Chrześcijańscy nacjonaliści najwięcej mieszają na razie w polityce lokalnej, ale do ich wyznawców lub sympatyków należy już ponad połowa wyborców republikanów i 15 proc. osób głosujących na demokratów.

W niespełna 40-tysięcznym miasteczku Post Falls w północnym Idaho nastąpiła niedawno kulminacja konfliktu o zbiory miejscowej biblioteki. Na spotkaniu mieszkańców z władzami placówki grupka aktywistów po raz kolejny zażądała usunięcia z półek książek, które poruszają tematykę LGBTQ, bo ich zdaniem znajdują się tam „pornograficzne treści”, a przecież łatwo sobie wyobrazić jakieś ciekawskie dziecko, które sięga po niedozwoloną lekturę, na skutek czego jego psychika i moralność ulegną skażeniu na całe życie... Rozgorączkowane przemówienia oburzonych działaczy naszpikowane były cytatami z Ewangelii. Jak relacjonował portal Religion News Service, jeden z liderów skarcił zarząd biblioteki za to, że promuje publikacje afirmujące homoseksualizm zamiast Biblii i innych „amerykańskich rzeczy”. W odpowiedzi członkowie nieformalnego sojuszu, który zawiązał się przeciwko prowodyrom awantury, oskarżyli ich o religijny ekstremizm i zapędy patriarchalne. – Biali, chrześcijańscy nacjonaliści! – rzucił w kierunku obrońców tradycyjnej moralności jeden z zaniepokojonych cenzorskimi zapędami mieszkańców. Atmosfera stała się tak gęsta, że ktoś w końcu wezwał policję.

Uciekinierzy z systemu

Nawet jak na konserwatywne stany Idaho, a w szczególności jego północna część, to przypadek osobliwy. Dzikie, rozległe tereny, z rzadko rozsianymi osiedlami są od dawna znane jako oaza prawicowych uciekinierów przed państwowymi regulacjami, wielkomiejskim zepsuciem, a także oczekiwanym armagedonem: radykalnych libertarian, preppersów, białych separatystów, religijnych fundamentalistów i alternatywnych wspólnot duchowych. W 2011 r. guru ruchu surwiwalistów, pisarz i były oficer wywiadu James Wesley Rawles, rekomendował przepastne wyżyny Idaho jako idealne miejsce do stawienia czoła nadchodzącej apokalipsie. W manifeście opublikowanym na SurvivalBlog.com, kultowej witrynie preppersów, wezwał wszystkich zamieszkujących liberalne stany „miłujących wolność chrześcijan”, by masowo emigrowali na Środkowy Wschód, zanim „upadną banki, rząd wprowadzi stan wojenny, a sieci elektryczne zostaną przerwane”. Nową, wyobrażoną ojczyznę – obejmującą obok Idaho również zachodnią Montanę, Wyoming, wschodni Oregon i Waszyngton – nazwał Redutą Amerykańską (American Redoubt). Fundamentem nadchodzącej wspólnoty miały być dogmaty chrześcijańskie, lecz Rawles zapraszał też ortodoksyjnych Żydów, zakładając, że podzielają moralne imaginarium z protestanckimi czy katolickimi patriotami.

Oczekiwany exodus nie nastąpił, ale tylko na Florydzie liczba mieszkańców rośnie obecnie szybciej niż w Iowa. Nowych osiedleńców – choćby uciekinierów z Kalifornii – przyciągają przede wszystkim niższe podatki i atrakcyjne ceny nieruchomości, ale wielu przeprowadza się tam również po to, by mieć za sąsiadów ludzi podobnych do siebie: wyznawców chrześcijańskiego nacjonalizmu. Nie jest to ani religijna doktryna, ani filozofia, lecz polityczna ideologia, która miesza tradycje i symbole amerykańskiego patriotyzmu ze szczególną interpretacją Biblii. Przy czym jej „chrześcijański” charakter jest kwestią mocno dyskusyjną wśród teologów. Ideologia ta osnuta jest na założeniu, że – zgodnie z boską intencją – Stany Zjednoczone powinny być narodem chrześcijańskim, którego misją jest realizowanie wizji Opatrzności na Ziemi. Aby to osiągnąć, konieczne jest więc zniesienie rozdziału Kościoła od państwa i zakotwiczenie ustawodawstwa w prawie naturalnym. Problem w tym, że – jak przekonują chrześcijańscy nacjonaliści – posłannictwo Ameryki jest dziś zagrożone przez destrukcyjne, niepatriotyczne siły zarówno poza granicami, jak i wewnątrz. Naród znalazł się w fazie schyłkowej, a przed ostatecznym upadkiem mogą go uratować jedynie obywatele będący jego „prawowitymi” reprezentantami, czytaj: białymi, urodzonymi w USA chrześcijanami, których przodkowie przybyli tam z Europy.

Głównym elementem tej ideologii jest też koncepcja wolności w skrajnie libertariańskiej wersji – rozumianej jako brak restrykcji, zwłaszcza ze strony rządu federalnego. W wielu stanach to właśnie te grupy okazywały się często siłą napędową lokalnych ruchów antyszczepionkowych, protestów przeciwko lockdownom i maseczkom czy kampaniom na rzecz wyrzucenia z bibliotek książek z bohaterami i wątkami LGBTQ.

Istnieje dość duża rozbieżność poglądów co do tego, jak ta fuzja wiary, wolności i państwa miałaby wyglądać w praktyce. Do „umiarkowanego” skrzydła można zaliczyć wielu społecznych konserwatystów, którzy opowiadają się m.in. przeciwko aborcji, małżeństwom jednopłciowym, antykoncepcji, rozwodom czy edukacji seksualnej. W Ameryce ich marzeń w szkołach i innych przestrzeniach publicznych można swobodnie odmawiać modlitwy i prezentować religijne symbole. Przedstawiciele skrajnego odłamu – tzw. dominioniści – uważają, że cały system polityczny i społeczny USA powinien zostać przebudowany tak, by służyć Bogu, co wiązałoby się z poddaniem instytucji państwa pod kontrolę grupy najwierniejszych wyznawców chrześcijańskiego nacjonalizmu – choćby wymagało to użycia siły. I to właśnie ich głos jest dziś w tym ruchu dominujący.

„Ogólna zasada jest taka: biali mężczyźni muszą czasem stosować słuszną przemoc, aby bronić (swojej) wolności oraz zachować społeczny (i rasowy) ład. Wolność jest dla «nas», a porządek autorytarny dla «nich»” – piszą socjolodzy Philip S. Gorski i Samuel L. Perry w książce „The Flag and the Cross. White Christian Nationalism and the Threat to American Democracy”.

Ostatni sprawiedliwi

Jak wynika z lutowego sondażu Public Religion Research Institute i Brookings Institution, 10 proc. Amerykanów uznaje się dziś za wyznawców chrześcijańskiego nacjonalizmu, a kolejne 19 proc. z nim sympatyzuje. Do którejś z tych grup należy już ponad połowa republikańskich wyborców, ale też 15 proc. osób głosujących na demokratów. Stopień poparcia badano, pytając respondentów m.in. o to, czy rząd USA powinien oficjalnie ogłosić, że Stany Zjednoczone są narodem chrześcijańskim (tak twierdzi 27 proc. Amerykanów), czy ustawodawstwo powinno być oparte na chrześcijańskich wartościach (40 proc.), czy bycie chrześcijaninem jest ważnym elementem amerykańskiej tożsamości (30 proc.) i czy Bóg powołał chrześcijan, by sprawowali władzę w każdej sferze życia społeczeństwa USA (20 proc.). Zdecydowana większość chrześcijańskich nacjonalistów to biali, ewangelikalni protestanci (prawie dwie trzecie utożsamia się z ruchem), ale jest ich też sporo w szeregach innych Kościołów protestanckich i wśród katolików.

Przede wszystkim chrześcijańscy nacjonaliści należą do twardego jądra ludu MAGA, czyli gorliwych sympatyków Donalda Trumpa.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać paradoksalne, że rozkwit chrześcijańskiego nacjonalizmu nakłada się na trwający od prawie trzech dekad spadek odsetka białych protestantów w społeczeństwie. Wspomniane badanie pokazuje, że do tej grupy należy obecnie mniej więcej czterech na dziesięciu Amerykanów, podczas gdy w 2006 r. było ich około pięciu. I co ciekawe, najwyraźniej kurczy się wspólnota ewangelikanów – obecnie to niespełna 14 proc. populacji USA, o 10 pkt proc. mniej niż kilkanaście lat temu. W górę idzie natomiast odsetek osób, które nie identyfikują się z żadnym wyznaniem.

Socjolodzy religii tłumaczą, że chrześcijańska radykalizacja to w dużej mierze odpowiedź na postępującą sekularyzację społeczeństwa i procesy demograficzne, które odmieniły rasową i etniczną charakterystykę USA, spychając protestantów do statusu mniejszości. Świadomość, że nie są już siłą, która ma dominujący wpływ na tożsamość Ameryki, skłoniła wielu do konstatacji, że trzeba „odzyskać kraj” i przekierować go na właściwą ścieżkę. Socjolodzy Andrew L. Whitehead i Samuel L. Perry dowodzą w swojej książce „Taking America Back for God”, że biali ewangelikanie naprawdę czują się dziś szykanowani we własnym kraju. Jeśli wierzyć temu, co mówią w sondażach, to stanowią wręcz najbardziej dyskryminowaną i atakowaną grupę w Ameryce. Skarżą się na to dwa razy częściej niż muzułmanie.

Dość ględzenia o rozdziale

Pogląd, że Stany Zjednoczone zostały wyznaczone przez Boga do odegrania wyjątkowej roli w jego planie dla ludzkości, kształtuje amerykańską tożsamość jeszcze od czasów kolonialnych. W trakcie wojny o niepodległość polityczni i religijni przywódcy, opierając się na literalnej interpretacji proroctw biblijnych, odnajdowali w nich inspirację i wezwanie do walki. Wierzyli, że Bóg nie tylko sankcjonuje przemoc, lecz także aktywnie pomaga ich sprawie. Od tamtej pory wielu momentom w historii Stanów Zjednoczonych towarzyszyła idea, że sama Opatrzność prowadzi je i im sprzyja.

Jako nowa siła w polityce partyjnej chrześcijański nacjonalizm wyłonił się z religijnej prawicy pod koniec lat 70. Jego główną figurą stał się Jerry Falwell, teleewangelista i założyciel organizacji Moral Majority, która odegrała pierwsze skrzypce w wojnach kulturowych za prezydentury Ronalda Reagana, wykorzystując aborcję i inne tematy budzące społeczne emocje, by doprowadzić do podziałów w Partii Demokratycznej i zwerbować ruch ewangelikalny do obozu republikanów. Na sam termin „chrześcijański nacjonalizm” jeszcze kilka lat temu można było jednak natknąć się co najwyżej na uniwersyteckich seminariach z socjologii religii. Ewangelikalni aktywiści protestowali, gdy liberałowie próbowali przyklejać im tę etykietę, uważając, że w ten sposób oczerniają ich w oczach patriotycznych i bogobojnych obywateli. Jak zauważają w swojej książce Gorski i Perry, ideologia chrześcijańskiego nacjonalizmu długo była dla większości białych protestantów przezroczysta, zaś progresywiści albo jej nie dostrzegali, albo traktowali jako fanatyczny, lecz niegroźny margines.

Dopiero Donald Trump w pełni docenił polityczny potencjał skryty w gniewie i lękach białych ewangelikanów. Już w czasie kampanii wyborczej w 2016 r. zorganizował wiec na Dordt University, protestanckiej uczelni w Iowa, gdzie obiecywał, że zostanie ich skutecznym lobbystą. – Jeśli wygram, to będziecie mieć mnóstwo władzy. Dostaniecie kogoś, kto będzie was reprezentował bardzo, bardzo dobrze – zapewniał Trump.

Mimo dwóch rozwodów, skandali seksualnych (oraz kłócącej się z biblijnym miłosierdziem i ekumenizmem ksenofobicznej retoryki wobec muzułmanów czy imigrantów) ostatecznie zdobył w tej grupie 81 proc. głosów. Okazało się, że uwielbienie dla silnego lidera, który rzucił wyzwanie zgniłym, liberalnym elitom, by realizować skrajnie prawicową agendę, jest silniejsze niż teologiczne pryncypia. Michael Horton, profesor teologii w Westminster Seminary California, wyjaśniał w portalu The Gospel Coalition, że w chrześcijańskim trumpizmie wiara, iż za sukcesami Ameryki stoi boska Opatrzność, łączy się z teoriami spiskowymi o końcu świata i ewangelią sukcesu.

Burzliwa kadencja Trumpa wywołała ferment w społeczności ewangelikalnych. Część z nich doszła do wniosku, że nie może dłużej wspierać gospodarza Białego Domu, który bez wstydu i skruchy mówi o swoich niemoralnych zachowaniach, nakręca kampanie nienawiści, rozsiewa dezinformację i kompromituje ideę etyki w administracji państwowej (np. zatrudniając osoby, które mają na koncie wyroki skazujące). W grudniu 2020 r. „Christianity Today”, najważniejszy magazyn ewangelikalny w USA, w redakcyjnym wstępniaku wezwał nawet do usunięcia prezydenta z urzędu. Wzburzenie, które tym wywołał, pokazało, że pozycja Trumpa w środowiskach chrześcijańskich nacjonalistów pozostaje niezachwiana, a wręcz, że stał się tam obiektem quasi-religijnego kultu. Na redaktorów „Christianity Today” posypały się głosy potępienia i krytyki. Grupa prawie 200 ewangelikalnych liderów opublikowała list otwarty, w którym zarzuciła im, że „agresywnie kwestionują integralność duchową dziesiątków milionów wiernych poważnie traktujących swoje obowiązki moralne i obywatelskie”. W wyborach w 2021 r. Trump zgarnął trzy czwarte głosów białych ewangelikanów, zaledwie kilka punktów procentowych mniej niż cztery lata wcześniej.

Cała ta dyskusja toczyła się na łamach prawicowej prasy i religijnych portali, a jej odpryski rzadko docierały do mediów głównego nurtu. Wszystko zmienił atak na Kapitol z 6 stycznia 2021 r. W tłumie, który po wiecu Trumpa siłą wpadł do budynku, by nie dopuścić do zatwierdzenia wyników wyborów, można było wypatrzyć wiele religijnych symboli: drewniane krzyże, banery z hasłem „Jesus 2020”, koszulki z napisem „Jesus is My Savior and Trump is My President” czy ikony przedstawiające Jezusa w czerwonej czapeczce „Make America Great Again”. Grupki manifestantów skrzykiwały się, by odprawiać spontaniczne rytuały: wspólne modlitwy i sesje wielbienia „prawowitego zwycięzcy”.

Gdy prokuratorzy i dziennikarze zaczęli bliżej przyglądać się uczestnikom szturmu, okazało się, że wielu z nich to ultrakonserwatyści skupieni wokół luźnej siatki politycznie zaangażowanych Kościołów, stowarzyszeń, organizacji lobbingowych i medialnych nisz, których łączy ideologia chrześcijańskiego nacjonalizmu. A zatrzymanie „kradzieży wyborów” było dla nich niczym kolejny front biblijnej batalii dobra ze złem. – Chrześcijański nacjonalizm pomógł podsycić atak na Kapitol, jednocząc różnych aktorów i nadając ich politycznej agendzie religijny ferwor – zeznała przed komisją Izby Reprezentantów ds. zamieszek z 6 stycznia Amanda Tyler, szefowa organizacji Baptist Joint Committee for Religious Liberty, która przeciwstawia się ideologizacji religii i wykorzystywaniu jej w rozgrywkach partyjnych.

Atak na Kapitol nie tylko pomógł ekstremistom rozkolportować swój przekaz, lecz także zachęcił do ujawnienia się republikańskich polityków, którzy z nimi sympatyzują. – Musimy stać się partią chrześcijańskiego nacjonalizmu – wołała w sierpniu 2022 r. na zjeździe ultrakonserwatystów Marjorie Taylor Greene, kongresmenka z Georgii i wyznawczyni rozmaitych teorii spiskowych. – Jestem chrześcijańską nacjonalistką i jestem z tego dumna! – dodała. Kongresmenka z Kolorado Lauren Boebert rzuciła z kolei, że „ma już dość tego ględzenia o rozdziale Kościoła od państwa”. Zasugerowała też, by wprowadzić test z Biblii na egzaminie, który trzeba zdać, by uzyskać obywatelstwo. Wypowiedzi w tym duchu nierzadko krążą ostatnio w amerykańskiej debacie publicznej.

Chrześcijańscy nacjonaliści najwięcej mieszają na razie w polityce lokalnej. Wspomniane na początku Idaho można wręcz uznać za laboratorium dla ich inicjatyw. W zeszłym roku gubernator stanu podpisał ustawę delegalizującą aborcję od momentu poczęcia i zezwalającą zwykłym mieszkańcom pozywać lekarzy za przeprowadzanie zabiegów. Na forum legislatury trafiły też kolejne kontrowersyjne projekty: o kryminalizacji terapii korekty płci dla nieletnich, ściganiu bibliotekarzy udostępniających dzieciom „obsceniczne treści”, a ostatnio – o zakazie rewii drag queens. Autorem każdego z nich jest założone w 2021 r. stowarzyszenie chrześcijańskich nacjonalistów Idaho Family Policy Center. „W krótkim czasie staliśmy się najskuteczniejszą konserwatywną organizacją w stanie” – chwalił się jej szef Blaine Conzatti w rozmowie z dziennikiem „Idaho Capital Sun”. „Wielu ludzi skupia się na innych organizacjach, takich, które podkładają bomby. Ale one nie mają osiągnięć politycznych, a my – tak”.©℗

Jeśli wierzyć badaniom opinii, to biali ewangelikanie są najbardziej dyskryminowaną i atakowaną grupą w Ameryce. Skarżą się na to dwa razy częściej niż muzułmanie.