Zegar tyka, a dalej nie ma porozumienia między Kongresem a Białym Domem w sprawie podwyższenia limitu długu. W razie braku porozumienia prezydent rozważa pominięcie kongresmenów

„Wszyscy na spotkaniu powtórzyli swoje stanowiska. Nie widziałem żadnego postępu” – tak skwitował rozmowy między przywódcami Kongresu a Joem Bidenem w Białym Domu lider republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy. Polityk ważny w negocjacjach na temat podwyższenia limitu długu i uniknięcia tym samym przez USA niewypłacalności, która może nadejść – jak ostrzega amerykański rząd – nawet na początku czerwca. Nieugięta postawa republikanów i brak postępu w rozmowach są dla administracji frustrujące, część urzędników liczyła na przełom. Następna ku temu okazja w piątek, gdy odbędzie się kolejne spotkanie na wysokim szczeblu w prezydenckiej rezydencji w centrum Waszyngtonu.

Kością niezgody między stronami pozostaje od miesięcy mniej więcej to samo. Biden, a wraz z nim demokraci, nalegają, by parlament podniósł pułap zadłużenia bez żadnych równoległych warunków. Politycy z Partii Republikańskiej, tradycyjnie opowiadającej się po stronie bardziej restrykcyjnej polityki fiskalnej, niezmiennie stoją na stanowisku, że podwyższeniu limitu powinny towarzyszyć cięcia budżetowych wydatków. Choć partiom na ten moment do siebie daleko, to historia uczy, że szanse na końcowe porozumienie są spore, Stany Zjednoczone nigdy nie stały się niewypłacalne, a do uniknięcia takiego scenariusza dochodziło zazwyczaj w ostatniej chwili, po długich negocjacjach i kompromisach. Podobnie powinno być tym razem, gdyż ewentualna niewypłacalność obciążać będzie całą klasę polityczną i skutkować w przewidywaniach ekonomistów podwyższeniem stóp procentowych, zwiększeniem bezrobocia, zawieszeniem wypłacania świadczeń społecznych, a także krachem na giełdzie.

Jeśli jednak do końca maja nie uda się dojść do porozumienia, to Biały Dom nie wyklucza zastosowania nadzwyczajnych środków. Głośno już jest rozważane powołanie się na 14. poprawkę do amerykańskiej konstytucji i podjęcie jednostronnych działań przez władzę wykonawczą. Poprawka ta – wprowadzona w życie po wojnie secesyjnej – głosi m.in. że „nie będzie podawana w wątpliwość ważność zadłużenia Stanów Zjednoczonych, powstałego zgodnie z prawem (…)”. W praktyce jednostronny ruch rządu stanowiłby obejście Kongresu, który tradycyjnie – jak pisał to jeden z ojców założycieli i twórca amerykańskiego dolara Alexander Hamilton – „dzierży kiesę”. Przed takim krokiem ostrzega sama sekretarz skarbu Janet Yellen. „Nie powinniśmy dochodzić do punktu, w którym musimy zastanawiać się, czy prezydent może zająć się długiem. Oznaczałoby to kryzys konstytucyjny” – ostrzegła w niedawnej rozmowie ze stacją ABC. Ostatnie dni ta doświadczona ekonomistka z Uniwersytetu Harvarda spędziła na rozmowach z najważniejszymi biznesmenami z USA, ostrzegając ich przed ewentualnymi katastrofalnymi skutkami braku podwyższenia limitu długu.

Drugą ewentualnością – której nie wyklucza Biden – jest sięgnięcie po środki przeznaczone na przeciwdziałanie skutkom pandemii koronawirusa, które nie zostały jeszcze wykorzystane. Nie jest wiadomo, jaka mogłaby to być dokładnie kwota, musiałoby to zostać uzgodnione między Kongresem a Białym Domem. Teoretycznie taki ruch pozwoliłby czasowo oddalić widmo niewypłacalności, wątpliwe by stał się rozwiązaniem na stałe. Choć worek może być tu głęboki, bo pakiety stymulacyjne na czas pandemii były największymi takimi w historii USA i częściowo jeszcze obowiązują. Szacuje się, że do amerykańskich gospodarstw domowych, biznesów oraz instytucji publicznych mogło z ich tytułu trafić nawet ponad 5 bln dol.

Na początku oficjalnie zainaugurowanej już reelekcyjnej kampanii Biedna kwestia podniesienia limitu długu stanowi najważniejsze wewnętrzne wyzwanie dla prezydenta. A sondaże wykazują, że po dwóch latach walki z wysoką inflacją w kwestii gospodarki Amerykanie nie darzą przesadnym zaufaniem najważniejszych instytucji w kraju, w tym prezydenta. Z badania Instytutu Gallupa wynika, że jedynie 35 proc. ankietowanych pozytywnie ocenia Bidena na polu ekonomii (szef Rezerwy Federalnej Jerome Powell ma 36 proc., a Yellen – 37). To wynik bliski najgorszego prezydenckiego notowania w historii – 34 proc., na które mógł liczyć George W. Bush w trakcie kryzysu finansowego w 2008 r. Zgodnie z harmonogramem Biden ma w drugiej połowie maja polecieć do Azji (m.in. na szczyt G7 w Japonii), ale nie wyklucza, że z powodu widma niewypłacalności będzie musiał zmienić plany i zostać w Waszyngtonie. ©℗