Azerbejdżan, korzystając ze słabnięcia Rosji, coraz aktywniej rozpycha się na Kaukazie Południowym.

Dzisiaj mija miesiąc, odkąd azerscy pseudoaktywiści zablokowali jedyną drogę prowadzącą do kontrolowanej przez Ormian części samozwańczej Republiki Górskiego Karabachu. 120 tys. mieszkańców enklawy ma coraz większe problemy z żywnością i lekami, tymczasem Baku stara się wykorzystać słabość Armenii i bierność Rosji, by odzyskać kontrolę nad całością parapaństwa. W przyszłym tygodniu separatystyczne władze planują wprowadzenie kartek na podstawowe produkty.
Po wygranej przez Azerbejdżan 44-dniowej wojnie w 2020 r. Ormianie musieli pogodzić się z utratą terenów zajętych przez przeciwnika w wyniku działań wojennych, a dodatkowo zwrócić wciąż kontrolowane ziemie, które w czasach radzieckich nie należały do górskokarabaskiej autonomii. Jedyną drogę łączącą enklawę z Armenią, która prowadzi przez Berdzor/Laçın, obsadziły rosyjskie siły pokojowe, które miały gwarantować swobodny tranzyt towarów i ludzi oraz pilnować zawieszenia broni. Odkąd Kreml zaangażował się w wojnę z Ukrainą, rosyjscy „mirotworcy” przestali być jednak szanowani. Azerbejdżan, zachęcony słabnącą pozycją Rosji i Armenii, jej nominalnego sojusznika, zaczął żądać kolejnych ustępstw, w tym całościowego uregulowania konfliktu, które miałoby zakładać m.in. przynajmniej formalne przekazanie Azerom zwierzchnictwa nad parapaństwem. Baku oskarża też Ormian, że wciąż wysyłają do rodaków z Górskiego Karabachu broń, czemu ci jednak zaprzeczają.
12 grudnia 2022 r. zablokowano drogę przez korytarz laçıński. Barykady powstały między miastem Şuşa a przytuloną do niego wsią Daşaltı. Oficjalnie byli to ekolodzy żądający od rosyjskich żołnierzy dopuszczenia ich do kontroli dwóch kopalń, które mają być nielegalnie utrzymywane w pobliżu wsi Drymbon/Heyvalı i Cachkaszen/Damirli w północnej części Górskiego Karabachu. Azerbejdżan, gdzie spontaniczne demonstracje polityczne są regularnie rozpędzane przez policję, oficjalnie umył ręce. Doradca prezydenta Hikmat Hacıyev przekonywał, że to zwykli „działacze społeczeństwa obywatelskiego”. Początkowo blokujący głosili hasła w rodzaju „Ormianie, zajmijmy się razem ochroną środowiska”, ale szybko zastąpiły je slogany typu „Karabach to Azerbejdżan” i „Najlepszym żołnierzem jest żołnierz Azerbejdżanu”. Dodatkowo wśród protestujących zidentyfikowano urzędników. Wiarygodności ekologicznym aktywistom nie dodawały też futrzane czapki. Jednocześnie azerski Azariqaz odciął dostawy gazu, oficjalnie ze względu na awarię. Po trzech dniach przesył surowca został przywrócony, także ze względu na negatywną reakcję świata.
We wtorek prezydent İlham Aliyev wprost nazwał blokujących korytarz laçıński „źródłem naszej dumy” i dodał, że jeśli ktoś z ormiańskich mieszkańców Górskiego Karabachu nie chce zostać obywatelem Azerbejdżanu, może nieniepokojony opuścić region. Aliyev dał w ten sposób do zrozumienia, że w całej awanturze nie chodzi bynajmniej wyłącznie o kopalnie. Prezydent zapewnił przy tym, że droga pozostaje otwarta dla karetek pogotowia i samochodów Czerwonego Krzyża. Mimo to w parapaństwie szybko zaczęło brakować żywności i leków. - Sklepy są puste, nie da się znaleźć owoców, warzyw ani prostych lekarstw - mówił rosyjskiej redakcji BBC Marut Wanjan, mieszkający w stolicy Górskiego Karabachu. Premier Armenii Nikol Paszinjan nazwał działania „ekologów” mianem ludobójstwa, a mieszkańców Górskiego Karabachu - zakładnikami. Przy tym pretensje do rosyjskich sił pokojowych zgłaszają obie strony. Azerom nie podoba się, że „mirotworcy” nie chcą dopuścić do kontroli kopalń, a Ormianom - że nie próbują odblokować enklawy. Rosjanie konsekwentnie odmawiają pomocy Armenii, choć ta jest jej nominalnym sojusznikiem. We wtorek Armenia ogłosiła więc odwołanie wspólnych ćwiczeń wojskowych, które miały się odbyć w tym roku na jej terenie. ©℗