Budowa murów ma zapewnić tę część obywateli, którzy są niechętni migrantom i uchodźcom, że państwo coś w tej sprawie robi - mówi w rozmowie z DGP dr Dominika Pszczółkowska adiunkt na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka stowarzyszona w Ośrodku Badań nad Migracjami UW.

Co zmieniło się w europejskim myśleniu? Jeszcze kilka lat temu Unia Europejska gościła – mniej lub bardziej otwarcie – uchodźców, a dziś nawet Parlament Europejski zatwierdza kontrowersyjną poprawkę, która popiera wykorzystywanie funduszy unijnych do wspierania budowy murów na granicach zewnętrznych UE?

Teza, że Unia witała migrantów czy uchodźców, jest nieaktualna od dłuższego czasu. Właściwie od lat 70., kiedy skończyła się rekrutacja pracowników gości, nie istniały programy umożliwiające imigrację zarobkową, chyba że dla określonych grup, np. wysoko wykwalifikowanych pracowników. Natomiast jeśli chodzi o uchodźców – kiedy byli nimi m.in. Polacy, uzyskanie takiego statusu było faktycznie łatwiejsze (niż obecnie – red.). Tyle że było to posunięcie polityczne w sporze świata komunistycznego z zachodnim. Po upadku komunizmu ta otwartość zniknęła. Nie powiedziałabym więc, że w jakimkolwiek okresie UE była otwarta na uchodźców czy nawet migrantów. Dużo ludzi przyjechało do Europy ze względu na przepisy prawa międzynarodowego, które mówią, że należy umożliwić np. łączenie rodzin. Ale to nie jest tak, że istniały jakiekolwiek zapisy, które zachęcałyby do imigracji. A w Europie Zachodniej upolitycznienie i wykorzystywanie kwestii imigranckich przez skrajną prawicę miało miejsce już w latach 90. Od tego czasu debata publiczna jest raczej niekorzystna dla przybyszów z zewnątrz. Co nie oznacza, że Europa ich nie potrzebuje. I to też czasami przebija się w tej dyskusji.

Patrząc na powstające na granicach mury, możemy jednak odnieść wrażenie, że atmosfera się zaostrza. Sęk w tym, że ich budowa nie powstrzymuje migrantów przed przekroczeniem granicy. Czemu mają więc służyć? Europejskie elity polityczne wierzą, że to skuteczna strategia?

Nie sądzę, by wierzyły, że to ma sens. Wiele doświadczeń ze świata – także z Europy – pokazuje, że mur nie jest żadną przeszkodą. Widzimy to zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce. Płot na granicy z Białorusią sprawy nie rozwiązał, a liczba osób docierających na terytorium Polski jest uzależniona bardziej od pory roku niż tego, czy znajduje się przy niej mur. Jego budowa wpłynęła jedynie na płeć i wiek osób, które się na taką przeprawę decydują. Matce z niemowlęciem trudniej będzie go przeskoczyć niż młodemu mężczyźnie. Moim zdaniem są to więc posunięcia o charakterze czysto politycznym. Mają zapewnić tę część obywateli, którzy są niechętni migrantom i uchodźcom, że państwo coś w tej sprawie robi. Praktycznych konsekwencji takich działań bowiem prawie nie ma.

Przekonując o konieczności zaostrzania polityki migracyjnej, politycy często podnoszą argument bezpieczeństwa wewnętrznego UE. Ale przeciwnicy zamykania granic wskazują na rasizm europejskich przywódców. Szczególnie że uchodźców z Ukrainy witaliśmy z otwartymi ramionami.

Niewątpliwie nastąpiła pewna sekurytyzacja dyskursu wokół migracji. To znaczy, że patrzy się na nie z punktu widzenia bezpieczeństwa, a nie np. korzyści ekonomicznych czy względów humanitarnych. Ten proces zmiany myślenia rozpoczął się już kilkanaście lat temu. Częściowo jest to pokłosie różnych wydarzeń na świecie, w tym zamachów z 11 września 2001 r. Problem w tym, że dyskurs publiczny jest słabo związany z rzeczywistą sytuacją. To, jak mówimy w Unii o imigracji, nie zależy od liczby przebywających tu imigrantów ani tego, kim są i jak się zachowują. W większym stopniu wpływają na to partie polityczne. Tam, gdzie aktywne są ugrupowania skrajnie prawicowe, tematy związane z migracjami pojawiają się częściej. I w związku z tym partie głównego nurtu również próbują grać na boisku, które tradycyjnie przypisuje się skrajnej prawicy.

Dyskurs sekurytyzacji dominuje. Czasami słyszymy jeszcze argumenty ekonomiczne i demograficzne. Przekonujące, że Europa potrzebuje przybyszów z zewnątrz. Natomiast dyskurs humanitarny – dotyczący pomocy ludziom z państw objętych wojną lub pogarszającymi warunkami klimatycznymi – z trudnością się przebija.

W jakim kierunku zmierza europejska polityka migracyjna?

Państwa będące sygnatariuszami konwencji genewskiej powinny rozpatrywać wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej. Tylko że w Polsce czy na Morzu Śródziemnym nie pozwala się ludziom na złożenie podania o azyl. Mamy więc dysonans między stanem prawnym a stanem faktycznym. Nie stosujemy częściowo przepisów, pod którymi – jako państwo i UE – się podpisujemy. Pojawia się więc pytanie, czy to prawo przetrwa, czy też zostanie w jakiś sposób uznane za martwe. Zamiast tego mogą powstawać regionalne konwencje uchodźcze. ©℗

Rozmawiała Karolina Wójcicka