Polska nie jest docelowym rynkiem dla ukraińskiego zboża, a skala jego napływu byłaby niewielka – mówi Taras Kaczka, wiceminister gospodarki i handlu Ukrainy.

W reakcji na polski zakaz importu zbóż Kijów zapowiedział nałożenie sankcji na jabłka, kapustę, pomidory i cebulę. Jak podkreślają eksperci rynkowi oraz sami producenci, skala sprzedaży tych produktów do Ukrainy jest tak mała, że ukraiński odwet nie będzie odczuwalny. Stąd wniosek, że Kijowowi chodzi o gest polityczny, który ma nakłonić Warszawę do kompromisu w sprawie zboża.

– Nasze stanowisko nie wynika z antagonizmu, tylko z chęci nawiązania dialogu z poszanowaniem prawa międzynarodowego – mówi DGP Taras Kaczka, wiceminister handlu Ukrainy. I przekonuje, że wprowadzenie embarga „zostało zadeklarowane”, ale Kijów zachowuje elastyczność. Polski premier zapowiedział, że jeśli Ukraińcy wprowadzą sankcje, Warszawa odpowie analogicznie. – Przestrzegam władze ukraińskie: jeżeli będą eskalować konflikt, to będziemy dokładać kolejne produkty do zakazu wwozu na terytorium Polski – powiedział wczoraj Mateusz Morawiecki. Także on deklaruje, że embargo to tylko środek, który ma zmotywować do wypracowania satysfakcjonującego obie strony mechanizmu kontroli nad tranzytem zboża.

Gdyby Kijów zakazał sprowadzania czterech wymienionych produktów, skutki byłyby nieznaczne. – Wpływ na rynek jabłek będzie prawie zerowy. Skutki mogą być nieco bardziej odczuwalne w przypadku warzyw, ale tylko dla pojedynczych firm nastawionych na eksport do Ukrainy – ocenia Bożena Nosecka z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. W pierwszych siedmiu miesiącach roku Polska sprzedała do Ukrainy żywność za ponad 2,8 mld zł, o ponad 15 proc. więcej niż w analogicznym okresie zeszłego roku. Wartość towarów, którym grozi embargo, w całości eksportu rolnospożywczego nie przekracza kilku procent. Eksperci zwracają uwagę, że w związku z niższymi zbiorami zamknięcie ukraińskiego kanału sprzedaży przyczyni się wręcz do utrzymania równowagi na rynku warzyw i owoców. – Producenci mają ogromny problem ze zbiorami, bo brakuje ludzi do pracy. Więc przy niższej produkcji i niższym eksporcie rynek wyjdzie na zero – tłumaczy Paulina Kopeć ze Stowarzyszenia Polskich Dystrybutorów Owoców i Warzyw. ©℗

Głównym celem Ukrainy jest eksport zboża do Polski czy transport do Afryki i na Bliski Wschód?
ikona lupy />
Taras Kaczka, wiceminister gospodarki i handlu Ukrainy / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Docelowym rynkiem jest Unia Europejska. To żadna tajemnica, że do 2017 r. eksportowaliśmy do UE 14 mln t kukurydzy. Z tego do Polski trafiało bardzo mało. Znamy dane z 2022 r.: do Polski trafiło prawie 2 mln t kukurydzy. Pytanie, czy trafiła ona na rynek wewnętrzny, czy była reeksportowana. Nie ma obiektywnych liczb ani ze strony polskiej, ani ukraińskiej, i o to całe zamieszanie. My mówimy, że większość tego zboża poszła dalej – do UE i do państw trzecich. Polscy rolnicy mają inne zdanie, myślą, że całe to zboże poszło na rynek wewnętrzny.

Skoro polski rynek dla Ukrainy jest marginalny, to dlaczego nie możemy utrzymać sytuacji z czasów, gdy ziarno przejeżdżało przez Polskę i trafiało do innych krajów? W czym problem?

Podam taki przykład. Jeśli pan jeździ metrem w Warszawie i nie korzysta ze stacji Świętokrzyska, ale panu zakażą z niej korzystać, czy pan się na to zgodzi? Nie chcemy, żeby coś było zakazywane. Chcemy rozwiązania, które mieści się w ramach prawa handlowego.

Warto wytaczać wobec Warszawy tak ciężkie działa, jak pozwanie Polski do WTO czy embargo na niektóre warzywa i owoce, skoro korzyść będzie niewielka? To nie jest przesadzona reakcja, skoro Ukrainie na polskim rynku tak bardzo nie zależy?

To jest potrzebna reakcja dla wszystkich rolników – i ukraińskich, i polskich – bo na wzór zakazu, który wprowadza polski rząd, może się okazać, że np. Turcja zakaże wwozu polskiego sera lub Indonezja wwozu polskiej kukurydzy. Nie chciałbym, żeby ten czy inny kraj czegokolwiek zakazywał ze względu na opinię publiczną. Nie chcemy rozmawiać językiem zakazu, tylko językiem rozwiązania problemu. A fakty są takie, że po wprowadzeniu zakazu, pięć miesięcy temu, sytuacja cenowa na wewnętrznym rynku Polski się nie zmieniła, bo cena na rynku polskim reaguje na cenę globalną.

Nie zmieniła się, bo było embargo i ukraińskie zboże nas nie zalało. Gdyby tak się nie stało, ceny poszłyby w dół.

Cena kukurydzy jest ceną globalną. I to, co wpływa na cenę zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce, to prognoza zbiorów w Brazylii i Argentynie.

Oskarża pan polskie władze o populizm.

Bo to sedno problemu. Debata w Polsce sprowadza dyskusję w błędną stronę. Czynników wpływających na cenę jest dużo. Nam chodzi o to, żeby nie kojarzyło się to tylko z Ukrainą. Druga kwestia jest taka, że jedynym środkiem działania polskiego rządu jest totalny zakaz. W prawie handlowym jest wiele innych instrumentów. Nasze stanowisko nie wynika z antagonizmu, tylko chęci nawiązania dialogu z poszanowaniem prawa międzynarodowego.

Typem dialogu jest pozywanie Polski do WTO i nakładanie embarga?

To reakcja na działania rządu polskiego.

Czy to nas przybliża do dialogu, czy raczej od niego oddala?

Dla polskiego rządu wprowadzenie narodowego zakazu jest planem B. Polska chciała, żeby to UE przedłużyła zakaz. Dla Ukrainy pozew do WTO i embargo to również plan B. Chcemy iść powoli od zakazu w kierunku wolnego otwarcia handlu w porozumieniu i koordynacji z polskim rządem. I to właśnie przedstawiliśmy jako plan A. Zaoferowaliśmy mechanizm – certyfikaty – który pozwala kontrolować każdy przesył zboża do Polski. To system, który pozwala polskiemu rządowi w wybranym momencie powiedzieć „nie”.

Ile w takim razie chcielibyście eksportować?

Nawet jeśli otworzymy rynek polski na 100 proc. na następne pięć, sześć miesięcy, niewielu będzie chętnych do wielkiej sprzedaży zboża do Polski. System, który zaproponowaliśmy, działa tak, że przy sprzedaży np. do Hiszpanii w ogóle nie trzeba z tego biurokratycznego mechanizmu korzystać, a przy sprzedaży do Polski – już tak. Każdy eksporter powie: „lepiej do Hiszpanii”. Dlatego uważam, że tych przesyłek do Polski będzie w pierwszych kilku miesiącach bardzo mało.

Gdyby Polska ograniczyła kwoty do 50 tys. t miesięcznie, to by was satysfakcjonowało?

Tu jest taki niuans, że nie chcemy być ograniczeni kwotami. Mówimy o tym, że będzie to mała ilość zboża i z prawem do powiedzenia „nie” dla każdego transportu. Natomiast kwotowanie to nie jest podejście pozytywne, bo odezwą się w Ukrainie głosy, by też kwotować import z Polski. A tego nie chcemy. Dla nas jest kluczowe, że nie mówimy o kwotach naprzód, ale otwieramy te drzwi powoli, żeby było w Polsce zrozumienie, że to nie będzie żadne tsunami.

Czy planujecie skorzystać wobec Polski z innych instrumentów niż WTO i embargo?

Koncentrujemy się na tym, żeby znaleźć porozumienie z Polską. Chcemy pokazać, że mechanizm, który zaproponowaliśmy, jest efektywny, i zachęcamy polski rząd do skorzystania z niego. To krok, który pozwoli nam zejść z drogi wzajemnych zakazów i pozwów.

Na razie spirala się nakręca. Nie boi się pan, że Polska wykona kolejne ruchy i np. pozbawi świadczeń socjalnych Ukraińców mieszkających w Polsce, że może utrudniać negocjacje Ukrainy z NATO lub UE albo ograniczyć wsparcie militarne?

To byłoby tak naprawdę szkodliwe dla Polski. Ukraińcy, którzy przyjechali do Polski, są bardzo dobrą częścią polskiego społeczeństwa. Również pod kątem bezpieczeństwa Polski jest ważne, że Ukraina jest silna w obronie swojego terytorium, bo Rosja jest zagrożeniem dla Polski. Ukraina w UE to również pomoc dla Polski. Jeszcze raz podkreślam – to, że mówimy o krokach odwetowych, to tylko plan B i zabezpieczenie na wypadek negatywnego przebiegu sytuacji.

Przecież wniosek do WTO jest już skierowany.

Formalnie tak, ale według reguł WTO mamy 30 dni na konsultacje, żeby znaleźć porozumienie, i myślę, że znajdziemy je wcześniej.

A co z embargiem na warzywa i owoce?

Zobaczymy, jak potoczą się dyskusje z Polską. To jest zadeklarowane, ale jesteśmy elastyczni.

Rozważacie skierowanie, za pośrednictwem np. Niemiec lub Komisji Europejskiej, sprawy przeciwko Polsce do TSUE?

Na razie to sprawa wewnętrzna UE. Naszym partnerem są instytucje europejskie, które mówią w imieniu wszystkich państw członkowskich. Mam nadzieję, że najwyższy moment eskalacji mamy już za sobą i będziemy szli w stronę rozwiązania.

A jeśli się nie uda, nie wykluczacie skierowania sprawy do TSUE? Rozmawialiście z Niemcami lub z KE, że oni wykonają taki ruch w waszym imieniu?

To chyba coś z myślenia spiskowego, ale rozumiem, że Niemcy to część polskiej debaty przedwyborczej. Więc mówię, że nie. Idziemy do WTO. Gdyby było możliwe pójście do TSUE, poszlibyśmy w tę stronę. Nie chodzi nam o ściąganie pieniędzy z Polski, ale o pozbawioną emocji ocenę prawną.

Czyli nie spodziewacie się zadośćuczynienia?

Spory w WTO są zorientowanie na znalezienie porozumienia i żeby wrócić do normalnej sytuacji w handlu. Rekompensaty finansowe są możliwe, gdy państwo, które przegrało spór, nie wykonuje decyzji WTO. Ale to sytuacja naprawdę hipotetyczna. Teraz mamy czas na konsultacje i musimy w dobrej wierze znaleźć porozumienie.

W Polsce pojawia się teza, że działania Ukrainy są inspirowane przez oligarchów.

Wielkie przedsiębiorstwa rolne istnieją zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie. W Polsce najwięksi konsumenci zboża to wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe, które mają potencjał większy niż ukraińskie. Poza tym rynek polski nie jest duży, przez co nie jest interesujący dla wielkich traderów międzynarodowych, którzy działają w Ukrainie. Jeśli można odprawić statek z 50 tys. t kukurydzy do Chin, to nikt nie będzie eksportował małych ilości do Polski. Nie ma więc sytuacji, że wielkie koncerny mają interes w Polsce. Wręcz odwrotnie – to raczej mali rolnicy, dla których Polska jest rynkiem bliskim geograficznie, są zainteresowani, aby sprzedać małą ilość kukurydzy, której nie opłaca się sprzedawać do państw trzecich. Stanowisko wielkich graczy nie jest w tej kwestii decydujące.

UkrLandFarming, Kernel, Astarta to przecież olbrzymie firmy prywatne. Nie naciskają na rząd?

Kiedy się ważyła decyzja, co jest ważniejsze dla Ukrainy: większa zdolność do eksportowania na inne rynki czy dostęp do rynku polskiego, jasno wybrzmiało, że dla holdingów ważniejszy jest potencjał tranzytowy. Ich stanowisko było podobne do pozycji polskiego rządu: przeczekać z zakazem, bo najważniejszy jest eksport do państw trzecich. Mamy UE27 i mamy UE22, bez piątki krajów sąsiedzkich. To UE22 jest konsumentem, który potrzebuje ukraińskiej kukurydzy, i w głównym interesie dużych przedsiębiorstw jest dostęp do tych krajów. ©℗

Rozmawiał Nikodem Chinowski