„To było jak sen, koszmar” - wspomina dzień wybuchu wojny Daria. Od początku inwazji Rosji na niepodległą Ukrainę mija rok. 365 dni strachu, smutku, cierpienia i niezrozumienia. O minionych dwunastu miesiącach, wojnie i nadziei rozmawiamy z Ukrainkami i Ukraińcami.

W nocy 24 lutego 2022 roku prezydent Rosji Władimir Putin wystąpił z orędziem do narodu, podczas którego ogłosił początek wojny. Od razu po przemówieniu, o 4:00 rano polskiego czasu, rozpoczęła się inwazja Rosji na niepodległą Ukrainę. Od 24 lutego 2022 roku granicę polsko-ukraińską przekroczyło blisko 10 mln uchodźców z Ukrainy. I chociaż wiele osób do swojej ogarniętej wojną ojczyzny wraca, wiele wciąż z niej ucieka. Każda osoba uciekająca przed wojną ma swoją historię i swoje doświadczenia. Kilka osób tymi przeżyciami podzieliło się z nami.

„Nie wierzyłam, że coś takiego może się wydarzyć”

Kiedy piszę do Darii z prośbą o rozmowę odpowiada, że odezwie się kolejnego dnia, bo właśnie wraca pociągiem z Kijowa do Polski. Na co dzień mieszka w Warszawie, ale pojechała odwiedzić rodzinę i przyjaciół, którzy postanowili nie opuszczać Ukrainy. Przez ostatni rok kilka razy pojechałam do Ukrainy. Byłam tam w listopadzie, w grudniu, w styczniu. Od 31 grudnia do 3 stycznia nie spaliśmy, dlatego, że Rosjanie puścili drony z rakietami. To była bardzo trudna sytuacja. Za każdym razem bałam się i miałam świadomość, że w każdej chwili może odbyć się bombardowanie. Alarmy też są bardzo stresujące. Trzeba rzucić wszystko i się schować. Jak najdalej od okien. Czułam i widziałam wybuchy. To jest straszne, niezrozumiałe. Bardzo martwię się o swoich bliskich. Wiem, że nie mogę nic zrobić. Albo rakieta na nas spadnie i nas zabije, albo nie. My na to wpływu nie mamy - opowiada.

I chociaż, jak tłumaczy, sytuacja w Kijowie jest nieco lepsza, niż była na początku wojny, o spokoju nie można mówić. - Nie wiadomo co stanie się w życiu, nie można niczego zaplanować. Kiedy wiem, że zaczyna się alarm, zaczynam się martwić. Nawet jak nie jestem w Ukrainie tylko w Polsce. Tam są moi przyjaciele, rodzina. Swój dzień muszą dostosować do bombardowań, które prowadzi Rosja - dodaje.

A prowadzi je od 24 lutego 2022 roku. - Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym wybuchła wojna. Obudziłam się, jak chyba wszyscy Ukraińcy o 4 rano. Byłam wtedy w Warszawie, ale zadzwoniła do mnie przyjaciółka, która mieszka pod Kijowem, przy największym lotnisku. Opowiadała, że Rosjanie bombardowali lotniska, rusza się jej dom i ona nie wie co się dzieje. Potem napisali moi rodzice, że widzieli rakiety, które leciały i spadały obok ich mieszkania. Nie wierzyłam, że coś takiego może się wydarzyć w XXI wieku. To było jak sen, koszmar - wspomina Daria. Tego dnia razem ze swoimi przyjaciółmi, którzy tak jak ona mieszkają w Warszawie, poszli pod Rosyjską Ambasadę na protest. - Myśleliśmy, że coś uda się zrobić. Wszystkim tak się wydawało. Że zareagują, że coś się zmieni. Teraz, z perspektywy czasu rozumiem, że to było niemożliwe, ale wtedy to był impuls - mówi.

Niedługo po tym, jak w Ukrainie wybuchła wojna, Daria zaangażowałam się w pomoc uchodźcom. - Poszłam na wolontariat na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Tam było dużo osób z Ukrainy, które uciekały przed wojną. Tłumaczyłam, bo znam polski. Wyjaśniałam, jak dostać się do konkretnego miejsca. Byli przerażeni, zdezorientowani. Nie wiedzieli, gdzie mają jechać, gdzie się podziać. Prawie codziennie jechałam na dworzec. Tam zawsze była potrzebna pomoc. Bo codziennie Rosjanie niszczyli więcej budynków, domów, miast. Te pierwsze dwa miesiące wspominam z przerażeniem - opowiada. Jednak jak zaznacza, nie wszyscy z Kijowa mogli wyjechać. - Nie wszyscy mogli uciec z Kijowa, nawet jeżeli chcieli. Nie wszyscy mają samochód, nie dla wszystkich znalazło się miejsce w pociągu. Często musieli opiekować się schorowaną rodziną.

Kiedy pytam Darię, co w jej życiu przez ostatni rok się zmieniło, bez wahania odpowiada: wszystko. - W swoim sercu mam dużo nienawiści do kraju agresora. Stałam się jeszcze bardziej samodzielna. Z tak wielką tragedią musiałam poradzić sobie sama. Byłam tak daleko od domu, od rodziny. A oni byli i są w niebezpieczeństwie. Tata poszedł do wojska, do obrony terytorialnej. To są bardzo trudne emocje. Bardziej doceniam wspólne chwile. Rozumiem, że te momenty z najbliższymi są bardzo ważne. Jutro tego wszystkiego może nie być, jutra może nie być - mówi.

Daria tłumaczy, że naród ukraiński jest bardzo wdzięczy Polakom i innym krajom za pomoc.
- Oczekuję i wierzę w to, że wojna jak najszybciej się skończy. Że Rosjanie wyjadą z terytorium Ukrainy, że nie będą bombardować Ukrainy. Ale pomoc jest potrzeba i będzie potrzebna. Żeby po wojnie stanąć na nogach i funkcjonować jako kraj, potrzebujemy pomocy. Dzień, w którym Ukraina wygra wojnę będzie najlepszym i najszczęśliwszym w moim życiu - dodaje.

„Wygląda na to, że się zaczęło”

- Bardzo dobrze pamiętam pierwszy dzień wojny, ale pamiętam i dni przed nim - mówi Anna. - W poniedziałek 21 lutego, kiedy Putin wygłosił przemówienie, zaczęłam panikować z tego powodu, ale wiele osób uspokajało mnie, że wszystko jest w porządku i nie ma powodu do obaw - wspomina. Starała się uwierzyć najbliższym i skupiała swoją uwagę na nauce i pracy. - Przeszło mi przez myśl, że może spakuję rzeczy na wszelki wypadek, ale nie zrobiłam tego, żeby nie zapeszać. Rankiem 24 lutego obudziłam się po pierwszych eksplozjach około 5:10 rano. Z mojego mieszkania miałam widok na oddalone lotnisko w Boryspolu. Mama stała przy oknie i powiedziała: „Wygląda na to, że się zaczęło”.


Anna była w takim szoku, że jeszcze przez kilkanaście minut nie wstawała z łóżka. Miała pierwszy, potem drugi atak paniki. - Próbowałam się uspokoić. Nagle zobaczyłam, jak nad sąsiednim domem przelatuje coś, co płonie jak ogień. To był moment, kiedy zdałem sobie sprawę, że byłoby bardzo smutno umrzeć pierwszego dnia wojny, nie mając nawet czasu na nic, bo nic nie zależy od ciebie.

Ani Anna ani jej mama nie miały prawa jazdy. Chciały jak najszybciej wyjechać z Kijowa, ale nie wiedziały jak. Zebrały najpotrzebniejsze rzeczy. Pierwsze dwie noce spędziły u znajomej. Kolejne dwie u innych przyjaciół. - Wszyscy nasi znajomi bardzo szybko wyjechali z Kijowa. Moja koleżanka, która od pół roku mieszkała w Warszawie napisała, żebyśmy przyjechały do niej. 3 marca wsiadłyśmy do pociągu w Kijowie. Jechałyśmy długo, a trasa zmieniała się w zależności od sytuacji. Podczas drogi zostaliśmy trafieni przez nalot i kazano nam zasunąć zasłony, wyłączyć światła i zablokować telefony. Do Lwowa przybyliśmy rankiem 4 marca i od razu z mamą stanęłyśmy w kolejce do transportu do Polski - wspomina Anna. W kolejce stały od 5:00 do 14:00, a w Przemyślu znalazły się po kolejnych 17 godzinach. - Tydzień po przyjeździe do Polski razem z mamą znalazłyśmy pracę. I tak jesteśmy tu już prawie rok - opowiada.

W czerwcu Anna i jej mama odwiedziły Kijów. Szczęśliwie, bezpieczne wróciły do Polski. Podczas ich kilkudniowego pobytu był tylko jeden alarm przeciwlotniczy. - W Kijowie jest w miarę bezpiecznie. Ale w Ługańsku, gdzie mieszkają moi dziadkowie, sytuacja jest dramatyczna. Często nie ma wody i prądu, a mieszkają w centrum miasta. Grabieże zdarzają się bardzo często, dlatego przynajmniej ktoś zawsze powinien zostać w domu - tłumaczy.

Anna podobnie, jak Daria bez zastanowienia odpowiada, że wojna zmieniła wszystko w jej życiu. - Moje życie zmieniło się o 180 stopni. Przez pierwsze kilka miesięcy nie byłam w stanie nic dla siebie zrobić, ponieważ czułam się niesamowicie winna, że jestem bezpieczna. Nie mogłem zrozumieć, jak mogę teraz oglądać serial albo grać w grę, kiedy w moim kraju toczy się wojna. Moi bliscy pomogli mi zrozumieć, że nie robię nic złego - wyjaśnia i zaznacza, że nie ma dnia, żeby nie myślała o bliskich i dalszych osobach, które zostały w Ukrainie. - Wszyscy wierzą w Siły Zbrojne, nadal wspierają armię i pomagają w każdy możliwy sposób. Najbardziej potrzebna jest broń. Żeby móc kontratakować i jak najszybciej zakończyć wojnę - dodaje.

„Jechaliśmy ze zgaszonymi światłami”

16-letni Ivan razem ze swoim schorowanym bratem Vladem i tatą w dniu wybuchu wojny byli w rodzinnym Charkowie. Mama chłopaków tydzień wcześniej pojechała w odwiedziny do rodziny do Gruzji. Kilka dni po wybuchu wojny Ivan i Vlad za namową rodziców postanowili uciec z ogarniętej wojną Ukrainy. - Wsiedliśmy do pociągu ewakuacyjnego Charków-Lwów, byliśmy zdenerwowani i prawie cały dzień nie spaliśmy, jechaliśmy ze zgaszonymi światłami było bardzo strasznie, szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy - wspomina ewakuację Ivan.

Po długiej drodze i dwóch godzinach spędzonych we Lwowie, ruszyli dalej, do Polski.
- Dojechaliśmy na granicę polsko-ukraińską, ale żeby ją przekroczyć, staliśmy w kilometrowej kolejce około 4 godzin. Byliśmy strasznie zmarznięci - mówi. Kiedy tylko udało im się przekroczyć granicę, od razu zadzwonili do mamy. - Mamo u nas dobrze, jesteśmy już w Polsce, więc nie martw się, mówiłem. Moja mama się rozpłakała - opowiada Ivan. W punkcie recepcyjnym przy granicy zostali przydzieleni do transportu.
- Szczerze mówiąc, jechaliśmy nie wiedząc gdzie, co będzie dalej. Jechaliśmy bez celu - wspomina Ivan.

I tak 8 marca znaleźli się w jednym z warszawskich centrów tymczasowego pobytu dla osób z Ukrainy. Spędzili tam dwa miesiące. - Na początku dużo ludzi hałasowało, psy szczekały, ale potem przyzwyczaiłem się do trudnych warunków - opowiada. Ivan i Vlad bardzo chcieli dostać się do mamy, do Gruzji, ale nie mieli na to środków. Dzięki pomocy jednej z fundacji, po dwóch miesiącach, udało im się dolecieć do mieszkającej w Gruzji rodziny i mamy, która czekała na nich z utęsknieniem. Od maja 2022 roku mieszkają w Tbilisi. Na razie nie planują powrotu do Ukrainy.

„Gdybym mogła, pomogłabym wszystkim”

W marcu do Polski przyjechała Yulia ze swoją 6-letnią córką Natashą. Mieszkały pod Kijowem, dlatego kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę Yulia dla bezpieczeństwa swojego i swojej córki, postanowiła uciekać z kraju. Zatrzymały się w Warszawie, u osoby, która oferowała darmowy nocleg. Natasha poszła do szkoły, Yulia znalazła pracę. I chociaż po drodze spotykały je różne przeszkody, są bezpieczne, z dala od wojny. Ale nie ma dnia, żeby Yulia nie myślała o swojej rodzinie i przyjaciołach, którzy zostali w Ukrainie. Ojciec i brat Yulii nie mogą opuścić Ukrainy. Mama chce być z nimi, chociaż jest przerażona wojną. - Każdej nocy myślę o tym, jak im pomóc i co mogę dla nich zrobić. Ale sama niestety niewiele mogę - mówi.

W październiku Yulia dowiedziała się, że dwóch jej przyjaciół zginęło na wojnie. - Nie mogłam iść na pogrzeb. To jest straszne, ale tak wielu ludzi teraz umiera. W moim mieście codziennie ktoś jest chowany - tłumaczy. Dlatego, jak zaznacza Yulia, pomoc Ukrainie wciąż jest bardzo potrzebna. - Gdybym mogła, pomogłabym wszystkim, wszystkim ludziom. Robię, co mogę, aby pomóc przebywającym w Ukrainie Zbieram co mogę tutaj, kupuję i wysyłam autobusem - mówi.

*Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.