Na drodze do Pokrowska w obwodzie donieckim mija się niemal same transporty wojskowe. Miasto, przed wojną liczące 60 tys. mieszkańców, znajduje się zaledwie półtorej godziny jazdy samochodem od Bachmutu, o który od początku sierpnia 2022 r. toczą się intensywne walki. Czołgi, systemy obrony przeciwrakietowej i amunicja są tam zwożone zarówno koleją, jak i międzynarodową trasą E50, biegnącą z Francji do Rosji. Niekiedy można też spotkać pojazdy organizacji humanitarnych, w tym International Rescue Committee, z którą podróżuję przez wschodnią Ukrainę. Na stacji benzynowej na wysokości Pawłogradu spotykamy głównie żołnierzy.

Rozmawiają, jedzą hot dogi i piją kawę. Na nikim kolumny wojskowe nie robią wrażenia. Ludzie po prostu wykonują swoje obowiązki. Wydają się wyluzowani. Strażnicy przy checkpointach śmieją się i żartują, sprawdzając dokumenty.

Zielono, cicho, spokojnie

W Pokrowsku w oczy rzucają się przede wszystkim szare, zniszczone bloki. Kontrastują one z Bulwarem – niewielkim, ale nowoczesnym centrum handlowym z czarną elewacją, usytuowanym w sercu miasta. Znajdujący się tam supermarket wygląda bardziej jak drogie delikatesy niż osiedlowy dyskont. Choć sklep odwiedzamy o 13 w środku tygodnia, jest w nim pełno ludzi. Do kas ciągną się kolejki. Przed wejściem klienci piją kawę i rozmawiają. Spacerując po okolicy, mijamy dzieci na placu zabaw i dostawców pizzy na rowerach. Ale widać, że w mieście dominują ludzie starsi. W sierpniu ubiegłego roku gubernator obwodu donieckiego mówił, że z 275 tys. mieszkańców poniżej 17. roku życia w regionie zostało ich zaledwie 40 tys.

Jest zielono, cicho, spokojnie. Można zapomnieć, że linia frontu przebiega kilkadziesiąt kilometrów dalej. Były poseł do parlamentu Yehor Firsov, który po wybuchu wojny dołączył do wojska jako ratownik medyczny, pisał niedawno na łamach „The Washington Post”, że wojna to nie tylko horror. „Ukraińcy są zdeterminowani, by ich życie toczyło się dalej. Bo ono przecież wciąż jest życiem, a my – ludzie – chcemy, by nawet na wojnie było piękne” – przekonywał. I podkreślał, że nadal „śmieją się, płaczą, doświadczają miłości, zazdrości, ale i lenistwa, odwagi czy strachu”.

Mieszkańcy Pokrowska przyznają, że boją się nadejścia dnia, w którym ich miasto stanie się drugim Mariupolem, ale zaraz dodają, że strach nie może ich powstrzymywać. Chcą żyć tak jak ludzie w bezpieczniejszych rejonach Ukrainy. Na przykład w Kijowie, gdzie w ciągu dnia chodzi się do restauracji, a wieczorami pije w barach i tańczy w klubach, nawet po godzinie policyjnej.

7 sierpnia wieczorem Rosjanie zaatakowali Pokrowsk dwa razy, ok. 500 m od Bulwaru. Najpierw uderzyli w budynek mieszkalny, na którego parterze znajduje się restauracja Corleone, popularna wśród dziennikarzy i obcokrajowców odwiedzających miasto. Kilkadziesiąt minut później na celowniku wroga znalazł się położony tuż obok hotel Drużba.

Tego rodzaju ataki określa się mianem „double tap”: żołnierze przeprowadzają uderzenie rakietowe, a następnie odczekują trochę, by wystrzelić drugi pocisk. W ten sposób niweczą operacje ratunkowe prowadzone po pierwszym ataku. Siły rosyjskie wielokrotnie były oskarżane o stosowanie tej metody – nie tylko w Ukrainie, lecz także w Syrii. Prezydent Wołodymyr Zełenski mówił po ostrzale Pokrowska, że była to „świadoma decyzja terrorystów, by spowodować jak najwięcej bólu i szkód”. Zginęło 10 osób, a ponad 80 zostało rannych. Pavlo Kyrylenko, szef administracji regionalnej, wyjaśniał, że liczba ofiar byłaby jeszcze wyższa, gdyby władze nie otrzymały ostrzeżenia ok. 10 min przed drugim uderzeniem.

Ukraińska obrona powietrzna często wykrywa nadlatujące pociski. W Pokrowsku ze względu na bliskość frontu alarmy przeciwlotnicze włączają się kilka razy dziennie, również prewencyjnie. Mieszkańcy, którzy śledzą specjalne kanały na Telegramie, są w stanie szybko zweryfikować, co jest ich przyczyną. Kiedy rozmawiam z mieszkańcami przed Bulwarem, akurat zaczynają wyć syreny. A w moim telefonie odzywa się głos znanego z roli Luke’a Skywalkera aktora Marka Hamilla. „Uwaga. Alarm przeciwlotniczy. Idź do schronu. Nie bądź nieostrożny. Nadmierna pewność siebie jest oznaką słabości” – oznajmia bohater „Gwiezdnych wojen”. Hamill użyczył głosu ukraińskiej aplikacji, która ostrzega przed rosyjskimi atakami z powietrza. Szybko orientuję się, że lokalsi już dawno ją wyciszyli. Może są poirytowani wyjącym dźwiękiem, ale zachowują się jak gdyby nigdy nic. Kontynuują rozmowy, zakupy i zabawy z dziećmi na placu zabaw. Tłumaczą, że po kilkunastu miesiącach wojny nie da się reagować poważnie na każde potencjalne zagrożenie. W 2022 r. posłusznie uciekali do schronów za każdym razem, gdy słyszeli ostrzeżenie. Dziś robią to tylko wtedy, kiedy wiedzą, że alarm nie został włączony „na wszelki wypadek”. Inaczej nie byliby w stanie funkcjonować.

Jest dobrze

Starsza pani, którą zagaduję na przystanku autobusowym, śmieje się, że jest głucha. Ataków i alarmów nie słyszy. Elena ma ponad 70 lat, pomarszczoną twarz i siwe włosy. W Pokrowsku mieszka od urodzenia. – Telewizji też nie oglądam. Tak mi lepiej – mówi. To daje jej poczucie bezpieczeństwa – obok codziennych wizyt w cerkwi. Modlitwa to jej rytuał. Przekonuje mnie, że w jej życiu niewiele się zmieniło, ale szybko okazuje się, że nie jest to do końca prawda. Emerytura Eleny wynosi dzisiaj 2,6 tys. hrywien. To niewiele ponad 280 zł. – Odwracam wzrok, kiedy przechodzę obok sklepów spożywczych – opowiada. Jedzenie dostaje z pomocy humanitarnej – głównie ryż, makaron, olej, czasami konserwy. Choć zaznacza, że w zupełności zaspokaja to jej potrzeby.

Być może pozytywne nastawienie mojej rozmówczyni wynika z poczucia, że najgorsze ma za sobą. Początek wojny był wielkim chaosem. Miasto uczestniczyło wówczas w ewakuacji Ukraińców ze wschodu kraju. Ludzi z najbardziej zagrożonych obszarów przywożono na tutejszy dworzec kolejowy. W pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji bezpłatny pociąg do Dniepru, Kijowa i Lwowa odjeżdżał z Pokrowska codziennie. Choć nie wszyscy chcieli uciekać na zachód. Z danych dostępnych na stronie cities4cities.com wynika, że w Pokrowsku przebywa ponad 16,5 tys. wewnętrznych przesiedleńców.

Dziś trend jest odwrotny: do miasta coraz częściej wracają ci, którzy wyjechali stąd w pierwszych tygodniach wojny. Waleria, którą zaczepiam na ulicy, mówi mi, że wszystko wróciło do normy. Jest elegancko ubrana i wesoła. Dziwi się, kiedy pytam, czy czegoś jej w nowej rzeczywistości brakuje. – W sklepach towarów jest pełno. Nie ma żadnych opóźnień, wszystko przyjeżdża na czas – opowiada. Z niedoborami mierzyli się tylko w pierwszym półroczu inwazji. Do Pokrowska nie docierały wtedy nawet tak podstawowe produkty, jak makarony czy mąka. W mieście brakowało też wody. Teraz – mówi Waleria – wszystko działa: bankomaty, Ukrposhta i Nova Poszta. Na stacjach paliw jest benzyna. – Slava Bogu – powtarza co chwilę. Zamknął się tylko jeden z ulubionych sklepów mieszkańców, ATB. To największa sieć marketów w kraju znana z relatywnie niskich cen. Nie jest jednak przesądzone, że nie wznowi działalności w Pokrowsku. Po wojennej przerwie ATB ponownie otworzyło drzwi dla klientów m.in. w Buczy i Irpieniu.

Możliwość zrobienia tanich zakupów to coś, czego mieszkańcom z pewnością brakuje. Ceny po 24 lutego 2022 r. drastycznie poszybowały w górę. Natalia, pracownica supermarketu w Bulwarze, mówi mi, że obwód doniecki jest teraz najdroższym regionem w całej Ukrainie. Wiele osób na większe zakupy spożywcze jeździ do sąsiedniego obwodu dniepropietrowskiego. Jajka – opowiada Natalia – przed wojną kosztowały tu 25 hrywien. W pierwszych miesiącach inwazji – już 80. Dziś płaci za nie 60 hrywien. – To wciąż o wiele za dużo – stwierdza. I podkreśla, że za każdym razem, gdy sytuacja na froncie się zaostrza, ceny rosną. – Walki toczą się niezwykle blisko, więc istnieje ryzyko, że dostawcom się coś stanie – wyjaśnia.

Wzrosły za to pensje w dwóch kluczowych zakładach pracy w Pokrowsku – kopalni węgla i fabryce mięsa. Waleria, która pracowała w tym drugim miejscu, słyszała od koleżanek, że jej dawny pracodawca płaci dziś 12 tys. hrywien miesięcznie (czyli ok. 1,3 tys. zł). Rok temu było to 7 tys. (niewiele ponad 760 zł). Praca jest trudna – osiem godzin dziennie na stojąco. – No, ale jak ktoś chce pracować, to bez problemu zatrudnienie znajdzie – mówi Waleria.

Jednodniowe sanatorium

Mimo odpływu klientów do Dniepropietrowska markety radzą sobie całkiem dobrze dzięki żołnierzom. Jedna z pracownic Bulwaru przyznaje, że gdyby nie oni, to centrum by upadło. – Dziś stanowią oni ok. 70 proc. wszystkich klientów – szacuje. I na dodatek robią większe zakupy niż mieszkańcy.

Po tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę, prezydent Zełenski zwiększył pensję żołnierzy do siedmiokrotności średniego wynagrodzenia. – Będziemy płacić 100 tys. hrywien miesięcznie personelowi wojskowemu, który posiada broń... Żeby wiedzieli, iż kraj jest im wdzięczny. I tak będzie aż do zakończenia tej wojny – przekonywał. Reszta osób służących na linii frontu otrzymała dodatek do pensji w wysokości 30 tys. hrywien. Przed inwazją przeciętny ukraiński żołnierz mógł liczyć na wynagrodzenie w wysokości średniej krajowej, czyli 14 tys. hrywien (1,5 tys. zł).

W lutym tego roku rząd zmienił kryteria dotyczące miesięcznej nagrody dla wojskowych. Teraz 30 tys. hrywien może być wypłacane tylko tym, którzy wykonują „zadania bojowe”. A płaca żołnierzy została uzależniona od miejsca służby i złożoności zadań. Wywołało to oburzenie w wojsku. „W jaki sposób rząd może zmierzyć poziom zagrożenia, na jakie narażony jest każdy wojskowy?” – pytali.

– Przyjeżdżamy tu tak często, jak tylko to możliwe. I robimy duże zapasy – mówi mi jeden z żołnierzy, którego spotykam przy Bulwarze. Inni opowiadają, że w Pokrowsku robią nie tylko zakupy – miasto pełni też dla nich funkcję jednodniowego „sanatorium”. Wystarczy się rozejrzeć dookoła. Wojskowi wypoczywają na ławkach w parku, rozmawiają przed Bulwarem i piją piwo w budzie z kebabem przy jednej z głównych ulic. Dziennikarka „Nowajej Gaziety” Olga Musafirowa pisała niedawno w reportażu z Kurachowe, ośrodka położonego niedaleko Pokrowska, że podczas „wycieczek” do przyfrontowych miasteczek mundurowi poszukują też szybkich romansów. Wojna wojną, ale ludzkie potrzeby się nie zmieniają. ©Ⓟ

Lokalsi dawno już wyciszyli aplikację, która ostrzega przed atakami z powietrza. Tłumaczą, że nie da się reagować na każde zagrożenie