Izrael traci w relacjach z USA i wchodzi do ligi Turcji i Arabii Saudyjskiej.
– Zdarzają się między nami sporadyczne różnice, ale chcę was zapewnić, że sojusz największej demokracji świata oraz silnej, dumnej i niezależnej demokracji Izraela jest niezachwiany. Nic nie może tego zmienić – powiedział premier Binjamin Netanjahu podczas zorganizowanego przez amerykańską administrację Szczytu dla Demokracji.
Do potyczek słownych dochodzi jednak coraz częściej. Gdy Joe Biden stwierdził, że jest „poważnie zaniepokojony” planami izraelskiego rządu, Netanjahu niemal natychmiast zareagował ostrym oświadczeniem: „Izrael jest suwerennym krajem, który podejmuje decyzje wynikające z woli swojego narodu, a nie w oparciu o naciski z zagranicy”. Członkowie jego gabinetu poszli o krok dalej. Minister kultury i sportu Miki Zohar napisał na Twitterze, że Biden „padł ofiarą fake newsów”, a Itamar Ben-Gewir narzekał, że Izrael „nie jest kolejną gwiazdą na amerykańskiej fladze”.
Ale dla Netanjahu kryzys w relacjach z amerykańską administracją nie jest niczym nowym. Polityk jest weteranem radzenia sobie z napięciami z demokratycznymi decydentami po ośmiu latach współpracy z byłym prezydentem Barackiem Obamą. Doradcy premiera coraz częściej przypominają ten okres. – Porozmawiamy ponownie w 2024 r.” – mówią anonimowo w rozmowach z mediami, wskazując na nadchodzące wybory prezydenckie w USA (podobne hasła padały za rządów Obamy). Bo – jak przekonuje dziennikarz „The Jerusalem Post” Micah Halpern – Netanjahu wie, że Biden ich nie wygra. „Ta świadomość uspokaja Bibiego” – wyjaśnia. Sytuacji w Izraelu Halpern nie uznaje zresztą za nic wyjątkowego. Owszem, kraj jest podzielony. Zarówno w kwestii wstrzymanej póki co reformy sądownictwa, jak i samego premiera. Ale – jak tłumaczy – w Stanach Zjednoczonych jest dokładnie tak samo.
Także eksperci zdają się wątpić w trwałą zmianę polityki Białego Domu względem Państwa Żydowskiego. – Nikt nie wierzy, że demokraci czy Waszyngton w ogóle stają się nieco bardziej propalestyńscy. USA walczą o utrzymanie wizerunku aktora wspierającego demokrację na Bliskim Wschodzie. Jeśli się weźmie pod uwagę, że naruszenia, jakich dopuszcza się Izrael, może obserwować dziś cały świat, Amerykanom chodzi mniej o zwrócenie się przeciwko Izraelowi, a bardziej o próbę skłonienia go do oczyszczenia swojego wizerunku z tego, co robi w Palestynie – mówi DGP ekspert ds. Bliskiego Wschodu i dyrektor zarządzający w firmie International Interest Sami Hamdi.
Nie wszyscy podzielają jednak optymizm szefa Likudu. „Netanjahu oficjalnie dołączył do koalicji przywódców Bliskiego Wschodu poddawanych ostracyzmowi, do której należą m.in. prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan i następca tronu Arabii Saudyjskiej Muhammad ibn Salman” – ostrzega bardziej lewicowy dziennik „Ha-Arec”.
Netanjahu zdaje się podążać utartą przez nich ścieżką: między inauguracją amerykańskiego prezydenta a jego pierwszą rozmową z Erdoğanem minęło wiele miesięcy. Z ibn Salmanem spotkał się dopiero w lipcu 2022 r., kiedy świat obawiał się wybuchu kryzysu energetycznego w związku z rosyjską inwazją na Ukrainę. Netanjahu rozmawiał co prawda z amerykańskim przywódcą przez telefon, ale na spotkanie w Białym Domu będzie musiał poczekać.
Dla Izraela droga ta może się okazać zgubna. Bibi zakłada, że przyjmując taką samą postawę jak Erdoğan i ibn Salman, zmusi Waszyngton do zmiany kursu, bo wierzy, że sojusz z Państwem Żydowskim jest mu potrzebny.
Problem w tym, że różnica między Izraelem a Arabią Saudyjską nie polega wyłącznie na ilości pieniędzy, które każde z nich może wyłożyć na stół, ani nawet wielkości złóż ropy. Saudyjczycy nie mają problemu z prowadzeniem własnej polityki blisko wschodniej. W ubiegłym miesiącu Rijad dokonał kluczowej zmiany, ogłaszając, że zamierza wznowić stosunki dyplomatyczne z Teheranem. W osiągnięciu porozumienia pomogły Chiny. W efekcie została podważona antyirańska koalicja państw regionu, na której polegał Izrael.
Z kolei należąca do NATO Turcja odnawia obecnie więzi z krajami arabskimi. Ankara ściśle współpracuje zresztą z Rosją. Utrzymuje jednocześnie związki zarówno z Iranem, jak i Izraelem. Pozwala jej to na prowadzenie niezależnej polityki, nawet jeśli jest ona sprzeczna z interesami Waszyngtonu. „Status międzynarodowy Izraela jest znacznie inny. Znajduje się na kursie kolizyjnym z Waszyngtonem w kwestii irańskiego programu nuklearnego, nie może zagrozić NATO, zależy od dobrej woli Rosji w zakresie kontynuowania ataków w Syrii. Nie ma też zasobów finansowych Arabii Saudyjskiej, za które mógłby kupić wpływy polityczne” – wyjaśnia Zvi Bar, emerytowany wojskowy i polityk. ©℗