Niektórzy żartowali, że wyskakujący przez okno minister Jan Masaryk musiał być bardzo kulturalny, skoro je zamknął za sobą - zauważa Sławomir Lucjan Szczesio adiunkt w Katedrze Historii Polski i Świata po 1945 r. w Instytucie Historii Uniwersytetu Łódzkiego.

Ze Sławomirem Lucjanem Szczesio rozmawia Estera Flieger
Pojawiają się informacje o pogarszającym się stanie zdrowia prezydenta Białorusi. Pewne jest tylko, że Aleksandr Łukaszenka źle się poczuł podczas wizyty w Moskwie.

Tak, niektórzy z polityków odwiedzających Moskwę umarli na miejscu lub szybko po powrocie z niej. W lipcu 1949 r. żywot w podmoskiewskim sanatorium zakończył bułgarski premier Georgi Dimitrow. W marcu 1953 r. w Pradze zmarł czechosłowacki prezydent Klement Gottwald, zaledwie kilka dni po powrocie z Moskwy, gdzie uczestniczył w pogrzebie Józefa Stalina. 12 marca 1956 r., krótko po XX Zjeździe KPZR, na którym słynny referat wygłosił Nikita Chruszczow, w stolicy ZSRR zmarł Bolesław Bierut. Za każdym razem pojawiały się pytania, czy była to śmierć naturalna, czy też ktoś im pomógł. Pamiętajmy, że rozmawiamy o politykach w podeszłym wieku, do tego już chorych oraz prowadzących niezdrowy tryb życia. Co jednak nie oznacza, że Kreml nie eliminował niewygodnych polityków.

Kogo?

Choćby Jana Masaryka, syna pierwszego prezydenta Czechosłowacji. W 1945 r. podjął on trudną decyzję: wrócił z Londynu, gdzie był ambasadorem w latach 1925–1938, a od 1940 r. ministrem spraw zagranicznych w rządzie emigracyjnym. Po powrocie do ojczyzny został szefem dyplomacji w rządzie współtworzonym przez komunistów. Jeszcze wtedy państwo to nie było podporządkowane Sowietom, niektórzy nazywali ten stan przejściowy „demokracją astmatyczną”, część wierzyła, że Czechosłowacja stanie się pomostem między Wschodem a Zachodem. Jednak polityczna sytuacja w kraju pogarszała się, co opisał sam Masaryk po wizycie w Moskwie w 1947 r. – mówiąc, że pojechał tam w roli czechosłowackiego ministra, a wrócił jako pachołek Stalina. W lutym 1948 r. komuniści przejęli pełnię władzy w Pradze, Masaryk zaś pozostał w rządzie po dymisji niekomunistycznych ministrów. Ale 10 marca już nie żył: jego ciało znaleziono na chodniku przed budynkiem MSZ, w którym mieszkał. Do dzisiaj nie ma pewności, co się wydarzyło. Samobójstwo czy kolejna defenestracja? Po przemianach ustrojowych Czesi próbowali ustalić, jak doszło do tej śmierci i kto był sprawcą, ale nie otrzymali w Moskwie dostępu do archiwów. Oficjalna wersja zdarzeń to samobójstwo. Niektórzy żartowali, że wyskakujący przez okno minister musiał być bardzo kulturalny, skoro zamknął je za sobą. Śmierć Masaryka była na rękę komunistom czechosłowackim i Moskwie, wielu uważa ją za początek stalinizacji kraju. Nie ulega wątpliwości, że służby specjalne ZSRR i państw bloku wschodniego miały bogate doświadczenie w eliminowaniu nieprzychylnych im osób.

Bo nabywano je przecież latami.

O tak. W 1938 r. Jewhen Konowalec, jeden z przywódców ukraińskich nacjonalistów, otrzymał w Rotterdamie od funkcjonariusza służb radzieckich Pawła Sudopłatowa bombonierkę. W pudełku został ukryty materiał wybuchowy, który eksplodował – ofiara zginęła. Konowalec stał na czele Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Sowieci liczyli, iż jego zabicie doprowadzi do rozbicia ruchu. Zresztą śmierć innego ukraińskiego przywódcy na emigracji – Symona Petlury w 1926 r. – również przypisuje się radzieckim służbom.

ikona lupy />
Sławomir Lucjan Szczesio adiunkt w Katedrze Historii Polski i Świata po 1945 r. w Instytucie Historii Uniwersytetu Łódzkiego / Materiały prasowe / fot. materiały prasowe
Jak rozwinęła się kariera Sudopłatowa?

Był później zaangażowany w operację, której celem stał się wróg numer jeden Józefa Stalina – Lew Trocki. Odegrał też pewną rolę w poznaniu atomowych tajemnic USA. Przez lata był czołową postacią w aparacie bezpieczeństwa ZSRR, awansował nawet do stopnia generalskiego, ale utracił pozycję po śmierci Stalina i Berii. Aresztowano go i skazano na 15 lat więzienia, z którego wyszedł w 1968 r. Zmarł po rozpadzie ZSRR – w 1996 r.

A wracając do Trockiego…

Po śmierci Lenina został on wyeliminowany przez Stalina z polityki, usunięty z partii, zmuszony do emigracji. Podróżował po świecie kilka lat, by wreszcie osiąść w 1937 r. w Meksyku. Przez lata służby radzieckie inwigilowały Trockiego oraz jego otoczenie. W 1938 r. zmarł jeden z synów wygnańca – Lew Siedow, po teoretycznie rutynowym zabiegu chirurgicznym w prywatnej klinice w Paryżu. Był on ważną postacią w ruchu trockistowskim i wydaje się wielce prawdopodobne, że za jego śmiercią stali agenci radzieccy. W samym Meksyku podjęto kilka prób zabicia wroga przywódcy ZSRR, np. w maju 1940 r. grupa weteranów wojny domowej w Hiszpanii zaatakowała jego willę, ale przeżył zamach. Po tej porażce Moskwa zmieniła taktykę: postanowiła się posłużyć młodym katalońskim komunistą. Ramón Mercader, pod fałszywym nazwiskiem, zdobył serce jednej z sekretarek Trockiego, dzięki czemu zaczął bywać w jego pilnie strzeżonej willi oraz poznał go osobiście. I podczas jednej z rozmów w sierpniu 1940 r. zaatakował go w głowę czekanem. Były współpracownik Lenina zmarł następnego dnia, mordercę zaś aresztowano i skazano na 20 lat więzienia. Podczas procesu nie zdecydował się ujawnić swojego prawdziwego nazwiska oraz tego, że był wykonawcą rozkazu Stalina. Choć może pozwoliłoby to zmniejszyć wyrok... Ale pewnie wówczas radzieccy towarzysze postaraliby się „podziękować” mu za tę szczerość. Z więzienia wyszedł więc po 20 latach, został przewieziony do Moskwy, gdzie otrzymał tytuł Bohatera Związku Radzieckiego – osobiście gratulował mu Nikita Chruszczow. Później Mercader przeprowadził się na komunistyczną Kubę, gdzie zmarł w 1978 r., ale jego prochy sprowadzono do stolicy ZSRR.

Radzieckie służby zawsze zabijały?

Nie, czasem decydowały się na porwanie. Bolszewicy po wygranej wojnie domowej inwigilowali środowisko emigracji. Kilku z jej przedstawicieli Moskwa obrała sobie za cel, uznając, że bardziej opłaci się ich uprowadzić, pokazując w ten sposób swoją siłę, niż zamordować. Warto powiedzieć o dwóch przypadkach, które dotyczyły liderów Rosyjskiego Związku Ogólnowojskowego (ROWS), skupiającego głównie byłych carskich oficerów. Pierwszym był porwany w Paryżu gen. Aleksandr Kutiepow. W styczniu 1930 r. agenci radzieccy zatrzymali go na ulicy – podali mu środek nasenny, przewieźli do Marsylii, skąd statkiem popłynął do ZSRR, nie przeżył jednak podróży. Po kilku latach Moskwa wywiozła następcę Kutiepowa na stanowisku szefa ROWS – gen. Jewgienija Millera. We wrześniu 1937 r. Sowieci w biały dzień w Paryżu uśpili carskiego generała, przewieźli do Hawru, skąd statkiem trafił do Kraju Rad. Tym razem porwany przeżył rejs. Osadzono go na niesławnej Łubiance, gdzie po śledztwie został rozstrzelany w 1939 r.

Wracając do metod radzieckich służb: na jakie przypadki zwróciłby pan jeszcze uwagę?

W październiku 1959 r. w Monachium zginał Stepan Bandera, jeden z liderów ukraińskich nacjonalistów. Pierwotna wersja mówiła o śmierci w wyniku upadku ze schodów, ale po czasie okazało się, że przyczyną był cyjanek, którym otruł go agent KGB. Dawka trucizny została dobrana tak, by nie dało się jej wykryć w organizmie. Ale morderca popełnił błąd, wystrzeliwując ze specjalnie zmodyfikowanej broni dwie ampułki z cyjankiem, zamiast jednej, tak jak miało to miejsce dwa lata wcześniej. W 1957 r. ten sam agent zabił w Monachium Lwa Rebeta, innego ukraińskiego działacza nacjonalistycznego. Znaleziono go martwego na schodach, a lekarz stwierdził zgon wskutek zawału serca. I było to prawdopodobne, gdyż człowiek ten miał poważne problemy ze zdrowiem, m.in. przez trzyletni pobyt w Auschwitz. Obaj – Bandera i Rebet – zginęli z rozkazu Chruszczowa. Nowy przywódca ZSRR oficjalnie prowadził destalinizację, ale, mocno związany z Ukrainą, chciał wyeliminować przywódców ukraińskich przebywających na emigracji, ale tak, by podejrzenie nie padło na Moskwę. Jednak w sierpniu 1961 r. w Berlinie Zachodnim ujawnił się Bogdan Staszyński, Ukrainiec, agent KGB, który twierdził, że wykonał oba wyroki.

To historie jak z filmów.

A to nie wszystko. W 1954 r. Sowieci chcieli wyeliminować Gieorgija Okołowicza, jednego z działaczy rosyjskiej emigracyjnej organizacji, prowadzącej działalność m.in. na terenie Niemiec Zachodnich. Miał to zrobić Nikołaj Chochłow z dwoma innymi ludźmi od mokrej roboty. Kiedy zamachowiec zapukał do drzwi ofiary we Frankfurcie nad Menem, poinformował go, że dostał rozkaz jego zabicia, ale go nie wykona. Potem Chochłow poprosił o azyl, został otoczony ochroną służb wywiadowczych USA i na konferencji w Bonn ujawnił swoje zadanie. Była to spektakularna dezercja funkcjonariusza służb ZSRR. Chochłow przebywał potem w USA, jednak Sowieci wydali na niego wyrok za zdradę państwa i chcieli go zabić. A okazją stał się jego udział w 1957 r. w konferencji we Frankfurcie nad Menem, w którym uczestniczyło wielu antykomunistycznych działaczy. Podano mu wtedy kawę z promieniotwórczym talem. Uratowało go to, że nie wypił całej filiżanki. Trafił do szpitala, ale niemieccy lekarze nie wiedzieli, co mu dolega, a jego stan się pogarszał – wypadały mu włosy, pękała skóra, gwałtownie obniżył się poziom białych krwinek. W końcu przewieziono go do amerykańskiego szpitala wojskowego, gdzie po skomplikowanej i intensywnej terapii udało się go uratować. Chochłow zrobił karierę w USA jako psycholog, napisał wspomnienia, a już po rozpadzie ZSRR, w 1992 r., został ułaskawiony przez Borysa Jelcyna. O historii tej przypomniano w 2006 r., kiedy umierał Aleksandr Litwinienko, otruty radioaktywnym polonem-210.

Czy często zdarzało się, że radzieccy agenci przechodzili na drugą stronę?

Było kilka takich spektakularnych przypadków. Staszyński – zabójca Bandery i Rebeta – zakochał się w Niemce z NRD. Choć jego przełożeni nie wydali zgody na ślub, to mimo to go wziął. Parze urodziło się dziecko, które krótko po porodzie zmarło. Wówczas Staszyński przeżył szok, pod wpływem którego postanowił uciec z żoną na Zachód, nie wykonując kolejnych zadań. A jego następnym celem miał być ukraiński działacz emigracyjny Jarosław Stećko. 12 sierpnia 1961 r., po pogrzebie synka i tuż przed zablokowaniem przejścia między Berlinem Wschodnim a Zachodnim oraz rozpoczęciem budowy muru, przeszedł z małżonką do zachodniej części miasta i oddał się w ręce Amerykanów. Wywiad USA, po uzyskaniu przydatnych informacji, wydał go zachodnioniemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości. Staszyńskiego aresztowano, osądzono i skazano na osiem lat, ale wyszedł na wolność wcześniej – po sześciu. Sąd uzasadniał taki łagodny wyrok tym, że winę za zbrodnie ponosi radzieckie państwo, a on był jedynie wykonawcą. Sowieci przy okazji tego procesu robili to, co dziś: siali dezinformację. Ucieczka Staszyńskiego była wielkim ciosem w wizerunek radzieckich służb, stanowiska stracili wysocy rangą oficerowie w centrali, w tym szef KGB Aleksandr Szelepin. Zabójca Bandery i Rebeta prawdopodobnie zamieszkał w RPA lub USA. W 2011 r. jego historia powróciła – jeden z ukraińskich serwisów opublikował wywiad z człowiekiem, którym miał być Staszyński. Ale badacze – w tym prof. Serhij Płochij, ukraiński historyk i wykładowca Uniwersytetu Harvarda, autor m.in. wydanej w 2016 r. książki „The Man with the Poison Gun. A Cold War Spy Story” – podważyli ujawnione w rozmowach rewelacje o tym, że jego ucieczka na Zachód również była zaplanowana przez Sowietów. Prawdopodobnie Staszyński stał się postacią, która zainspirowała Iana Fleminga do napisania kolejnej z powieści o przygodach Jamesa Bonda „The Man with the Golden Gun”.

Agent 007 miał swojego Q, kwatermistrza, który dostarczał mu rozmaite gadżety.

W służbach bloku wschodniego było podobnie. Wystarczy przypomnieć bułgarskie parasolki z lat 70. z rycyną. Ofiarą trucizny padł Georgij Markow – bułgarski pisarz i dysydent. Przez lata był ulubieńcem komunistycznej władzy, bywał w domu Todora Żiwkowa. Ale stopniowo stawał się coraz bardziej krytyczny wobec komunistów. Jego utwory zaczęto więc cenzurować, stał się obiektem nagonki. Markow opuścił kraj. Najpierw zamieszkał we Włoszech, potem w Wielkiej Brytanii, gdzie zaangażował się w działalność opozycyjną – współpracował m.in. z Radiem Wolna Europa, prowadząc program „Zaocznie. Raporty o Bułgarii”. Ujawniał to, co wiedział o rządzących w Sofii, a często były to fakty kompromitujące. Bułgarska bezpieka w końcu zwróciła się do Moskwy z prośbą o pomoc w wyeliminowaniu dysydenta. Ostatecznie KGB zgodziła się wesprzeć sojuszników technicznie. Jej Laboratorium nr 12 przerobiło na broń kilkanaście zakupionych w USA parasolek – chodziło o to, by z bliskiej odległości wystrzelić niewielki ładunek z rycyną. Wypróbowywano tę broń na zwierzętach i na skazanym na karę śmierci więźniu. Markowa zaatakowano w Londynie na przystanku autobusowym 7 września 1978 r., w urodziny Żiwkowa. Poczuł lekkie ukłucie w nogę, mężczyzna z parasolką go przeprosił. Miał niewielką ranę, następnego dnia jego stan gwałtownie się pogorszył – trafił do szpitala, gdzie 11 września zmarł. Lekarze nie wiedzieli, jak mu pomóc. Brytyjskie władze zleciły dokładną sekcję zwłok – wycięty ze zranionego miejsca fragment tkanki przyniósł odpowiedź: znaleziono maleńką kulę o średnicy 1,7 mm, która była wcześniej wypełniona trucizną. W rozwiązaniu zagadki pomogła policja francuska, bo kilkanaście dni wcześniej zajmowała się zamachem w Paryżu przy użyciu parasola na innego bułgarskiego emigranta Władimira Kostowa, który przeżył dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Informacje o zaangażowaniu KGB w te działania potwierdzili później byli oficerowie tej służby – Oleg Gordijewski i Oleg Kaługin. Po upadku systemu w siedzibie bułgarskiego MSW znaleziono kilka tych parasolek.

Federacja Rosyjska także eliminuje przeciwników w kraju i poza jego granicami, prawda?

Oczywiście. Jej ofiarami padli np. kolejni prezydenci Iczkerii. W 1996 r. zabito Dżochara Dudajewa, a w 2005 r. Asłana Maschadowa – obaj zginęli w Czeczenii. Ale w 2004 r. Zelimchana Jandarbijewa zamordowano w Katarze. Rosja została wtedy zmuszona do przyznania, że sprawcami byli oficerowie jej wywiadu wojskowego. Bo sam zamach był fatalnie przygotowany, a dwaj agenci zostali schwytani – katarski sąd skazał ich na dożywocie. Ale po kilku miesiącach Katarczycy przekazali ich Moskwie, by odbyli resztę kary w więzieniu w Rosji. Jednak po powrocie zostali powitani jako bohaterowie, a Kreml nie dotrzymał warunków umowy. Warto również wspomnieć, że podczas kampanii na prezydenta Ukrainy 19 lat temu Wiktora Juszczenko otruto dioksynami, które mogły być wyprodukowane w laboratorium w Rosji. Juszczenko przeżył, ale pozostałością po zatruciu były blizny na twarzy.

Wróćmy jeszcze do Wielkiej Brytanii.

Na oczach świata umierał Aleksandr Litwinienko. Najpierw funkcjonariusz KGB, a potem FSB, politycznie orbitował wokół Borisa Bieriezowskiego, który później był w konflikcie z Władimirem Putinem. Podpułkownik Litwinienko był uwikłany w walki na szczytach władzy. W 1998 r. podczas konferencji ujawnił szczegóły pracy w rosyjskich służbach, których szefem był wówczas Putin. Przyznał, że miał zabić Bieriezowskiego. W 1999 r. Litwinienko został zwolniony ze służby i zatrzymany na kilka miesięcy, następnie otrzymał zakaz opuszczania kraju, pomimo którego wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie otrzymał azyl, a z czasem obywatelstwo. FSB uważała go za zdrajcę, który dawną organizację oskarżał np. o przeprowadzenie zamachów bombowych w Rosji w 1999 r., które poprzedziły wybuch drugiej wojny czeczeńskiej. 1 listopada 2006 r. na terenie jednego z brytyjskich hoteli został dwukrotnie otruty radioaktywnym polonem-210. Trzy tygodnie później zmarł. Kreml oczywiście zaprzeczał jakimkolwiek związkom ze sprawą. Ale Brytyjczycy przeprowadzili śledztwo, a w 2016 r. opublikowali raport, w którym wskazywali sprawców i prawdopodobnych zleceniodawców, czyli Putina oraz Nikołaja Patruszewa, szefa FSB. W 2021 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, iż Rosja jest odpowiedzialna za śmierć byłego podpułkownika FSB. Kolejny przypadek ataku w Wielkiej Brytanii to Siergiej Skripal – przez lata związany z radzieckimi i rosyjskimi wojskowymi służbami wywiadowczymi, który zaczął współpracować z Brytyjczykami. Został aresztowany w 2004 r., skazany, odsiedział w więzieniu kilka lat, ale w 2010 r. doszło do wymiany zatrzymanych agentów między USA a Rosją. W ten sposób Skripal znalazł się na wolności i otrzymał azyl polityczny na Wyspach. W marcu 2018 r. wraz z córką źle się poczuli, trafili do szpitala – zostali otruci gazem nowiczokiem. Na szczęście brytyjskim lekarzom udało się ich uratować. Łącznie w tym ataku ucierpiało ponad 20 osób. Brytyjczycy ponownie oskarżyli Rosję, wydalili grupę jej dyplomatów, zidentyfikowali sprawców– byli to zresztą ci sami agenci, którzy cztery lata wcześniej wysadzili magazyn z amunicją w Czechach.

O stanie zdrowia Łukaszenki wiemy właściwie tyle, co nic. Rozmawialiśmy głównie o eliminowaniu ludzi służb czy dysydentów. Czy Moskwa zgładzała podobnej rangi przywódców, co prezydent Białorusi?

Takim przykładem może być historia przywódcy Jugosławii Josipa Broz Tito. Jeszcze przed oficjalnym konfliktem z 1948 r. między Moskwą a Belgradem, w 1947 r., doszło do incydentu. Po operacji marszałka z udziałem radzieckich lekarzy wysłanych przez Stalina strona jugosłowiańska oskarżyła Moskwę o próbę zamachu. Gdy narastały nieporozumienia pomiędzy sojusznikami, Tito nie zdecydował się na podróż do stolicy ZSRR. Natomiast po wyrzuceniu Jugosławii z Kominformu służby radzieckie opracowały różne warianty zamordowania jugosłowiańskiego lidera. Jednym z nich miało być wykorzystanie agenta, występującego pod przykrywką dyplomaty Kostaryki, który miałby zabić marszałka przy użyciu pistoletu z tłumikiem, zabójczego gazu lub rozpylając śmiertelną dawkę dżumy. Ostatecznie żaden plan nie został zrealizowany, a Tito zmarł po chorobie w 1980 r.

Co to wszystko nam mówi o polityce Moskwy?

Przez dziesiątki lat radzieckie i rosyjskie służby specjalne były wykorzystywane do zabijania przeciwników w różnych częściach świata. Dysponując arsenałem środków i metod oraz fachowców od mokrej roboty, wyeliminowały wielu uciekinierów, zdrajców czy nieprzychylnie nastawionych polityków. Odnotowały wiele sukcesów, ale także liczne porażki. Warto przy tym pamiętać, że od ponad dwóch dekad Rosją rządzi krąg czekistów, na czele z Putinem. Litwinienko w oświadczeniu napisanym przed swoją śmiercią stwierdził: „Może uda ci się uciszyć jednego człowieka. Ale okrzyk protestu całego świata będzie rozbrzmiewał w twoich uszach, panie Putin, do końca twojego życia”. ©℗