Choć zima jeszcze się nie skończyła, Ukraina zaczęła sobie radzić z brakami prądu wywołanymi trwającym od końca września systematycznym ostrzeliwaniem infrastruktury energetycznej przez Rosjan. W kolejnych częściach kraju operatorzy rezygnują z czasowych wyłączeń prądu. W Kijowie nie było ich już od półtora tygodnia.
Początek lutego, sypialniane blokowisko na obrzeżach Kijowa. W okolicy trwa akurat zaciemnienie. Furczą agregaty prądotwórcze w zakładach usługowych. Przechodnie oświetlają sobie drogę latarkami i telefonami, by nie poślizgnąć się na nierównym, oblodzonym chodniku. Jesienią władze wprowadziły grafiki wyłączeń prądu. Dobę podzielono na trzy mniej więcej równe części. Czas, kiedy prąd jest, kiedy go nie ma i kiedy wyłączenia są możliwe w razie problemów z podażą energii. W zależności od osiedla wyłączenia się zazębiały, okresy bez prądu powtarzały się w cyklu trzydniowym, a grafik ogłaszano w internecie na cały tydzień. To pozwalało zaplanować sobie dzień. – Kiedy powrót z pracy przypada na okres bez światła, staram się pójść na zakupy albo spotkać ze znajomymi, żeby nie musieć wchodzić na siódme piętro na piechotę ani nie ryzykować utknięciem w windzie, gdy prądu nagle zabraknie – mówi 60-letnia Marija. W wielu windach pojawiły się paczki. Mieszkańcy bloków zostawiali sobie w nich latarki, wodę i przekąski, gdyby komuś przyszło czekać w ciemnej windzie na wznowienie dostaw energii.

Reżim totalnej oszczędności

Jak mówił premier Denys Szmyhal, cztery miesiące ataków na elektrownie doprowadziło do uszkodzenia 20 bloków energetycznych i co drugiej podstacji, a w połączeniu z utratą kontroli nad częścią infrastruktury w wyniku okupacji kraj stracił 75 proc. mocy elektrociepłowni. – Do domknięcia deficytu brakuje nam kontroli nad Zaporoską Elektrownią Atomową. Ale jeśli Rosjanie będą kontynuować ataki, do kolejnej jesieni pozostaniemy bez mocy cieplnych – kręcił głową jeden z naszych rozmówców, do niedawna związany z Naftohazem, państwową spółką węglowodorową. Na korzyść Ukrainy zagrały jednak dwa czynniki: po 14 zmasowanych ostrzałach, z których ostatni miał miejsce 10 lutego, Rosjanom zaczęło brakować rakiet, za to z każdym miesiącem coraz lepiej radziła sobie ukraińska obrona przeciwlotnicza. W efekcie po ataku z 10 lutego wyłączenia pozagrafikowe wywołane zniszczeniami miały miejsce tylko w kilku częściach kraju, a w ciągu kolejnej doby dostawy zostały w większości przywrócone. – Moskale znów wydali setki milionów dolarów, by pani Oksana z kawiarni obok cmoknęła językiem i poszła włączyć na parę godzin agregat prądotwórczy – śmiał się jeden z naszych rozmówców.
– Młodzi mogą mieć problem, ale dla tych, którzy pamiętają lata 90., to żaden dramat. Wtedy prąd też wyłączano regularnie, tylko bez żadnego grafiku. Teraz przynajmniej wiemy, kiedy się przygotować – mówi Serhij, pracujący w jednym z muzeów. Stopień przygotowania do ciemności był jednak zależny od zasobności portfela. Na ulicznych tablicach reklamowych, zamiast zwyczajowych reklam leków i suplementów diety, pojawiły się promocje agregatów i banków energii. Kogo było stać, mógł zaopatrzyć się w potężny powerbank albo generator za równowartość kilku tysięcy złotych, dzięki którym dało się przetrwać nie tylko planowe przerwy w dostawach, lecz także te dłuższe, wynikające z efektów rosyjskich ostrzałów. Serhij wspomina, że na jego osiedlu najdłuższa przerwa trwała 18 godzin. Mniej skłonni do wydawania oszczędności zaopatrywali się w lampki na baterie i przyklejali sobie po ścianach paski z oświetleniem ledowym. Najbiedniejsi spędzali czas jak dawniej, przy świeczkach. W ostateczności zawsze można było pójść do jednego z rozsianych po mieście tzw. punktów niezłomności, rozmieszczonych w wojskowych namiotach albo budynkach użyteczności publicznej, które zapewniały całodobowy prąd, ciepłą herbatę i ogrzewanie.
Wbrew potocznemu przekonaniu brak prądu nie oznaczał automatycznie zimnych kaloryferów ani pustych kranów, choć i na taką okoliczność kijowianie się przygotowywali, zbierając po kilkadziesiąt czy kilkaset litrów wody. Na starszych osiedlach dostawy ciepła są niezależne od dostaw energii. Większy problem mieli mieszkańcy nowszych bloków. – Gdzieniegdzie bez prądu nie działają pompy ciepłej wody. W mieście jest do 3 tys. budynków z podobnymi problemami – mówi DGP wicemer Kijowa Petro Pantełejew. – Ratusz wprowadził program, w ramach którego pokrywa 70 proc. kosztów zakupu agregatów prądotwórczych. W ciągu miesiąca skorzystało z niego już 200 bloków – dodaje. Urzędnik też szykował się do zimy. – Kupiliśmy kilka zbiorników na wodę, dociepliliśmy mieszkanie. Sprawdziliśmy wszystkie gniazdka, bo było jasne, że obciążenie sieci będzie większe niż zwykle. A w samochodzie wożę dwa kanistry z benzyną. Większość mieszkańców robiła to, co moja rodzina. Każdy powinien był w miarę możliwości zadbać o siebie – mówi Pantełejew. Tam, gdzie zimne kaloryfery stały się normą, pojawiły się burżujki, piece na drewno. Wielu kijowian, zwłaszcza z nowych bloków z płytami elektrycznymi zamiast kuchenek gazowych, zadbało o butle gazowe.
Pantełejew wspomina, że właśnie one stwarzały największe ryzyko. – Był przypadek, kiedy ktoś akurat szykował sobie obiad, gdy wyłączyli prąd. Danie dogotował na butli gazowej, nieopatrznie stawiając ją na płycie elektrycznej, którą zapomniał wyłączyć. Gdy prąd wrócił, płyta znów zaczęła grzać i butla wybuchła – opowiada urzędnik. – Ale nie można powiedzieć, by takie wypadki miały charakter masowy – zastrzega. Władze apelowały przy tym o rozważne korzystanie ze zdobyczy cywilizacji. Od 7 do 23 obowiązywał „reżim totalnej oszczędności”. „Wyłącz wszystkie zbędne urządzenia elektryczne, pomóż odbudować sieć energetyczną kraju” – apelowała codziennie telewizja. „Zmień żarówki, dodaj krajowi energii” – krzyczały billboardy, nawiązując do finansowanego częściowo przez Unię Europejską programu instalowania energooszczędnych żarówek. Ukraina w przeciwieństwie do UE nie zakazała obrotu tradycyjnymi lampkami żarowymi, co obok raczkującej dopiero termomodernizacji bloków mieszkalnych dodatkowo zwiększa zużycie prądu. Twarzą reklamową kampanii została szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, która zachęcała do wymiany żarówek podczas niedawnej wizyty w Kijowie.

Weszliśmy na płaskowyż

W kampanię zachęcającą do oszczędzania zaangażował się też samorząd. Przez 56 dni w Kijowie nie kursowały tramwaje i trolejbusy (wczoraj znów wyjechały na ulice), a metro jeździło rzadziej. Zamiast tego, także dzięki dostawom z Zachodu, zwiększono liczbę kursujących po mieście autobusów, które nieco ulżyły pasażerom niedoinwestowanej komunikacji miejskiej. – Przez pewien czas w ogóle nie włączaliśmy latarni ulicznych. Wprowadziliśmy też system zachęt dla przemysłu. Jeśli komuś udawało się ograniczyć zużycie prądu o 30–40 proc., trafiał na listę podmiotów, którym prądu w ogóle nie wyłączano – wskazuje Pantełejew. System dotyczył też centrów handlowych. W efekcie wiele z nich działało w półmroku i z wyłączonymi schodami ruchomymi czy windami. Zakłady strategiczne miały prąd przez cały czas. Szpitale, których gros zbudowano jeszcze w czasach radzieckich, z założenia są podłączone pod dwie niezależne sieci energetyczne, a dodatkowo dysponują własnymi generatorami. – Jesienią obiekty strategiczne, w tym szpitale i wodociągi, zaopatrzyliśmy dodatkowo w mobilne kotłownie – wskazuje zastępca mera.
Wszyscy rozmówcy podkreślają, że kraj nie przetrwałby, gdyby nie ofiarność pracowników sektora energetycznego, którzy natychmiast po ostrzałach przystępują na napraw. Szef Ukrenerho Wołodymyr Kudrycki już w ubiegłym roku mówił DGP, że wielu jego pracowników zapłaciło za to życiem, choć oficjalne dane dotyczące liczby ofiar nie są upubliczniane. W efekcie półtora tygodnia temu władze ogłosiły, że będą testowo włączać prąd na całą dobę obwód po obwodzie, by sprawdzić na żywym organizmie bilans energetyczny w kraju. Testy zakończyły się sukcesem. „Dzięki sprzyjającym warunkom pogodowym i stopniowemu wzrostowi ilości światła dziennego wzrosła produkcja energii ze źródeł odnawialnych, których moce pracują przeważnie w godzinach dziennych” – podał wczoraj Ukrenerho, zapewniając, że deficyt prądu udało się zniwelować. – Weszliśmy na płaskowyż, powstrzymaliśmy degradację systemu. Jesteśmy w stanie odbudowywać infrastrukturę w takim tempie, w jakim trwa jej niszczenie, a czasem nawet szybciej. Ale nie warto się rozluźniać i uznawać, że rosyjska kampania ataków z powietrza została zakończona – mówił Kudrycki w niedawnej rozmowie z Bloombergiem. ©℗
„Zmień żarówki, dodaj krajowi energii” – krzyczały billboardy