Netanjahu liczy na powrót do władzy. W osiągnięciu celu pomóc mogą mu ekstremiści.

Izraelczycy udadzą się do urn wyborczych

We wtorek Izraelczycy po raz piąty w ciągu ostatnich trzech lat udadzą się do urn wyborczych. To konsekwencja upadku koalicji rządowej pod przywództwem Ja’ira Lapida z centrowej partii Jesz Atid i Naftalego Bennetta z Nowej Prawicy. Po wyborach w marcu ubiegłego roku politycy zawarli porozumienie, zgodnie z którym czteroletni mandat miał zostać podzielony między dwóch rotacyjnych premierów. Ostatecznie nie dotrwali nawet do połowy kadencji. I choć nadrzędnym celem powstałej wówczas egzotycznej koalicji – w jej skład wchodziło bowiem osiem partii od prawa do lewa – było zakończenie 12-letnich rządów Binjamina Netanjahu, być może także i w tym aspekcie sojusz anty-Netanjahu poniesie porażkę.
Badanie przeprowadzone 25 października przez sondażownię Camil Fuchs na zlecenie kanału trzynastego izraelskiej telewizji wskazuje, że Likud mógłby zdobyć najwięcej, bo aż 31 miejsc w Knesecie. Tuż za nim uplasowałoby się ugrupowanie Lapida z 27 mandatami. Przyszłotygodniowe wybory po raz kolejny zamieniły się więc w referendum dotyczące przyszłości politycznej Netanjahu.

Netanjahu zostanie zmuszony do podjęcia próby budowy koalicji

Tradycyjni sojusznicy „Bibiego” – w tym obecny minister obrony Beni Ganc – odmawiają współpracy. Dlatego po głosowaniu Netanjahu zostanie zmuszony do podjęcia próby budowy koalicji z ultraortodoksyjnymi partiami żydowskimi. W zwycięstwie pomóc może mu skrajnie nacjonalistyczny przywódca ugrupowania Żydowska Siła Itamar Ben-Gvir. Polityk, który w 2007 r. został skazany za podżeganie do rasizmu i wspieranie grup znajdujących się na izraelskiej i amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych. Ben-Gvir jest też wielbicielem zamordowanego w 1990 r. izraelskiego ekstremisty Me’ira Kahane, który chciał pozbawić Arabów izraelskiego obywatelstwa, dokonać segregacji izraelskiej przestrzeni publicznej i zakazać małżeństw między Żydami i wyznawcami innych religii. Jeszcze do niedawna jego dom zdobiły zdjęcia Barucha Goldsteina, który w 1994 r. zamordował 29 Palestyńczyków w meczecie na Zachodnim Brzegu.
Sondaż Camil Fuchs przewiduje, że kierowana przez niego wspólna lista (w skład której wchodzi ugrupowanie Religijny Syjonizm) może zdobyć 14 ze 120 miejsc w parlamencie, stając się trzecią największą siłą polityczną w kraju. To duża zmiana w stosunku do wyborów z marca 2021 r., kiedy koalicji z udziałem Żydowskiej Siły przypadło 6 mandatów, a samo ugrupowanie Ben-Gvira zdobyło wyłącznie jedno miejsce.
„Bibi” zapowiedział w niedzielę, że – jeśli uda mu się utworzyć rząd – skrajnie prawicowy polityk z pewnością zostanie jego ministrem. Przed dalszą legitymizacją Ben-Gvira w przestrzeni publicznej Netanjahu ostrzegali już m.in. amerykańscy politycy, w tym senator z ramienia Partii Demokratycznej Robert Menendez podczas zamkniętego spotkania z byłym premierem w zeszłym miesiącu. – Menendez mówił mi o Ben-Gvirze, który wierzy w państwo Izrael i wspiera naszych żołnierzy. Nie usłyszałem za to ani słowa o ministrze obrony Benim Gancu i premierze Lapidzie, którzy współpracują z liderem partii Zjednoczonej Listy Arabskiej Mansourem Abbasem i Bractwem Muzułmańskim. To ludzie, którzy negują istnienie Izraela jako państwa żydowskiego – komentował we wtorek były premier.

Koniec demokracji jest tuż za rogiem

Przemawiając na konferencji zorganizowanej przez Ruch na rzecz Jakości Rządu w Tel Awiwie, Lapid przekonywał, że tym razem mówienie, że koniec demokracji jest tuż za rogiem, nie jest już wyłącznie groźbą. – To obietnica wyborcza lidera Likudu oraz skrajnie prawicowej koalicji Religijnego Syjonizmu i Żydowskiej Siły – komentował. Ben-Gvir w czasie kampanii starał się co prawda swój wizerunek złagodzić. Tłumaczył, że zaakceptowałby parady równości, które w przeszłości zwykł nazywać „obrzydliwością”, gdyby jedno z jego sześciu dzieci okazało się członkiem społeczności LGBT. I utrzymuje, że nie opowiada się już za wydaleniem z Izraela wszystkich Palestyńczyków. Dziś mówi tylko o tych, których uważa za „zdrajców lub terrorystów”. Wciąż jest jednak zwolennikiem kary śmierci i mniej restrykcyjnych przepisów otwierania ognia od obecnie obowiązujących. Już we wrześniu szczerość przemiany Ben-Gvira została podana w wątpliwość przez członka jego partii Almoga Cohena. W nagraniu, które wyciekło do internetu, Cohen przedstawiał umiarkowanie swojego lidera jako chwyt wyborczy. – Ci, którzy nie używają sztuczek, przegrywają – powiedział młodemu zwolennikowi.
Niewykluczone jednak, że Netanjahu mógłby użyć groźby sojuszu z Ben-Gvirem, by przekonać do współpracy bardziej umiarkowanych polityków. Ganc stoi na stanowisku, że nie zbuduje rządu z przewodniczącym Likudu ze względu na toczący się przeciwko niemu proces korupcyjny. Ale minister obrony dowiódł już w przeszłości, że ma luźny stosunek do swoich deklaracji. Na przykład w 2020 r. ostatecznie wszedł w skład koalicji kierowanej przez Netanjahu, argumentując to potrzebą walki z pandemią koronawirusa. ©℗