- Śmierć zbiera krwawe żniwo wśród emerytów mieszkających w pobliżu linii frontu. Życie młodych wywróciło się do góry nogami, ale oni mają więcej siły, by zacząć je od nowa - mówi Nàtalia Torrent, szefowa misji Lekarzy bez Granic w Ukrainie.

ikona lupy />
Nàtalia Torrent, szefowa misji Lekarzy bez Granic w Ukrainie / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe
Jutro pierwsza rocznica wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Jak ocenia pani sytuację humanitarną po 12 miesiącach walk?
Ona ciągle się zmienia. I różni się w zależności od tego, gdzie przebywamy. Będąc w Kijowie, Lwowie czy innych dużych miastach, można odnieść wrażenie, że życie biegnie do przodu. Otwarte są sklepy, bary i restauracje. Sytuacja jest zdecydowanie bardziej skomplikowana w pobliżu linii frontu na wschodzie i południu kraju. Ludzie muszą uciekać, zostawiając wszystko za sobą. Ale są też tacy, którzy wolą zostać. W większości przypadków to osoby starsze. Czasami wynika to z ich własnej rebelii. „Dlaczego mamy opuścić dom, który sami wybudowaliśmy?” - pytają. Inni po prostu nie są w stanie uciekać. Rząd z grupami wolontariuszy podjął próbę ewakuacji ludności cywilnej z terenów położonych w okolicach frontu. Ale wśród nich byli tacy, którzy nie mogą poruszać się za pomocą zapewnionych środków transportu. Mówimy tu o osobach starszych, niepełnosprawnych lub o ograniczonej mobilności. Dlatego wydaje mi się, że to właśnie wśród emerytów żyjących w okolicach frontu śmierć zbiera najkrwawsze żniwo. Oczywiście, życie młodych ludzi wywróciło się do góry nogami, ale oni mają więcej siły, by zacząć je od nowa.
Jak w takim razie wspierani są emeryci?
My zapewniamy w Ukrainie przede wszystkim podstawową opiekę zdrowotną i pomoc psychologiczną. Tym, którzy mieszkają w pobliżu linii frontu lub na obszarach, które przez jakiś czas znajdowały się pod kontrolą sił rosyjskich i zostały odzyskane przez Ukraińców. Na przykład w Charkowie, Chersoniu czy Mikołajowie. Większość emerytów mierzy się tam z takimi samymi przypadłościami jak starsze osoby w Polsce i pozostałych państwach Europy. To m.in. nadciśnienie, cukrzyca. Choroby, które co do zasady mogą być skutecznie leczone. Problem pojawia się, gdy przestaje się je przez kilka miesięcy kontrolować. A tacy Ukraińcy nie przyjmują leków i nie mogą skontaktować się z lekarzem. Wówczas konsekwencje dla zdrowia mogą być poważne. Dlatego staramy się jak najszybciej docierać z opieką zdrowotną do populacji, która pod okupacją nie miała do niej dostępu. I zapewniamy przy tym wsparcie z zakresu zdrowia psychicznego.
Które wyzwania humanitarne będą wymagały według pani największej uwagi w drugim roku wojny?
Mamy do czynienia z ogromnym przemęczeniem. Ludności i systemu. Konieczne jest więc jak najlepsze dostosowanie się do nowych potrzeb zdrowotnych. Jedną z rzeczy, nad którą pracujemy i w której wspieramy kilka szpitali, jest ogromny wzrost liczby rannych w wyniku wojny. To znaczy, że potrzebują rehabilitacji - niektórzy odnieśli rany kończyn, część osób jest po amputacji. Ukraińcy zdają sobie też sprawę, że wszyscy będą potrzebować konkretnego wsparcia w zakresie zdrowia psychicznego. Cała populacja przechodzi przez bardzo poważny kryzys. Niezależnie od tego, w jakiej odległości od frontu mieszkają. To dla każdego niewyobrażalna trauma. Staramy się więc wykorzystać wiedzę, jaką mamy na temat pomocy psychologicznej w konfliktach zbrojnych.
W jakim stanie jest ukraiński system opieki zdrowotnej?
Jest solidny i poradził sobie z nową rzeczywistością. Szpitale działają. Sprawdzaliśmy, czy potrzebują wsparcia w zarządzaniu albo dodatkowych rąk do pracy. I okazało się, że Ukraińcy całkiem dobrze radzą sobie sami. Z tym że struktury zdrowotne ucierpiały w miejscowościach w pobliżu linii frontu. Nie tylko szpitale, lecz także niektóre przychodnie i kliniki. Tam opieka zdrowotna nie działa. Budynki nie zostały może całkowicie zniszczone, ale znacząco ucierpiały. Dlatego zajmujemy się też relokacją chorych i rannych ze wschodu do centralnej i zachodniej Ukrainy.
Sytuacja humanitarna w Ukrainie różni się od kryzysów, które obserwujemy np. podczas wojny w Syrii?
W Ukrainie wciąż ludzie mobilizują się, by wzajemnie się wspierać. Nadal funkcjonuje też rząd, który stara się zarządzać krajem. Kolejną sprawą jest to, że do Ukrainy napłynęło bardzo dużo pieniędzy. I będą docierać tu dalej. Nie mamy więc do czynienia z problemami, które obserwujemy w innych miejscach na świecie, gdzie tych pieniędzy brakuje, a władze są dysfunkcyjne. ©℗
Rozmawiała Karolina Wójcicka