Jeśli Netanjahu pójdzie dalej ze swoimi reformami, Izraelowi realnie grozić będzie masowa fala odejść z wojska i częściowy paraliż państwa.
Izraelska ulica burzliwie zareagowała na przegłosowanie przez Kneset pierwszych reform sądownictwa proponowanych przez premiera Binjamina Netanjahu i przewidujących ograniczenie uprawnień Sądu Najwyższego. W niespokojną noc z poniedziałku na wtorek aresztowano co najmniej kilkadziesiąt osób. By rozproszyć tłumy, policja po raz pierwszy użyła gazu pieprzowego. Przed Knesetem tłum skandował „nie będziemy służyć dyktatorowi”, „demokracja lub rebelia” oraz „uratujmy Izrael przed Netanjahu”. We wtorek strajkowali lekarze, a inne związki zawodowe zapowiadają, że niedługo postąpią podobnie. Zgodnie z prawem zmiany przegłosowane przez parlament może zablokować jeszcze Sąd Najwyższy, choć wcale nie jest pewne, czy rząd zastosuje się do wyroku naczelnego organu władzy sądowniczej. A to tylko pogłębiłoby kryzys wewnętrzny, który już teraz nazywany jest największym w historii 75-letniego państwa.
Izrael jest tak mocno pogrążony w politycznym chaosie, że stoi na progu częściowego paraliżu państwa. Dotyczy to także armii. Swoją rezygnację ze służby w przypadku wejścia reform w życie zapowiedziało 10 tys. rezerwistów. Sama w sobie liczba ta nie robi większego wrażenia, gdy spojrzy się na to, że w Izraelu jest ponad 400 tys. rezerwistów. Świadczy to jednak o głębokich podziałach w wojsku, bo do podobnej sytuacji nie dochodziło nigdy w przeszłości. Problemem jest też to, że odejściem grożą także pracownicy wywiadu oraz elitarne jednostki, w tym tysiąc znajdujących się w rezerwie wojskowych pilotów, co może odbić się mocno negatywnie na gotowości bojowej. Zaznaczyć jednak należy, że nie jest jasne, czy wszyscy rezerwiści deklarujący zakończenie służby faktycznie końcowo byliby gotowi podjąć taką decyzję. Armia to wciąż najbardziej poważana instytucja w Izraelu, według sondaży zaufanie wobec niej deklaruje aż ok. 90 proc. żydowskich mieszkańców. Służba wojskowa jest w silnie zmilitaryzowanym kraju obowiązkowa dla większości żydowskich mężczyzn i kobiet powyżej 18. roku życia, choć wyłączeni są z niej w większości ortodoksi głosujący zazwyczaj na partie znajdujące się w koalicji Netanjahu.
Obie strony sporu apelują do wojskowych o spokój. Po przegłosowaniu reformy przez Kneset były premier i lider opozycji Jair Lapid wezwał rezerwistów „których serca zostały dziś złamane”, by nie rezygnowali ze służby aż do decyzji Sądu Najwyższego. Wcześniej minister obrony Jo’aw Galant prosił o narodowy konsensus, „by zapewnić bezpieczeństwo państwu i pozostawić wojsko odseparowane od politycznego dyskursu”. Takie słowa polityków nie uspokajają zewnętrznych obserwatorów – Instytut Studiów nad Bezpieczeństwem Narodowym (INSS), niezależny think tank z Tel Awiwu, ostrzegał w weekend, że wojsku grozi takie osłabienie, że nie będzie w stanie zapewnić obywatelom bezpieczeństwa na takim poziomie jak wcześniej.
Na ten moment Hamas i Hezbollah nie wykorzystują zamętu, prawdopodobnie obawiając się, że odważniejsze działania z ich strony mogą ponownie zjednoczyć zwaśnione strony izraelskiego konfliktu wewnętrznego. Sekretarz generalny Hezbollahu Hasan Nasr Allah nie ukrywa jednak zadowolenia z rozwoju sytuacji za południową granicą Libanu: – Poniedziałek był najgorszym dniem w historii Izraela i, tak jak mówi część Izraelczyków, wprowadza kraj na ścieżkę do zniknięcia – mówił. Natomiast same cywilne organizacje palestyńskie wyrażają zaniepokojenie zmianami wprowadzanymi przez rząd „Bibiego”, obawiając się, że skrajna prawica nie będzie miała żadnych wewnętrznych instytucjonalnych hamulców, by dalej budować i formalizować żydowskie osiedla na Zachodnim Brzegu.
To właśnie, jak się spekuluje, może być kolejny krok rządu – formalne poszerzenie izraelskiej kontroli nad Zachodnim Brzegiem. A także próba przeforsowania kolejnych reform sądownictwa, w tym przyznanie rządowi szerszych praw przy mianowaniu sędziów. Do tego dochodzą plany, które politycy opozycji już nazywają „wprowadzaniem teokracji”. Chodzi tu o złożony przez koalicyjną partię Zjednoczony Judaizm Tory projekt ustawy, który w praktyce zrównuje studiowanie Tory ze służbą wojskową. Spekuluje się, że do rządu wrócić ma też Arje Deri, lider religijnej partii Szas. W styczniu został on odwołany ze stanowiska szefa MSW przez Sąd Najwyższy, który stwierdził, że jego wyroki za przestępstwa podatkowe powodują, że nie może być ministrem.
Jakakolwiek próba zajęcia się przez rząd jedną z powyższych spraw z pewnością dodatkowo zaogni sytuację w kraju, gdzie w mediach społecznościowych już powstają grupy zwolenników opozycji poświęcone rozmowom na temat migracji z Izraela z powodów politycznych. A Netanjahu nie wysyła sygnałów, by miał się zatrzymać. W telewizyjnym orędziu po głosowaniu w Knesecie zapewniał, że był to „konieczny demokratyczny akt”. I to mimo krytyki ze Stanów Zjednoczonych, która staje się coraz ostrzejsza. I która płynie nie tylko ze strony demokratycznej administracji, lecz także organizacji żydowskich w USA, jak np. nowojorska American Jewish Committee (AJC). ©℗