Gdy w grudniu 2019 r. Boris Johnson triumfalnie wracał po wyborach na Downing Street po największym zwycięstwie Partii Konserwatywnej od czasów Margaret Thatcher, wydawało się, że przy kwiecistych przemówieniach tego równie charyzmatycznego co kontrowersyjnego premiera wychowa się nowe pokolenie Brytyjczyków. Tymczasem już w połowie kadencji Johnson został zmuszony do rezygnacji z zajmowanego przez siebie stanowiska przez swoich własnych posłów w atmosferze licznych skandali i zaniedbań.

Kilka tygodni później jego następczyni, Liz Truss, po rekordowo krótkiej kadencji sama musiała abdykować, sprowadzając sondażowe notowania torysów na historyczne dno. W tej atmosferze konserwatywni posłowie zdecydowali się wskazać Rishiego Sunaka na 57. premiera Zjednoczonego Królestwa.

Zmęczona partia. Słabość odbiera torysom ekonomiczną wiarygodność

Gdyby nie okoliczności, wybór pierwszego brytyjskiego Azjaty na najważniejsze stanowisko w kraju byłby główną wiadomością dzienników telewizyjnych. Tak jednak nie jest, bowiem konserwatyści stali się podręcznikowym przykładem ofiary własnego wyborczego sukcesu. Po prawie 13 latach ciągłego utrzymywania się u władzy nie są w stanie jednoznacznie określić swoich politycznych i ekonomicznych poglądów. W czasach ekonomicznych perturbacji związanych z wojną w Ukrainie i popandemicznej reorganizacji globalnego modelu gospodarczego taka słabość odbiera torysom ekonomiczną wiarygodność, na której zbudowali swój wielki powrót do władzy na zgliszczach wielkiego kryzysu z 2008 r. Poszukiwania źródeł obecnych problemów zacząć należy od analizy wyborczej koalicji zbudowanej przez Borisa Johnsona we wspomnianych już wyborach z 2019 r.

Koalicja startująca pod szyldem konserwatystów

To wtedy wyłoniła się przedziwna koalicja startująca pod szyldem konserwatystów: do tradycyjnych południowoangielskich wolnorynkowych liberałów i prowincjonalnych prawicowych konserwatystów dołączyli posłowie z tzw. czerwonej ściany (ang. Red Wall), czyli północnej części Anglii od dekad głosującej na Partię Pracy ze względu na swoje lewicowe poglądy gospodarcze, jednak oddalających się od niej ze względu na swoje patriotyczne, konserwatywne poglądy w sprawach socjalnych. Jak łatwo zauważyć, te trzy główne grupy niewiele łączy, poza jednym – wszystkie popierały „twardy” brexit na warunkach ustalonych w wynegocjowanym przez rząd Borisa Johnsona porozumieniu z UE. Tego rodzaju podziały partyjne są w UK szczególnym zmartwieniem szefa partii ze względu na system JOW-ów w połączeniu ze specyficzną partyjną demokracją. Gdy niezadowolenie w partii wzrasta, wystarczy frustracja jednej partyjnej frakcji, by urzędującego premiera wymienić, czego dowodzi historia – od zakończenia II wojny światowej tylko dwóch premierów – Clement Attlee i Edward Heath – zdobyło i straciło władzę w wyniku wyborów. Pozostałych 14 premierów albo uzyskało, albo straciło władzę w wyniku partyjnego przewrotu.

Popularność Johnsona zaczęła drastycznie spadać

Po przegłosowaniu brexitu tuż po wygranych wyborach różnice zaczęły kiełkować. Choć przerwane brutalnie przez pandemię, po jej opanowaniu wybuchły z jeszcze większą siłą ze względu na ekonomiczny kryzys, który hamował finansowanie programów rozwojowych dla północnej części Anglii obiecane przez torysów w wyborach. Dopóki Boris Johnson był popularny, potrafił wszystkie te frakcje scalać. Kiedy na jaw zaczęły wychodzić kolejne sowicie zakrapiane imprezy na Downing Street, popularność Johnsona wśród posłów zaczęła drastycznie spadać. Kiedy zaś na jaw wyszło powołanie przez niego na zastępcę rzecznika dyscypliny partyjnej Chrisa Pinchera z pełną świadomością jego długiej historii molestowania seksualnego, czas Borisa Johnsona na Downing Street dobiegł końca, a wojny frakcji rozgorzały na dobre.

Liz Truss jako najkrócej urzędująca brytyjska premier

Liz Truss, dziś znana jako najkrócej urzędująca w ponad 300-letniej historii kraju brytyjska premier, była przedstawicielką frakcji tradycyjnej konserwatywnej prawicy. Nawiązując do Margaret Thatcher, chciała poprzez obniżenie podatków i deregulację zwiększyć konkurencyjność UK po brexicie. Wybrała jednak do tego najgorszy z możliwych momentów i przez brak pokrycia swoich planów w zwiększonych dochodach lub mniejszych wydatkach doprowadziła do paniki rynki finansowe, oburzając przy okazji własnych posłów z północy Anglii oczekujących większych inwestycji w ich wyborcze okręgi. Po spektakularnym fiasku jej premierostwa torysi zwrócili się więc ku Rishiemu Sunakowi, który reprezentuje wartości zbliżone do Davida Camerona – pragmatyzm zarówno ekonomiczny, jak i światopoglądowy, który ma uspokoić City of London i odzyskać zaufanie wyborców torysów na południu kraju.

Kłopoty torysów na horyzoncie

W teorii więc torysi w ciągu 13 lat zatoczyli koło i po zrealizowaniu odwiecznego marzenia prawicowej części partii o wyjściu z Unii powracają do politycznego pragmatyzmu, który w 2010 r. wydawał się złotym Graalem, dzięki któremu wygrywa się wybory. Dzisiejsza Partia Konserwatywna została jednak całkowicie zmieniona pod dyktando Borisa Johnsona – w miejsce dobrze sytuowanych „obywateli świata” w różnym wieku, którzy dominowali w partii za czasów Davida Camerona, członkami partii stali się ludzie z klasy robotniczej, o podstawowym lub średnim wykształceniu, skrzywdzeni przez zmasowaną imigrację i oczekujący na spełnienie flagowej obietnicy partii z 2019 r. „levelling up”, czyli wyrównywania ekonomicznych szans północy Anglii z tymi, jakie mają mieszkańcy Londynu.
Spora część tych ludzi ciągle uwielbia Borisa Johnsona, to on wciąż jest głosem szeregowych aktywistów, których Rishiemu Sunakowi, znacznie mniej charyzmatycznemu i znacznie gorszemu oratorsko, będzie trudno przekonać, że torysi to ciągle ich polityczny dom. Natychmiast po ogłoszeniu „koronacji” Sunaka na szefa partii sekcja FAQ na stronie partii dotycząca rezygnacji z członkostwa została przeciążona przez kilkanaście tysięcy osób chcących z wściekłości opuścić szeregi ugrupowania, a najbliższe tygodnie będą tylko gorsze – trudne decyzje dotyczące finansów publicznych niemal na pewno dotkną świadczenia socjalne, tak bardzo wyczekiwane przez północnych posłów i ich wyborców. Dodatkowo mówi się, że ofiarą cięć mogą być także wydatki na obronność, które sam Sunak, jeszcze jako sekretarz skarbu w rządzie Johnsona, obiecał podnieść do 3 proc. PKB. W międzyczasie brytyjski premier nieustannie będzie musiał mierzyć się nie tylko z czekającym na swoją szansę zostania premierem liderem opozycji Keirem Starmerem, lecz także na ostrzącego sobie zęby na wielki powrót z tylnych ław poselskich Borisa Johnsona. ©℗