W przyszłorocznych wyborach zgodnie z propozycją PE mieszkańcy Unii mieliby wybrać 716, a nie 705 przedstawicieli. Dziś unijni ministrowie pierwszy raz przedyskutują projekt europosłów, ale nie wszyscy są z niego zadowoleni.

Jak dotąd państwom członkowskim udało się porozumieć co do daty przeprowadzenia wyborów, które odbędą się między 6 a 9 czerwca przyszłego roku. Od początku funkcjonowania Parlamentu Europejskiego, tj. od 1979 r., wybory są organizowane co pięć lat, zazwyczaj w terminie wiosennym. Poprzednie miały miejsce 23–26 maja 2019 r. Liczebność europarlamentu zmieniała się jednak wraz z rozszerzeniem UE o kolejne państwa lub – jak w przypadku Wielkiej Brytanii – po opuszczeniu Wspólnoty. Dziś na temat podziału mandatów zaproponowanego przez PE będą dyskutować unijni ministrowie, ale – jak twierdzi jeden z dyplomatów, z którym rozmawialiśmy – wciąż nie ma zgody na oczekiwania europosłów, dlatego dyskusji najpewniej nie będzie towarzyszyło głosowanie i przyjęcie projektu, lecz temat wróci na agendę w kolejnych miesiącach.

Degresywna proporcjonalność

Zasady wyboru europosłów określa art. 14 Traktatu o UE, zgodnie z którym liczba wszystkich mandatów nie może przekroczyć 750, z wyjątkiem przewodniczącego. Minimalny próg mandatów na dane państwo członkowskie wynosi sześć, natomiast maksymalnie żaden kraj nie może uzyskać więcej niż 96 miejsc. Jaki jest klucz przyporządkowania poszczególnych mandatów do państw?

W skrócie – im większy kraj, tym mniejsza liczba mandatów w stosunku do liczby ludności. Zgodnie z zasadą degresywnej proporcjonalności państwa członkowskie o większej liczbie ludności dobrowolnie decydują się być niedostatecznie reprezentowane, żeby oddać głos mniejszym państwom, których reprezentacja w innym przypadku byłaby śladowa czy wręcz symboliczna i pozbawiała jakiegokolwiek wpływu na decyzje PE. Zasada ta nie jest jednak w żaden sposób ujęta w Traktacie o UE, a została wdrożona wraz z kolejnymi decyzjami unijnych ministrów, którzy – na podstawie art. 14 – przyjmowali zasady organizacji poszczególnych eurowyborów.

Obecną kadencję PE zainaugurował z 751 posłami, wśród których było 73 przedstawicieli Wielkiej Brytanii. Po brexicie – decyzją państw członkowskich – liczebność została zmniejszona do 705, ponieważ 27 mandatów zostało rozdzielonych między 27 krajów, a 46 miało stanowić rezerwę na wypadek przyszłych rozszerzeń UE. Obecnie zatem najliczniejszą reprezentację mają Niemcy – 96, Francja – 79, Włochy – 76, Hiszpania – 59 i Polska – 52. Najmniejszą reprezentacją dysponują: Malta, Cypr i Luksemburg – po 6 mandatów, Estonia – 7 mandatów i Słowenia oraz Łotwa – po 8 mandatów. Zgodnie z propozycją PE, o której dziś będą rozmawiać unijni ministrowie, ogólna liczba eurodeputowanych w przyszłej kadencji, tj. w latach 2024–2029, miałaby wynieść 716.

Coraz mniejszy margines

Po jednym dodatkowym mandacie miałoby przypaść Austrii, Danii, Finlandii, Słowacji, Irlandii, Słowenii i Litwie, natomiast Holandia i Hiszpania miałyby uzyskać dwa dodatkowe miejsca. Kryteria przydziału nie są jednak precyzyjnie zapisane, a jedynie – zgodnie z powyższym – muszą być zgodne z degresywną proporcjonalnością, czyli uwzględnieniem właściwej reprezentacji mniejszych państw oraz ewentualnych zmian proporcji liczby ludności w stosunku do populacji całej UE. Kryteria nie są jednak ilościowe, lecz każdorazowo to Parlament Europejski proponuje podział mandatów, który następnie jest dyskutowany w Radzie UE, gdzie decyzja musi zostać podjęta zgodnie z Traktatem o UE jednomyślnie przez przedstawicieli wszystkich państw członkowskich. Trzy państwa jednak domagają się większej liczby mandatów – Francja dodatkowych 4, Belgia – 2, a Polska – 1. Warszawa na poparcie swoich oczekiwań odwołuje się do danych demograficznych, zgodnie z którymi przed brexitem Polacy stanowili 7,41 proc. całej populacji UE, a po wyjściu Wielkiej Brytanii stanowią 8,41 proc., co daje wzrost o 1 pkt proc. Podobnego wzrostu nie odnotowało prawie żadne z państw, którym zostały zaproponowane dodatkowe mandaty. Liczba mieszkańców Austrii w stosunku do populacji UE wzrosła po brexicie jedynie o 0,29 pkt proc., Finlandii o 0,17 pkt proc., Holandii o 0,63 pkt proc., a jedynym krajem, który odnotował realny wzrost udziału w liczebności całej UE, jest Hiszpania – z 9,08 proc. w 2018 r. do 10,6 proc. po brexicie. Ponadto – jak argumentuje Warszawa – w państwach, które miałyby uzyskać dodatkowe miejsca w PE od poprzedniej decyzji Rady w 2018 r. dotyczącej składu po wyjściu Wielkiej Brytanii, albo nie zmieniła się liczba ludności, albo wręcz, jak w przypadku Litwy – spadła.

Jeśli ostatecznie ministrowie przyjęliby propozycję PE, wówczas na „zapasowej” liście mandatów przeznaczonej na nowe kraje członkowskie pozostałoby tylko 35 miejsc, a jeśli Polsce, Francji i Belgii udałoby się przeforsować swoje oczekiwania, to w rezerwie byłoby ich jedynie 28. Zgodnie z traktatem jednak jednomyślna decyzja jest podejmowana z inicjatywy PE, co oznacza, że ministrowie nie mogą formalnie zaproponować nowego podziału, lecz w ramach dyskusji zgłosić swoje zastrzeżenia i ewentualnie nakłonić europosłów do zmiany wstępnej propozycji. Prace nad przyszłorocznymi wyborami – w związku z zastrzeżeniami co najmniej trzech państw – najpewniej od lipca będzie kontynuować prezydencja hiszpańska w UE. ©℗