Firmom i państwom opłaca się korumpowanie wpływowych eurodeputowanych; mają oni wpływ na unijne prawo, a za jego pośrednictwem na rynek o wielkości prawie 500 mln osób - mówi w rozmowie z PAP dyrektor brytyjskiego think tanku analizującego politykę europejską - The Bruges Group - Robert Oulds, komentując skandal korupcyjny w Parlamencie Europejskim.
"Mówi się, że Parlament Europejski nie ma żadnej władzy. Jest to tylko częściowo prawda, bo nie ma inicjatywy ustawodawczej, ale może zgłaszać poprawki, zachęcać KE do wprowadzania określonych regulacji. W tym kontekście szczególnie ważne są stanowiska szefów komisji parlamentarnych i wiceprzewodniczących PE" - przypomina Oulds.
"Jednocześnie, zakresu władzy instytucji europejskich i ich realnych kompetencji nie należy analizować na podstawie zapisów w traktatach. Od jakiegoś czasu działają one bowiem, jeśli tylko mogą, pozatraktatowo i bardzo często na poziomie nieformalnym. Instytucje UE to sieć powiązanych ze sobą osób. Osób, które co prawda pełnią określone funkcje w określonych instytucjach - PE, KE, TSUE - ale są członkami jednego klubu. Postrzegają siebie jako elitę pracującą na rzecz 'projektu europejskiego' - co w dzisiejszych realiach oznacza komasowanie władzy i kompetencji na poziomie unijnym" - dodaje ekspert, podkreślając, że najważniejsze decyzje są podejmowane i koordynowane za zamkniętymi drzwiami w sposób wysoce nietransparentny i niejednokrotnie niezgodny ani z literą ani duchem traktatów.
"Podsumowując, Unia Europejska ma ogromną władzę. Prawo stanowione w Brukseli ma mieć prymat nad prawem państw członkowskich. Większość nowych regulacji wprowadzanych do systemów prawnych państw członkowskich, to transponowanie regulacji przyjętych w Brukseli. Nic zatem dziwnego, że państwa i firmy dysponujące pieniędzmi są zainteresowane wywieraniem wpływu na proces legislacyjny, bo mogą w ten sposób wywierać wpływ na rynek liczący prawie 500 mln osób" - podkreśla Robert Oulds.
"Natomiast fakt, że proces decyzyjny przebiega de facto zakulisowo - z dala od dyskursu publicznego, tam gdzie ludzie podejmujący decyzje nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności - stwarza idealne warunki nie tylko dla legalnego lobbingu, ale też dla praktyk korupcyjnych" - zaznacza.
"Skuteczna kontrola decydentów może działać tylko w dobrze funkcjonującej demokracji. Ta zaś jest możliwa tylko w państwach narodowych. Fundamentalną, ale intencjonalną skazą systemu unijnego jest oddzielenie instytucji unijnych od obywateli i stworzenie brukselskiej bańki, gdzie decyzje podejmuje się w sposób absolutnie nietransparentny, za zamkniętymi drzwiami, bez nadzoru opinii publicznej" - konkluduje.
W grudniu w Parlamencie Europejskim wybuchła afera korupcyjna. Belgijscy śledczy zarzucają byłej już wiceprzewodniczącej PE Evie Kaili i trzem innym podejrzanym udział w organizacji przestępczej, pranie brudnych pieniędzy i korupcję.
Kaili została odwołana 13 grudnia z funkcji wiceprzewodniczącej PE, po zatrzymaniu przez belgijską policję pod zarzutem przyjmowania korzyści majątkowych od przedstawicieli Kataru i Maroka. Przebywająca w areszcie Greczynka twierdzi, że jest niewinna. Czeka na wyniki dwóch śledztw - w Belgii i Grecji. W ojczystym kraju grozi jej nawet do 15 lat więzienia.
Artur Ciechanowicz (PAP)
asc/ jar/