może jako UE powinniśmy zastosować jakieś mechanizmy relokacji?

Dziesięciopunktowy plan Ursuli von der Leyen jest dobry, ale raczej zawiera oczywistości. Co ciekawe, znajduje się w nim zapis nie tylko o dobrowolnej relokacji, lecz także o dobrowolnej solidarności. To spora zmiana podejścia. Ja uważam, że to dobrze. Chyba lepiej zadziała. Trochę będzie tak, jak w przypadku wspierania przez Straż Pożarną Grecji czy Chorwacji w czasie olbrzymich pożarów. Jak byłby przymus, to wszyscy by oponowali, w tym nasz rząd. Jeżeli jest elementem dobrowolnej solidarności, instrumentem pomocy, to pewnie zadziała.

A jeżeli to rozwiązanie nie zadziała, to co wtedy z tymi ludźmi?

Jest tylko jedno rozwiązanie – dogadać się z Tunezyjczykami i tych wszystkich ludzi odesłać do Tunezji. Pokazać, że do Europy nie tędy droga. Kryzys się nasilił, bo prezydent Tunezji usłyszał, że na razie nie dostaną pieniędzy. Że stanie się to dopiero po tym, jak komisja z Parlamentu Europejskiego wyda pozytywną opinię. Mimo szczytnych pobudek to europarlament jest głównym odpowiedzialnym za to, co się wydarzyło na Lampedusie, a Tunezja wykorzystuje tę sytuację, podbijając stawkę, pokazując, co może się dziać. To oczywiście jest rozwiązanie na tu i teraz, ale chyba nie mamy innego wyjścia. Jednak postawa Tunezji pokazuje, jakie argumenty dajemy różnym dyktatorom na destabilizację sytuacji w UE.

Najgorsze jest to, że sytuację bacznie obserwują Erdoğan, Putin i inne Łukaszenki. I jeżeli my odpowiednio nie zareagujemy, to będzie to „niekończąca się historia”. To również pokazuje, jak tego typu umowy mające powstrzymać migrację są ryzykowne dla Europy.

Pakt migracji i azylu rozwiązałby problem uchodźców?

Pokazałby procedurę, co w takiej sytuacji robić. Chociaż nie rozwiązałby sytuacji, mimo wszystko by pomógł nią zarządzać. ©℗

Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak