Donald Trump być może dałby o sobie zapomnieć. Partii Republikańskiej udałoby się go najpewniej wyeliminować z gry. Demokraci i ich otoczenie nie dopuszczają jednak do takiego scenariusza. I także w takim kontekście należy czytać postawienie byłego prezydenta w stan oskarżenia przez wielką ławę przysięgłych z Manhattanu.

Już się przyzwyczailiśmy, że od czasu do czasu lewa strona w USA odświeża postać Trumpa. Daje mu główny czas antenowy, pierwsze strony, załamuje ręce nad skandalami z przeszłości, umiejętnie zarządza harmonogramem prac kilku śledztw. Przede wszystkim konieczna jest mobilizacja własnego elektoratu, na którego Trump działa jak płachta na byka.

Jedna z przyczyn jest jednak do bólu koniunkturalna. Elektorat Trumpa karmi się kontrowersjami, co go wzmacnia. A silny Trump to słaba Partia Republikańska. Dla demokratów, w tym dla Joego Bidena, jest on wymarzonym rywalem w wyścigu o Biały Dom. Dlatego też demokraci w nieoczywisty sposób podają mu tlen i pewnie będą to robić dalej w prawyborach.

Po decyzji wielkiej ławy przysięgłych Biden, który w najbliższych dniach zapewne oficjalnie zainauguruje swoją kampanię, musi zacierać ręce z zadowolenia. Kontrowersje prawne zapewne spowodują, że Trump urośnie w siłę, a osłabnie gubernator Florydy Ron DeSantis. A ten drugi to polityk znacznie groźniejszy, potencjalnie mocno poszerzający bazę wyborczą republikanów w wyborach w 2024 r.

Trump też musi być zadowolony. Zdaje się, że uznaje to za idealny prezent na początek kampanii. We wtorek na rozprawie sądowej w Nowym Jorku były prezydent będzie się czuł jak ryba w wodzie. Wokół tłum dziennikarzy, protesty, ochrona służb bezpieczeństwa. Będzie w błysku fleszy, w swoim mieście, goniony przez prokuraturę, demokratów, wymiar sprawiedliwości i wszystkie inne wielkomiejskie potwory. Perfekcyjny obrazek dla utrzymania jego mitologii.

– Protestujcie, odzyskajcie nasz kraj – wzywał niedawno. Republikanie w Kongresie zjednoczyli się w jego obronie. Udaje się też aktywizować elektorat po prawej stronie. W dobę od postawienia Trumpa w stan oskarżenia jego kampanijne fundusze zgromadziły 4 mld dol.

Z listy śledztw zarzuty postawiono mu w sprawie, która nie ma wielkiego ciężaru gatunkowego. Nie zmienia to faktu, że inne dochodzenia dotyczące Trumpa są poważniejsze, mają większe konsekwencje dla państwa i systemu politycznego w Stanach Zjednoczonych. Chodzi tu o presję, by nielegalnie odwrócić, czy wręcz sfałszować, wynik wyborczy z Georgii z 2020 r. Oraz o nielegalne przechowywanie tajnych dokumentów we florydzkiej rezydencji Mar-a-Lago. Wszystko przypomina więc nieco przypadek dawnego gangstera Al Capone, którego nie udało się skazać za morderstwa, zastraszanie, ściąganie haraczy czy przemyt, a za dość błahe sprawy podatkowe.

Nie ma wątpliwości, że kwestia rzetelnego rozliczenia Trumpa w innych śledztwach jest dla amerykańskiej demokracji bardzo ważna. Tym bardziej że zaufanie do instytucji topnieje. Nie chcę wchodzić w prawne szczegóły nowojorskiej sprawy Trumpa, nie chcę też poddawać ocenie amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Przytoczę jedynie niepokojący sondaż Quinnipiac University z ubiegłego tygodnia, który wykazał, że aż 62 proc. Amerykanów twierdzi, że działania nowojorskiej prokuratury w sprawie Trumpa są motywowane politycznie. Jedynie 32 proc. jest zdania, że prokuratura działa apolitycznie. ©℗