W Białym Domu rośnie zniecierpliwienie radykalnymi politykami z koalicji skupionej wokół premiera Netanjahu.

Powinno zostać zmiecione – tak o palestyńskim mieście Huwara powiedział minister finansów Izraela Becalel Smotricz. W ten sposób polityk radykalnej partii Religijny Syjonizm odniósł się do zastrzelenia w Huwarze na Zachodnim Brzegu dwóch Izraelczyków i Palestyńczyka. W odpowiedzi na to zabójstwo żydowscy osadnicy wyszli na ulice podpalać domy i samochody. W starciach w różnych częściach Palestyny zginęło co najmniej kilkanaście osób, a nawet 100 mogło zostać rannych.
Podżegająca do konfliktu wypowiedź izraelskiego ministra została surowo przyjęta przez Departament Stanu USA, zaangażowany w rozmowy między zwaśnionymi stronami organizowane w jordańskiej Akabie. Jego rzecznik Ned Price nazwał ją „odrażającą i nieodpowiedzialną”. Wezwał przy tym premiera Binjamina Netanjahu oraz innych izraelskich polityków do „publicznego odrzucenia” słów Smotricza. Amerykanie nie zamierzają się przy tym zatrzymywać na grożeniu palcem. Smotricz w tym tygodniu przyjeżdża do Waszyngtonu i Nowego Jorku, ale nie ma co liczyć na jakiekolwiek oficjalne spotkanie z żadnym z przedstawicieli administracji Joego Bidena. Koalicja wzywająca do bojkotu polityka szybko się poszerza. Znajduje się w niej m.in. wpływowa w USA żydowska grupa lobbingowa J Street.
Kontrolujący Biały Dom i Senat demokraci krytycznie podchodzą do skrajnie prawicowego rządu Netanjahu, który ponownie objął stery w państwie w grudniu 2022 r. Biden i „Bibi” różnią się ideologicznie. Inaczej też postrzegają demokrację. Jednymi z głównych powodów zaniepokojenia Bidena i jego otoczenia są ekspansywna polityka osadnicza na Zachodnim Brzegu, stosunek do Palestyńczyków (przez organizacje broniące praw człowieka, jak Amnesty International, Izrael jest oskarżany o apartheid) oraz obecność w koalicji rządowej radykałów. W związku z powyższym część demokratycznych kongresmenów wzywa Bidena do ostrzejszych kroków wobec bliskowschodniego sojusznika, ale prezydent USA obecnie odrzuca taką opcję.
Spekuluje się, że potencjalną ostrzejszą odpowiedzią mógłby być nieformalny zakaz wstępu do Białego Domu dla Netanjahu i czołowych polityków koalicji. Dla izraelskiego premiera byłoby to bolesne, gdyż każda wizyta w rezydencji amerykańskiego prezydenta spotykała się dotychczas z pozytywnym odbiorem elektoratu. Dla podbicia sondażowych słupków Netanjahu niekoniecznie musi jednak tym razem potrzebować Białego Domu. Być może byłby usatysfakcjonowany wystąpieniem w Kongresie, a w jego organizacji z pewnością pomogliby mu republikanie. Równolegle do reakcji czysto politycznej możliwe jest też, że sfrustrowany Waszyngton podejmie kroki odbijające się na obywatelach Izraela. Jednym z nich może być opóźnienie wejścia Izraela do programu ruchu bezwizowego (Polska dołączyła doń w 2019 r.). Państwo żydowskie spełniło już najważniejsze kryterium, czyli mniej niż 3 proc. odrzuconych wniosków wizowych w trakcie roku. To sprawa, na której izraelskim rządom zależy od wielu lat.
Niewykluczone może być też przywrócenie bardziej szczegółowych rozróżnień na produktach importowanych do USA. Administracja Donalda Trumpa wprowadziła zasadę jednego oznaczenia „wyprodukowano w Izraelu”. Biden mógłby dodać do niej takie kategorie jak „wyprodukowano na terytoriach palestyńskich”. Mimo niepokojącego amerykański rząd rozwoju sytuacji politycznej w Izraelu nie ma natomiast mowy o cofnięciu decyzji Trumpa i przeniesieniu ambasady USA z powrotem z Jerozolimy do Tel Awiwu. Brak też w Kongresie czy administracji dyskusji o ewentualnym ograniczeniu pomocy wojskowej. A według szacunków Państwo Żydowskie otrzymuje od USA wsparcie wojskowe na poziomie ok. 4 mld dol. rocznie. ©℗