Nie widać końca prac nad umową, która miała podnieść relacje polsko-ukraińskie na poziom podobny do stosunków francusko-niemieckich.
W ubiegłym roku zapowiadano zawarcie supertraktatu polsko-ukraińskiego. Ideę przedstawił prezydent Andrzej Duda podczas wizyty w Kijowie 22 maja 2022 r., dodając, że dobrą datą podpisania umowy byłaby 160. rocznica powstania styczniowego. Ponad rok po tej zapowiedzi i niemal pięć miesięcy po rocznicowych obchodach negocjacje z Ukraińcami nawet się nie zaczęły, co przyznaje resort dyplomacji.
Z wypowiedzi urzędników, które padają w ostatnich miesiącach, wynika, że prace trwają. – Potrzebny jest dokument, który nada nowy impuls, pozwoli usankcjonować umową międzynarodową szczególne relacje, przenieść je na wyższy poziom – mówił wiceszef MSZ Piotr Wawrzyk na marginesie kwietniowej wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie. – To duża szansa dla obu krajów, aby wzmocnić naszą pozycję w Europie, ale też zbudować dobre ramy współpracy w relacjach bilateralnych – zapowiadał w maju Michał Dworczyk, minister w kancelarii premiera, na Forum G2 we Wrocławiu. Dodawał, że umowa znajduje się w fazie „zaawansowanych konsultacji” i że „w kancelarii pana prezydenta we współpracy z rządem i z partnerami ukraińskimi powstał pierwszy tekst”.
W dorocznym wystąpieniu ministra Zbigniewa Raua o założeniach polityki zagranicznej temat jednak w ogóle się nie pojawił, choć słowo „Ukraina” i wyrazy pochodne Rau wypowiedział 134 razy. Podczas kwietniowej dyskusji o traktat pytał Paweł Kowal z Koalicji Obywatelskiej. – Już powinien być projekt. Jego elementem powinien być plan szybkiego wejścia Ukrainy do NATO i Unii Europejskiej, i nasze wsparcie, i ścisła współpraca gospodarcza. Mówi się, że naszą wadą narodową jest akcyjność. Obietnice muszą zostać zamienione w zobowiązanie prawne, które potem musi zostać zrealizowane. Czy Polacy i Ukraińcy są gorsi od Włochów, Francuzów, Niemców, którzy mają swoje traktaty elizejski czy kwirynalski? – mówił. Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Dwa tygodnie temu zapytaliśmy Kancelarię Prezydenta, jakie były ostatnie kroki podjęte w ramach prac nad traktatem i kiedy można się spodziewać ich efektów. Podobne pytania wysłaliśmy do ukraińskiego MSZ. Żadna z instytucji nam nie odpowiedziała, podobnie jak zapytany oddzielnie Ołeh Nikołenko, rzecznik resortu dyplomacji. Szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz mówi nam tylko, że „prace nad traktatem wciąż trwają, również w MSZ”. „Ministerstwo Spraw Zagranicznych prowadzi wstępne prace nad tekstem traktatu. Właściwe departamenty, w tym departament prawno-traktatowy i departament wschodni, są w nie zaangażowane. Negocjacje nie są jeszcze prowadzone. Traktat jest na etapie roboczych uzgodnień krajowych” – napisało nam biuro prasowe MSZ w niepodpisanym imieniem i nazwiskiem e-mailu. Resort nie odpowiedział natomiast na pytanie, kiedy można się spodziewać zakończenia prac.
Prace nad umową zostały de facto zarzucone
Ważny ukraiński dyplomata, zajmujący się na co dzień relacjami z Warszawą, potwierdza: „projektu dokumentu jeszcze nie otrzymaliśmy”. – Ale chętnie go przeanalizujemy i przystąpimy do prac – zastrzega. – Prace zostały de facto zarzucone, choć skoro słowo się rzekło, nikt tego głośno nie powie – twierdzi jeden z naszych rozmówców z resortu dyplomacji. – Nic mi nie wiadomo, aby strona polska straciła zainteresowanie traktatem. Z tego, co od niej słyszymy, projekt jest przygotowywany – ripostuje ukraiński dyplomata. Zarys, o którym mówił Dworczyk we Wrocławiu, powstał w Kancelarii Prezydenta latem 2022 r. – Od pół roku nie ma mnie w kancelarii. Moja rola przy przygotowaniu traktatu skończyła się wraz z przygotowaniem jego koncepcji i draftu. Nie mam wiedzy na temat stanu obecnych rozmów – mówi Jakub Kumoch, poprzedni szef BPM. Draft został przekazany do MSZ na przełomie lat 2022 i 2023. Od tego czasu nowości brak, choć w kwietniu prezydent wyrażał „wiarę, że niedługo będziemy mogli taki traktat zawrzeć”.
– Nie ma tu złej woli. To zbyt ważny dokument. Trwają analizy prawne. Uwagi musi wnieść resort rozwoju, ponieważ traktat obejmie współpracę gospodarczą, resort spraw wewnętrznych, skoro mowa o uregulowaniach dotyczących Ukraińców mieszkających w Polsce i odwrotnie, czy resort kultury, odpowiadający za politykę historyczną – przekonuje osoba znająca szczegóły prac. Odmawia jednak podania nowej daty ich zakończenia. Zapewnia przy tym, że nie ma mowy o sprzeciwie wobec samej koncepcji umowy, choć Dworczyk przyznawał we Wrocławiu, że pojawiły się również „krytyczne opinie”. – Podnoszono fakt, że Polska jest w UE. W związku z tym wchodzenie w tego rodzaju relacje mogłoby nie być najlepszym pomysłem – tłumaczył. – Nie wszyscy pałają entuzjazmem wobec tego pomysłu – mówi jeden z naszych rozmówców.
Zawarcie umowy zastępującej tę z 1992 r. zaproponował w maju Andrzej Duda. – Nadszedł czas na nowy polsko-ukraiński traktat o dobrym sąsiedztwie, który uwzględni wszystko to, co razem zbudowaliśmy w naszych relacjach choćby w ostatnich miesiącach – mówił prezydent w Kijowie, a na konferencji po spotkaniu z Zełenskim precyzował, że „w sensie historycznym, symbolicznym byłoby pięknie, gdyby udało się to zrobić do stycznia”. – Byłoby wielkim historycznym błędem, gdybyśmy nie wykorzystali tej szansy, budując płaszczyznę do intensyfikacji relacji polsko-ukraińskich w zasadzie na każdym poziomie – dodawał.
– Chciałbym traktatów nie dla samych traktatów, ale konkretnych, przedmiotowych, które mogłyby poprawić nasze życie i wzmocnić relacje naszych społeczeństw – komentował Zełenski. Kumoch precyzował nazajutrz w RMF FM, że „traktat sarmacki” mógłby być wzorowany na traktacie elizejskim z 1963 r. między Francją a RFN, który wprowadzał regularne konsultacje szefów państw, rządów i sztabów oraz poszczególnych ministrów i stał się podstawą ścisłej współpracy obu narodów. Kumoch powtórzył styczniowy termin jeszcze w sierpniu na antenie Polskiego Radia 24. – Strona ukraińska otrzyma wkrótce te propozycje i będzie się do nich ustosunkowywać – mówił. Pomysł ciepło przyjęła także polska opozycja z wyjątkiem Konfederacji. ©℗
Umowy niewypały, czyli niezrealizowane deklaracje
Obietnice zakupów uzbrojenia produkowanego przez polski przemysł złożone podczas wizyty prezydenta Zełenskiego w Warszawie nie przełożyły się na kontrakty.
– Ukraina kupuje od polskich zakładów 150 transporterów Rosomak, trzy kompanijne moduły samobieżnych moździerzy Rak, a także 100 pocisków do wyrzutni przeciwlotniczych Piorun – zadeklarował po spotkaniu premiera Morawieckiego i prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego rzecznik rządu Piotr Müller. W podobnym tonie wypowiadał się też minister Michał Dworczyk, który po cichu był głównym animatorem sprzedaży polskiego uzbrojenia broniącej się przed rosyjską agresją Ukraine i to za jego sukces można uznać sprzedaż polskich armatohaubic Krab na Ukrainę.
Ale mimo że od tych zapowiedzi minęły prawie trzy miesiące, wciąż nie podpisano żadnej nowej umowy na sprzedaż polskiego uzbrojenia. Z czego to wynika? – Obecnie Polska Grupa Zbrojeniowa nie będzie odnosić się do tej kwestii – odpowiedziała Izabela Cicha, dyrektor departamentu komunikacji i marketingu Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Nieoficjalnie mówi się jednak o tym, że strona ukraińska nie wykazuje dużego zainteresowania rozmowami o konkretach. Pod koniec maja spytaliśmy o wspólne projekty wiceminister obrony Ukrainy Hannę Malar, ale jej odpowiedź także była ogólnikowa. – Polska jest naszym wielkim przyjacielem. Wszyscy Ukraińcy są niezmiernie wdzięczni Polsce za jej ogromną pomoc. Rosja już zrozumiała, jak silni razem jesteśmy. Dzisiejsza współpraca z Polską dotyczy bardzo wielu sfer. Dla nas najcenniejsze jest oczywiście wsparcie wojskowe – mówiła polityczka.
Najpewniej brak podpisanych umów wynika m.in. z tego, że nie ma zapewnionego finansowania zewnętrznego na te zakupy. O ile Amerykanie ogłaszają co kilka tygodni kolejne pakiety pomocy Ukrainie (we wtorek już 40., który był wart ponad 300 mln dol., czyli prawie 1,5 mld zł), to nabywane z tych środków nowe uzbrojenie jest w przeważającej części wytwarzane przez amerykańskie koncerny zbrojeniowe. Unia Europejska mimo szczytnych deklaracji także nie jest skora do finansowania tego typu zakupów, tak więc Kijów może po prostu mieć problem ze znalezieniem kilku miliardów złotych na zrealizowanie tych zakupów.
Po stronie polskiej przeszkodą do zawarcia transakcji sprzedaży kołowych transporterów opancerzonych Rosomak może być to, że jest to wóz produkowany na licencji fińskiej firmy Patria, z którą od lat polska zbrojeniówka ma trudności w komunikacji. – Ogłoszenie transakcji odbyło się przed powiadomieniem Finów – stwierdziła jedna z osób, która znała szczegóły tych rozmów.
Z kolei jeśli chodzi o samobieżne moździerze Rak, których Ukraińcy chcą kupić 24, problemem mogą być zdolności produkcyjne Huty Stalowa Wola, która poza tym produkuje m.in. armatohaubice Krab czy zdalnie sterowanie wieże 30 mm do wozów bojowych, a wkrótce ma ruszyć także produkcja wozów bojowych Borsuk.
Brak nowych umów nie zmienia tego, że Ukraina jest największym odbiorcą produkowanego obecnie w Polsce uzbrojenia. W ubiegłym roku Huta Stalowa Wola podpisała umowę na dostawę 56 armatohaubic Krab, a wartość tego kontraktu przekroczyła 2,7 mld zł. Wcześniej 18 sztuk rząd polski przekazał ukraińskim siłom zbrojnym. Poza tym do ukraińskich obrońców trafiło co najmniej kilkanaście tysięcy sztuk karabinków Grot produkowanych przez Fabrykę Broni „Łucznik” w Radomiu oraz przeciwlotnicze zestawy rakietowe Piorun wytwarzane w Mesko w Skarżysku-Kamiennej. Dzięki tym drugim zestrzelono co najmniej kilka rosyjskich śmigłowców, a później ten sprzęt zakontraktowały m.in. Estonia i Norwegia. Z kolei produkowane przez Grupę WB obserwacyjne bezzałogowe FlyEye i amunicja krążąca Warmate również sprawdziły się w warunkach wojennych, a liczba państw chcących kupić ten sprzęt wzrosła. ©℗