Choć na początku kadencji Biden planował zmniejszyć zaangażowanie w świecie arabskim, dziś potwierdza, że to wciąż jeden z głównych obszarów zainteresowania amerykańskiej administracji.

Nie odejdziemy z Bliskiego Wschodu, pozostawiając po sobie próżnię, którą wypełnią Chiny, Rosja lub Iran – mówił prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden podczas szczytu Rady Współpracy Państw Zatoki Perskiej w saudyjskiej Dżeddzie. Teheran pozostaje głównym zagrożeniem w regionie ze względu nie tylko na rozbudowywany program nuklearny, lecz także niedawne doniesienia o współpracy militarnej z Moskwą. Doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan powiedział w sobotę, że rząd USA posiada dane wywiadowcze, które wskazują, że rosyjscy urzędnicy odwiedzili jedno z irańskich lotnisk w czerwcu i lipcu, aby obejrzeć produkowane przez władze w Teheranie uzbrojone drony. Kilka dni wcześniej Sullivan ostrzegał, że Iran przygotowuje się do dostarczenia Kremlowi setek bezzałogowców, które pomogłyby mu na polu bitwy w Ukrainie. Amerykanie liczą, że decyzja o publicznym ogłoszeniu alarmu w sprawie zdobytych danych wywiadowczych odbije się szerokim echem wśród państw arabskich, które już wcześniej wyrażały zaniepokojenie zaawansowanym programem dronów wroga. Stany Zjednoczone oraz ich partnerzy w regionie obwiniali go bowiem o przeprowadzanie licznych ataków w Arabii Saudyjskiej i innych częściach Bliskiego Wschodu.
Przemówienie Bidena miało miejsce w obliczu rosnących obaw o zaangażowanie Waszyngtonu w regionie, które nasiliły się szczególnie po chaotycznym wycofaniu amerykańskich wojsk z Afganistanu latem ubiegłego roku. Demokrata zaznaczył jednak, że Stany Zjednoczone nakreślą teraz nowe, w pełni dyplomatyczne podejście do Bliskiego Wschodu. – Dziś z dumą mogę powiedzieć, że era wojen lądowych w regionie, wojen z udziałem ogromnych sił amerykańskich, nie ma już miejsca – komentował. Biden ogłosił również wycofanie sił pokojowych z wyspy Tiran na Morzu Czerwonym, przekazując kontrolę nad nią Rijadowi w ramach porozumienia, które Waszyngton wynegocjował między Arabią Saudyjską, Egiptem i Izraelem. Władze USA określiły to jako historyczny układ, który przekształca punkt zapalny „w sercu bliskowschodnich wojen w obszar pokoju”. Tiran to niezamieszkana, ale strategicznie położona wyspa u ujścia Zatoki Akaba. Teraz ma zostać wykorzystana m.in. do rozwoju turystyki.
Nie wiadomo, jak długo utrzyma się ta dyplomatyczna strategia Białego Domu. Arabia Saudyjska naciska na USA w sprawie gwarancji bezpieczeństwa, które powstrzymałyby Iran w razie niepowodzenia rozmów w sprawie przywrócenia umowy nuklearnej. Runda negocjacji sprzed dwóch tygodni w Ad-Dausze zakończyła się impasem. Waszyngton twierdzi, że irańscy negocjatorzy wrócili do stołu z nowymi żądaniami. W zeszłym miesiącu amerykańscy ustawodawcy wprowadzili także przepisy dotyczące stworzenia zintegrowanego systemu obrony powietrznej, by w obliczu zagrożeń ze strony Iranu zwiększyć współpracę między Izraelem a jego arabskimi sąsiadami, których przywódcy spotkali się z Bidenem na marginesie szczytu w Arabii Saudyjskiej. Król Jordanii Abd Allah II ibn Husajn jeszcze w tym miesiącu przekonywał, że opowiada się za dołączeniem do „bliskowschodniego NATO” z podobnie myślącymi krajami. Pełnej zgody co do takiego rozwiązania w regionie nie ma, wszak sojusz miałby opłacać się przede wszystkim państwu żydowskiemu. Zjednoczone Emiraty Arabskie, które angażują się w bezpośrednie rozmowy z Teheranem, potwierdziły w piątek, że nie są zainteresowane przyłączeniem się do antyirańskiego sojuszu. – Jesteśmy otwarci na współpracę, ale nie na taką wymierzoną w jakikolwiek inny kraj w regionie, a w szczególności Iran – komentował na antenie CNN doradca prezydenta ZEA Anwar Gargasz. – Iran postrzega arabsko-izraelski plan wojskowy jako prowokacyjne posunięcie i zagrożenie dla jego bezpieczeństwa narodowego – mówił z kolei cytowany przez państwową agencję informacyjną IRNA rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Nasser Kanani, oskarżając USA o szerzenie „iranofobii” wśród państw regionu. Niektórzy analitycy twierdzą, że jeśli Iran uzna, że jest przez swoich sąsiadów atakowany, może zdecydować się na odwet. Poprzednie próby izolowania go przez USA doprowadziły Teheran m.in. do sabotowania palestyńsko-izraelskiego procesu pokojowego. Jeśli antyirański sojusz Bidena zostanie przyjęty, może także skłonić Ajatollahów do powrotu do polityki z lat 90., kiedy aktywnie wspierali swoich sojuszników w destabilizacji regionu.
Zdaniem analityczki think tanku Atlantic Council Shahiry Amin już sama podróż Bidena do Arabii Saudyjskiej mogła zostać odebrana przez Iran jako próba eskalacji. „Przy tak mocnych napięciach w regionie, w tym momencie jakiekolwiek działania przeciwko Iranowi mogą tylko pogorszyć sytuację, jeszcze bardziej pogłębiając rozdźwięk między Teheranem a jego przeciwnikami” – przekonywała w analizie think tanku. Kampania wojskowa przeciwko Iranowi nie mogłaby się powieść także dlatego, że najprawdopodobniej nie odwiodłaby władz w Teheranie od realizacji ambicji nuklearnych. ©℗