Działania władz tureckich to wyraźny przykład wykorzystywania rezerw do kupowania stabilności politycznej kosztem zwiększenia ryzyka przyszłej niestabilności – mówi Brad W. Setser, ekonomista związany z think tankiem Council on Foreign Affairs, wcześniej w Departamencie Skarbu USA.

Brad W. Setser, ekonomista związany z think tankiem Council on Foreign Affairs, wcześniej w Departamencie Skarbu USA / nieznane / fot. mat. prasowe
W ubiegłym tygodniu – zaledwie kilka dni przed II turą wyborów prezydenckich – bank centralny Turcji zwrócił się do niektórych lokalnych banków z prośbą o zakup tureckich obligacji dolarowych. To skuteczna metoda walki o zwycięstwo?

Władze kraju za wszelką cenę starały się utrzymać stabilność liry w okresie przedwyborczym. Jest to oczywiście strategia, która doprowadziła prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana do II tury głosowania. Ale decydując się na jej realizację, wzmocnione zostało ryzyko wyczerpania rezerw. I poważnego kryzysu walutowego, do którego może dojść w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Jest to więc wyraźny przykład wykorzystywania rezerw do kupowania stabilności politycznej kosztem zwiększenia ryzyka przyszłej niestabilności.

Ankara może sobie pozwolić na kontynuację takiej polityki?

Tureckie rezerwy znajdują się na niezwykle niskim poziomie. Władze mają jeszcze 10–30 mld dol., które mogą faktycznie wykorzystać. Możliwe, że Erdoğan pożyczy fundusze od państw Zatoki Perskiej. Wspominał o tym niedawno. Dałoby mu to trochę więcej swobody. Tylko że ciągłe poleganie na pożyczonych rezerwach w celu finansowania sprzedaży dolara i euro na rynku forex jest zwyczajnie niebezpieczne. Kończy się jeszcze większym zadłużeniem i całkowitym wyczerpaniem rezerw. Możliwości Erdoğana są więc ograniczone. Trzeba jednak podkreślić, że bez nowych pożyczek Turcja w najbliższych miesiącach znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji.

Kryzys gospodarczy miał pogrążyć rządzącego Turcją od ponad 20 lat prezydenta. Najprawdopodobniej po raz kolejny okazał się jednak faworytem w wyborach. Jak w związku z tym może się rozwinąć sytuacja w kraju?

Wyzwania stojące przed turecką gospodarką będą takie same. Niezależnie od zwycięzcy. Turcja prowadzi niezrównoważoną politykę. I nie ma wystarczających rezerw, by ją kontynuować. Strategia utrzymywania liry na stabilnym poziomie będzie musiała ulec zmianie. Ankara będzie zmuszona, by pozwolić nie tylko na deprecjację waluty, lecz także odpowiednie dostosowanie stóp procentowych. To szczególnie trudne wyzwanie dla Erdoğana, bo nie da się dłużej utrzymać preferowanej przez niego kombinacji polityk. Jedynym sposobem na uniknięcie przez Turcję klasycznego kryzysu bilansu płatniczego jest przyznanie, że jego własna polityka musi ulec zmianie. Sytuacja jest trudna. Erdoğan przepchnął przecież przez banki wiele kredytów, rozdmuchał rezerwy, by utrzymać pozory stosunkowo silnej gospodarki przed wyborami. Ale taktyka, którą przyjął, nie może być utrzymana przez kolejne miesiące po wyborach. A jeśli rząd zdecyduje się wreszcie na wprowadzenie zmian, dojdzie do znacznego spowolnienia tureckiej gospodarki.

Jakie zmiany ma pan na myśli?

Stopy procentowe powinny zostać podniesione, a lirze należałoby pozwolić na spadek. Tak, by osiągnęła nową równowagę. Prawdopodobnie banki państwowe będą musiały zostać dokapitalizowane, by odzwierciedlić koszty boomu kredytowego, który miał miejsce w ciągu ostatnich kilku miesięcy. I upewnić się, że są przygotowane do radzenia sobie ze wzrostem stóp procentowych, który będzie potrzebny do ustabilizowania waluty.

Czy Turcję może czekać scenariusz libański, jeśli dotychczasowa polityka się nie zmieni?

Turcja nie pożyczyła tak dużo za pośrednictwem banku centralnego jak Liban. Skala jest więc inna. Pełne załamanie systemu bankowego, którego doświadczył Bejrut, jest więc mało prawdopodobne. Turcja nadal ma możliwość zaciągania pożyczek w Między narodowym Funduszu Walutowym.

Będzie to zapewne trudne do zaakceptowania przez Erdoğana, ale pozwoli uniknąć ograniczeń bankowych, które ostatecznie musiał wprowadzić Liban.

Jest jednak w całej tej sytuacji pewne podobieństwo. Depozyty dolarowe w Libanie były pożyczane bankowi centralnemu, a następnie wydawane na stabilizowanie kursu funta libańskiego. Dolary, które Turcy deponują w tureckich bankach, również są pożyczane bankowi centralnemu, a następnie przeznaczane na interwencje walutowe. Istnieje więc bardzo silna analogia. Ale jak dotąd skala zjawiska jest niewielka, znacznie skromniejsza. Turcja może jeszcze z tego dołka wyjść, jeśli tylko podejmie szybkie działania.

To znaczy, że zagraniczni inwestorzy wrócą do kraju?

Na razie istnieją obawy, że Erdoğan przejada tureckie rezerwy, a następnie nie będzie chciał zwrócić się do MFW, co z kolei doprowadzi do niewypłacalności Turcji, której można było zwyczajnie uniknąć. Jeśli jednak Erdoğan zmieni swoją politykę, to wydaje mi się, że Turcja zachowa zdolność do zaciągania pożyczek w dolarach i euro w celu przyciągnięcia zagranicznych inwestorów na rynek obligacji w lirze.

Dlatego Ankara musi pozwolić na dostosowanie kursu wymiany waluty. Nikt nie chce kupować waluty tuż przed jej dewaluacją. Musi też podnieść stopy procentowe. Jeśli to zrobi, to z czasem udział zagranicy powróci. Zajmie to co prawda trochę czasu, a początki będą trudne i bolesne.

Zagraniczni inwestorzy zrobią po prostu to, co zwykle: wrócą z opóźnieniem. Gdy będzie już jasne, że w kraju coś się zmieniło. Nikt nie chce inwestować pieniędzy w państwie, które zmierza w kierunku kryzysu walutowego i bankowego. Jeśli Turcja kursu jednak nie zmieni, coraz trudniej będzie przyciągać jakiekolwiek formy inwestycji zewnętrznych. ©℗

Rozmawiała Karolina Wójcicka