Gdyby to faktycznie był reżyserowany przez Putina teatr, „car” nie napisałby przecież dla siebie tak fatalnej roli – faceta, który najpierw pokazuje brak kontroli nad własnym eks-kucharzem, potem nazywa go zdrajcą i każe zabić, a po kilku godzinach, przyciśnięty do muru i dzięki mediacji pogardzanego przez siebie Łukaszenki, ułaskawia i pozwala mu nie tylko na spokojną emeryturę, ale i być może pozostanie w grze. W dodatku ryzykując nie tylko spore straty w ludziach i sprzęcie (to akurat w Rosji tradycyjnie najmniejszy problem), ale i destabilizację frontu.
Dodajmy do tego przekaz Prigożyna, dezawuujący całą dotychczasową narrację o wojnie w Ukrainie, który pozostanie trwale w świadomości wielu Rosjan. I co w rosyjskich realiach najgorsze – obraz Putina jako przywódcy słabego i chwiejnego. Zyski zaś z tego wszystkiego dość iluzoryczne, a przynajmniej – możliwe do osiągnięcia znacznie mniejszym kosztem. Wersja o ustawce nie klei się więc w ogóle, natomiast jest niewątpliwie wygodna dla rosyjskiej propagandy, bo maskuje realną słabość Kremla i wbrew faktom podkreśla spryt i sprawczość Putina. Być może, to dla niego ostatnia deska ratunku – przekuć porażkę w wizerunkowy sukces. To także wersja psychologicznie wygodna dla tych wszystkich na Zachodzie, którzy przywykli bać się Rosji i za żadne skarby nie dopuszczą do siebie myśli, że niedźwiedź dawno stracił kły i pazury.
Pytanie drugie, co tak naprawdę stało się w sobotni wieczór? Wersję oficjalną spokojnie można włożyć między bajki. Zarówno to, że strony postanowiły „uniknąć rozlewu krwi” (to nadal Rosja!), jak i to, że samodzielnym i skutecznym rozjemcą był Łukaszenka. Białoruski przywódca nie ma ani wystarczającego autorytetu, żeby pohamować emocje zwaśnionych panów P. i skłonić ich nagle do kompromisu, ani też zdolności do bycia gwarantem przestrzegania ustaleń. Znacznie bardziej prawdopodobnym wariantem jest więc dyskretna, acz decydująca rola jakiegoś innego gracza, który – owszem – mógł posłużyć się Łukaszenką jako wykonawcą i parawanem. Możliwości są dwie: albo Chiny, albo jakaś bliżej nieznana nowa frakcja wpływowych generałów i oligarchów w Moskwie. Pekin miałby w tej pacyfikacji interes oczywisty – zapobieżenie destabilizacji Rosji i potencjalnemu jej osłabieniu względem Zachodu. Także to, że przy okazji trochę wzmocni się Łukaszenka, Chińczykom by wcale nie przeszkadzało. Być może, wystarczyło więc parę stanowczych telefonów z Pekinu, by zapobiec wojnie domowej i narzucić warunki rozejmu. Ale równie dobrze to grupa generalsko-oligarchiczna mogła zadbać o to, by Putina osłabić i uzależnić od swej łaski, ale jeszcze jakiś czas pozostawić w roli frontmana – zaś Prigożyn wystąpił w roli ich narzędzia, może nawet nie do końca świadomie.
Ciąg dalszy bez wątpienia niebawem nastąpi. Warto obserwować stan zdrowia Prigożyna i warunki dyslokacji wagnerowców na Białoruś (sadzeniem ziemniaków to oni się tam raczej nie będą zajmować), a także to, kto w samej Rosji niebawem wypadnie przez okno albo straci stanowisko, a kto awansuje.