Zabijając Jewgienija Prigożyna, rosyjski przywódca chciał wywołać efekt mrożący wśród własnych elit, ale i na Alaksandrze Łukaszence i Ramzanie Kadyrowie. Z konsolidacją reżimu musi się spieszyć, bo Ukraińcy uderzają dronami w Moskwę, wysadzają desant na Krymie i najprawdopodobniej przełamali najmocniejszą rosyjską linię obrony na Zaporożu.

Na pokładzie samolotu Jewgienija Prigożyna, który spadł pod Twerem, nie było dwóch ważnych wagnerowców – Andrieja Troszewa vel Siwy i Siergieja Czubko vel Pionier. Pierwszy to szef służby bezpieczeństwa grupy. Drugi odpowiada za operacje afrykańskie i działania na Białorusi. Najprawdopodobniej obaj przeszli na stronę Kremla. Pierwszy jest wymieniany jako potencjalny następca Prigożyna. Drugi ma zabezpieczyć ważny odcinek, jakim są interesy w Afryce.

Władimir Putin mówił o tych interesach, składając „szczere” kondolencje rodzinie Prigożyna. W jego wystąpieniu głównym wątkiem była właśnie Afryka. To z niej reżim czerpie liczone w miliardach dolarów zyski z wydobycia złota, diamentów czy pierwiastków ziem rzadkich. Przerwanie tego strumienia pieniędzy dla Kremla byłoby niebezpieczne – kanał ten nie podlega sankcjom i jest źródłem finansowania systemu władzy i całej masy klientów, którzy funkcjonują wokół Putina.

Kijów w natarciu

Jeszcze przed śmiercią Prigożyna na granicy polsko-ukraińskiej doszło do spotkania wojskowych z NATO i z Ukrainy. To nie pierwsze tego typu spotkanie. W przeszłości brał w nich udział również szef polskiego sztabu generalnego gen. Rajmund Andrzejczak. Do zamknięcia tego wydania DGP nie udało nam się jednoznacznie potwierdzić, czy był i tym razem. Wiadomo natomiast, że polskie wojsko ma na granicy z Ukrainą i Białorusią kilka baz polowych obsadzonych przez personel z sił specjalnych i zabezpieczony kontrwywiadowczo. W takim miejscu mogło dojść do spotkania wojskowych.

Jak podaje dziennik „Guardian”, dyskutowano, jak zwiększyć tempo kontrofensywy na południu i na wschodzie, która w ostatnich tygodniach znacznie spowolniła. Głównodowodzący gen. Wałerij Załużny spotkał się z gen. Christopherem Cavolim i dowódcą brytyjskich sił zbrojnych adm. Tonym Radakinem. Obaj namawiali Załużnego, by nie rozdrabniał się i nie dzielił frontu na kilka części, lecz skupił siły na jednym dużym uderzeniu. Miano go przekonywać, że nie ma sensu wytracać sił na okrążenie Bachmutu i należy się skupić na marszu na Tokmak i Melitopol, aby uzyskać „coś dużego”, czyli przeciąć korytarz lądowy łączący okupowany Krym z Rosją. Pozbawienie Putina strategicznej korzyści z wojny miałoby obniżyć jego pozycję negocjacyjną przy ewentualnych rozmowach o zawieszeniu broni czy pokoju separatystycznym.

Jak podaje „Guardian”, Załużny najprawdopodobniej zmodyfikował stanowisko i przystał na argumenty sojuszników. Co natychmiast znalazło potwierdzenie na froncie. Od 15 sierpnia, czyli od dnia spotkania na polskiej granicy – wojska ukraińskie posunęły się na południe na Zaporożu i zajęły ważne miasto – Robotyne. W tej chwili znajdują się ok. 20 km od Tokmaku, który z kolei jest mniej więcej w połowie drogi między Zaporożem a Melitopolem. To najkrótsza droga nad Morze Azowskie. Melitopol na południowych przedmieściach graniczy z długim na wiele kilometrów Łymanem, który wbija się od strony Morza Azowskiego, tworząc naturalną zaporę wodną. W bitwie o Robotyne, które przed wojną zamieszkiwało ok. 500 osób – brało udział nawet 50 tys. żołnierzy. Niewykluczone, że była to jedna z największych, jak do tej pory, bitew lądowych w tej wojnie.

Rosjanie z kolei próbują rozciągnąć front i szykują się do poważnego uderzenia w rejonie Kupiańska. To położone w obwodzie charkowskim miasto zostało odbite przez Ukraińców we wrześniu 2022 r., co było wielką kompromitacją armii rosyjskiej. Ukraińcy obserwują w ostatnich tygodniach koncentrację sił w tym regionie i spodziewają się próby ponownego zdobycia miasta. Dla Putina byłaby to swoista ucieczka do przodu i dowód, że jest w stanie przejąć inicjatywę. O tym, że tak może być, świadczą doniesienia z Rosji o prowadzonej na szeroką skalę mobilizacji.

Masa upadłościowa

Równolegle trwa wyścig o to, kto i jak zagospodaruje masę upadłościową po Grupie Wagnera. Putin oferuje żołnierzom tej formacji wstąpienie do regularnych sił zbrojnych (co z pewnością wiązałoby się z ich rozproszeniem i wytraceniem na froncie na Ukrainie) lub zasilenie jednej z budowanych – od wielu miesięcy i bez powodzenia – prywatnych firm wojskowych, takich jak np. – podlegająca pod ministerstwo obrony – Redut. Apel do pogrobowców po Prigożynie – czy też jak twierdzą niektórzy „żywych trupów” – sformułował też dowódca – walczącego po stronie Ukrainy – Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego Dienis Kapustin vel Nikitin. Wezwał on wszystkich do przejścia na stronę formacji i walki przeciwko reżimowi Putina. Z punktu widzenia ukraińskiego wywiadu wojskowego – HUR – zasilenie szeregów Kapustina wyszkolonymi i zaprawionymi w boju dywersantami byłoby korzystne. Pozwoliłoby to zmaksymalizować efekt polegający na prowadzeniu ataków na terenie Rosji. Każdy taki akt pozbawia Putina wiarygodności. Daje dowód, że nie panuje on nad sytuacją w kraju.

W co gra Białoruś?

Ważnym pytaniem jest również to o losy formacji na Białorusi. Na zdjęciach satelitarnych publikowanych przez kanały związane z białoruską opozycją widać, że obóz wagnerowców pod Osipowiczami jest mniejszy. Alaksandr Łukaszenka twierdzi, że dostosowuje go do potrzeb i zamierza nadal korzystać z usług prywatnej armii.

Wiadomo, że od początku zamieszania wokół grupy najbardziej zależy mu na najemnikach z białoruskim paszportem. Czyli takich, którzy mają za sobą przeszłość w jego armii, MSW lub służbach specjalnych i na których lojalność może liczyć przynajmniej częściowo lub których przeszłość zna z działów kadr wymienionych instytucji.

– Najemnicy na nic się nie skarżą. Szef KGB skontaktował się z nimi na moje polecenie i przekazał im tylko jedną wiadomość: dotrzymamy wszystkiego, co ustaliliśmy z Prigożynem – skomentował Łukaszenka w wywiadzie dla państwowej agencji prasowej. ©℗