„Niecodziennie zdarza się, by wrogie państwo uznało Izrael przed całą społecznością międzynarodową w pisemnej umowie” – komentował podpisane z Libanem porozumienie o ustaleniu granicy na Morzu Śródziemnym premier Ja’ir Lapid.
Zatwierdzając wynegocjowaną przez Stany Zjednoczone umowę, oba państwa po raz pierwszy ustanowiły swoją granicę morską. W dużej mierze została ona wytyczona wzdłuż linii demarkacyjnej określanej jako „linia 23”. To oznacza, że Izrael otrzymał prawo do eksploracji pola Karisz, którego zasoby gazu ziemnego szacuje się na 68 mld m sześc. Dzięki temu władze państwa żydowskiego będą mogły wywiązać się z zawartego w czerwcu z Unią Europejską i Egiptem porozumienia w sprawie sprzedaży surowca.
Dokument zakłada, że izraelski gaz ma być dostarczany rurociągiem do egipskiego terminalu LNG na Morzu Śródziemnym, a następnie – skroplony – tankowcami do Europy. Latem, gdy negocjacje zawisły na włosku, pojawiły się obawy, że gaz z Karisz na Stary Kontynent dotrze ze sporym opóźnieniem. Lider wspieranego przez Iran Hezbollahu Hassan Nasrallah zagroził bowiem eskalacją działań wojennych z Izraelem, jeśli rozmowy w sprawie granicy morskiej nie zakończyłyby się spełnieniem żądań organizacji. „Dzięki porozumieniu w najbliższej przyszłości staniemy się największym dostawcą gazu do Europy” – stwierdził Lapid w rozmowie z premierem Holandii Markiem Rutte. Państwa UE mają bowiem importować surowce także z innych izraelskich pól gazowych, jak Lewiatan i Tamar.
Liban otrzymał z kolei prawa do pobliskiego pola Kana. Jako że położone jest ono w części na wodach Izraela, Bejrut zgodził się przyznać Izraelowi 17-proc. od zysków ze sprzedaży. – Ta historyczna umowa wspiera interesy obu krajów i całego regionu. Moment ten wyznacza nowy rozdział dobrobytu i nadziei – napisał na Twitterze amerykański prezydent Joe Biden. Wydobyciem gazu na wodach libańskich zająć miałby się francuski koncern Total Energies. Ale minister energetyki Walid Fajjad zdążył poinformować, że Bejrut będzie mógł rozpocząć działania produkcyjne na polu Kana nie wcześniej niż za dwa lata. Jeśli złoża okażą się wystarczająco duże, gaz poza wykorzystaniem na rynku krajowym będzie również eksportowany za granicę – przekonywał.
Bejrut i Tel Awiw nie utrzymują stosunków dyplomatycznych. Oficjalnie pozostają zresztą w stanie wojny. Były prezydent Libanu Michel Aoun (jego kadencja zakończyła się 31 października, tuż po zawarciu umowy) zaprzeczył więc, by w stosunkach z Izraelem cokolwiek się zmieniło. – Wytyczenie południowej granicy morskiej to kwestia techniczna, która nie ma żadnych implikacji politycznych. Nie jest to porozumienie pokojowe – przekonywał, zaprzeczając słowom Lapida. Sposób, w jaki umowa została wynegocjowana i podpisana, podkreśla brak jakichkolwiek formalnych więzi między państwami. Została zawarta w formie oddzielnej wymiany listów – jeden z nich Waszyngton wymienił z rządem Libanu, a drugi z Izraelem. Oba państwa przekazały również listy do ONZ, w których zaznaczyły nowe współrzędne morskie. Żaden z nich nie zawierał jednak formalnego uznania Izraela.
Szanse na to, że Bejrut pójdzie w ślady państw Zatoki Perskiej, które na przestrzeni ostatnich lat zgodziły się na nawiązanie stosunków z państwem żydowskim, są znikome. – Porozumienie ustanowiło jednak precedens, który doprowadzi do większej debaty na temat tego, co można rozwiązać poprzez negocjacje i jaką rolę Hezbollah może odgrywać w libańskiej polityce – komentował w rozmowie z Al-Dżazirą Mohanad Hage Ali z think tanku Carnegie Middle East Centre w Bejrucie. Aoun twierdzi z kolei, że dzięki porozumieniu zmniejszy się ryzyko wybuchu konfliktu zbrojnego między Izraelem a wspieranym przez Iran libańskim Hezbollahem.
– Nie przyznaliśmy bowiem Izraelowi ani jednego kilometra kwadratowego – tłumaczył. Hassan Nasrallah potwierdził, że libański rząd upewnił się, że nie podjęto żadnych kroków, które „pachniałyby normalizacją”.
Choć w Libanie zapanowała niespodziewana zgoda frakcji politycznych wobec umowy, w Izraelu sprawa wygląda inaczej. Walczący o powrót do władzy po wtorkowych wyborach do Knesetu były premier Binjamin Netanjahu potępił umowę, określając ją mianem „nielegalnej”. – Poddaliśmy się Hezbollahowi – komentował. Początkowo zagroził również, że nie będzie honorował porozumienia, jeśli odzyska stanowisko szefa rządu. – Liban dostał 100 proc., a Izrael zero – przekonywał.
Izraelscy eksperci opisują umowę jako ustępstwo wobec Bejrutu. Ale takie, które niesie za sobą konkretne zalety. – Kupiliśmy sobie w ten sposób trochę czasu. Nie jestem pewna, czy porozumienie zapobiegnie wojnie, ale z pewnością pomoże przynajmniej odroczyć następny konflikt – komentowała była oficerka wywiadu Sarit Zehavi. ©℗