Xi Jinping scementował swoją władzę i otoczył lojalistami. W drodze Chin ku „nowoczesnemu socjalistycznemu krajowi” i „narodowemu bezpieczeństwu” prawdopodobnie zaostrzy kurs.

Zjazd Komunistycznej Partii Chin (KPCh) zapamiętany będzie głównie z jednej symbolicznej i – jak wiele na to wskazuje – wyreżyserowanej sceny. W trakcie sobotniej sesji Hu Jintao, były przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej, został niespodziewanie wyprowadzony przez dwóch mężczyzn z pekińskiej Wielkiej Hali Ludowej. 79-latek początkowo opierał się niezbyt delikatnym pociągnięciom, ale w końcu dał za wygraną. Wydarzeniom przyglądał się siedzący obok i wyglądający na niewzruszonego prezydent Xi Jinping, z którym Hu wymienił przed wyjściem jeszcze kilka krótkich słów. Wszystko przy mocno komunistycznym wystroju, pod wielkimi czerwonymi kotarami i podwieszonym na ścianie symbolem sierpa i młota.
Oficjalnie – jak donosiła rządowa agencja prasowa Xinhua – powodem wyprowadzenia Hu, polityka reprezentującego bardziej technokratyczne i umiarkowane skrzydło KPCh, były problemy zdrowotne. Nieoficjalnie ten teatralny moment miał jeden cel – podkreślenie przez Xi jego ostatecznej konsolidacji władzy w partii i kraju. W tajnym głosowaniu Komitet Centralny KPCh dał mu w weekend mandat na trzecią pięcioletnią prezydencką kadencję. Możliwe jest to dzięki zniesieniu cztery lata temu zasady kadencyjności na tym stanowisku. Oficjalnie swoją trzecią kadencję Xi rozpocznie w marcu, głową państwa zostanie do 2027 r., choć spekuluje się, że będzie to pewnie dłużej.
O tym, jak mocną władzę zgromadził w swoich rękach prezydent, świadczy wybór nowej partyjnej wierchuszki. W niedzielę poznaliśmy skład siedmioosobowego Stałego Komitetu Biura Politycznego Komitetu Centralnego, na którego czele pozostanie Xi. Wśród sześciu innych członków wszyscy to jego lojaliści, nie ma żadnego przedstawiciela innych partyjnych frakcji. W nowym ścisłym kierownictwie zabrakło miejsca dla premiera Li Keqianga oraz Wang Yanga, innego dotychczas czołowego polityka w chińskim systemie.
Na drugą najważniejszą osobę w państwie wyrósł Li Qiang, sekretarz partii w Szanghaju, a od marca prawdopodobnie nowy premier. W drodze na najwyższe szczeble władzy nie przeszkodziła mu kontrowersyjna restrykcyjna polityka zero COVID w tej chińskiej metropolii. Choć mieszkańcy Szanghaju buntowali się w tym roku przeciwko ścisłym kwarantannom i walczyli z policją, to Li udało się utrzymać to, co najważniejsze – zaufanie Xi.
Wraz ze zwiększaniem swojej politycznej mocy i ograniczaniem zbiorowego podejmowania decyzji Xi nazywany jest coraz częściej „przewodniczącym od wszystkiego”. Zachodnia prasa w trakcie partyjnego zjazdu rozpisywała się o konsolidacji władzy niewidzianej w Chinach od czasów Mao Zedonga, porównując nawet przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej do cesarza. „Mao chciał obalić ustalony porządek, zarówno w kraju, jak i za granicą, a by osiągnąć swoje cele, tworzył wstrząsy polityczne i społeczne. Agenda Xi to imperialne Chiny. Xi zamierza przywrócić naród jako dominującą potęgę w Azji, na czele nowego sinocentrycznego systemu, podobnego z natury do tego z czasów dynastii” – czytamy w „The Atlantic”.
Za dekady jego rządów – jak to mówił do dziennikarzy na zjeździe Xi – Chinom udało się „dokonać dwóch cudów” – szybkiego rozwoju gospodarczego i długoterminowej stabilizacji społecznej. Teraz Chiny mają powrócić na należne im miejsce w świecie i zapewnić sobie bezpieczeństwo, przywrócić pozycję utraconą w XIX w. m.in. z powodu interwencji innych mocarstw. Think tank MERICS wylicza, że zwrot „narodowe bezpieczeństwo” pojawił się w otwierającym wystąpieniu Xi aż 27 razy. Jednym z głównych wyzwań na tym polu są pogarszające się relacje amerykańsko-chińskie, zdominowane przez spór Pekinu i Waszyngtonu o przyszłość Tajwanu. A ostatnio wprowadzenie przez administrację Joego Bidena przepisów mających odciąć Chiny od dostępu do półprzewodników. ©℗