Afera łapówkowa w Parlamencie Europejskim z udziałem europosłów i ich asystentów, współpracowników i organizacji pozarządowych pochłania kolejne kariery polityków z frakcji socjalistów. Jednocześnie dochodzi do wielu napięć między Brukselą a PE, którego jedną z ról jest kontrolowanie stanowienia prawa i działalności Komisji Europejskiej.

Podczas gdy Komisja zapowiada powstanie nowego organu kontrolnego, a przewodnicząca PE Roberta Metsola proponuje zestaw środków prawnych, które mają zapobiegać korupcji, europosłowie z Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (S&D) z zapałem neofity uznają powyższe propozycje za niewystarczające i zapewniają, że przeprowadzą także własne dochodzenie.

Sęk w tym, że po ponad miesiącu od ujawnienia korupcji z udziałem europosłów z lewej strony sceny politycznej oraz katarskich i marokańskich polityków dochodzenie dopiero zostało rozpoczęte. Belgijscy śledczy radzą sobie nieco lepiej i zdążyli już aresztować głównych aktorów afery: wiceszefową PE Ewę Kaili, Francesca Giorgiego, jej partnera i szefa organizacji pozarządowej „broniącej praworządności” Fight Impunity, oraz założyciela tej organizacji, byłego europosła Piera Antonio Panzeriego.

Do listy należałoby dołożyć jeszcze kilku europosłów, wobec których rozpoczęto procedurę pozbawienia immunitetu, członków rodzin i asystentów. Wszyscy albo bezpośrednio wywodzą się z socjalistów, albo współpracowali z europosłami tej frakcji na różnych szczeblach. Nawoływanie do zaostrzenia przepisów antykorupcyjnych przez S&D brzmi jak łabędzi śpiew frakcji, która najpewniej w najbliższych tygodniach przejdzie kadrową rewolucję. Niezależnie od jej zapału pozostałe kluby poczuły krew i zaczęły przygotowania do przyszłorocznych wyborów do PE. Obecnie socjaliści są drugą najliczniejszą grupą w europarlamencie, a wyprzedzają ich jedynie chadecy z Europejskiej Partii Ludowej (EPP). I to na sojuszu EPP z S&D były budowane najważniejsze decyzje podejmowane w ostatnich latach w Strasburgu. Dziś EPP, w obliczu również nie najlepszych sondaży dla partii z różnych części Europy wchodzących w jej skład, poszukuje nowych sojuszników, w tym spośród współrządzących w Rzymie Braci Włochów.

Rozmowy między ich liderką i zarazem premier kraju Giorgią Meloni a liderem EPP Manfredem Weberem nie są już nawet tajemnicą poliszynela – otwarcie mówią o nich obie strony. Weber ma świadomość, że każda partia, którą można sformatować do centroprawicowej szufladki, przyda się przed przyszłorocznymi wyborami. Na taki stan rzeczy europosłowie Platformy Obywatelskiej, wchodzącej w skład EPP, odpowiadają, że nie wejdą we współpracę z Meloni, która – jak mówią – łamie demokrację, a jej eurosceptyczne poglądy naruszają fundamenty Unii. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość, które liczyło na zwiększenie wpływów przez kierowaną przez nich grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR), za chwilę może stracić najważniejszego sojusznika w postaci partii Meloni. Na pytania o możliwe przejście Braci Włochów do EPP europosłowie PiS albo odpowiadają, że nic nie wiedzą o takich rozmowach, albo przyjmują je za nonsens, który nigdy się nie ziści. Tymczasem negocjacje mają miejsce i strategia wyparcia tego nie zmieni.

Mogłoby to zmienić zaangażowanie polskich europosłów po wszystkich stronach sceny politycznej w dzisiejszy ferment w PE, z którego być może wykułyby się nieoczywiste obecnie alianse dające polskim partiom większy wpływ na kształt europejskiej polityki. Nieco zmodyfikowane najważniejsze gremia decyzyjne w Strasburgu właśnie układają sobie relacje wzajemne przed kolejną kadencją PE, natomiast polscy europosłowie w tej partyjnej układance ograniczają się głównie do internetowej aktywności, w której jedynie krytykują skandal korupcyjny w gronie socjalistów. I słusznie, ale to zdecydowanie za mało, żeby wejść do pierwszej ligi. Odnoszę wrażenie, że praca europosła jest w Polsce wciąż traktowana jak bezpieczna przystań na polityczną emeryturę, a sam PE – jak ciało obce, zewnętrzna instytucja, a nie jeden z elementów naszego systemu politycznego. Dla części partii to dobre forum do kontynuowania krajowych sporów na nieco większej arenie, a dla części wygodna instancja, którą można obarczyć winą za cokolwiek – od inflacji po rosyjską agresję na Ukrainę. Dopóki ta perspektywa się nie zmieni, dopóty wciąż będziemy czytać i słuchać o „eurokratach”, którzy knują coś za naszymi plecami