Według prezydenta Erdoğana to Amerykanie, a nie Grecy, są prawdziwym przeciwnikiem Ankary.

„Ameryka planuje inwazję na Turcję” - grzmiała weekendowa okładka „Sözcü”, jednego z najlepiej sprzedających się w kraju dzienników. Ankara utrzymuje, że Stany Zjednoczone wspierają Grecję w zaostrzającym się między państwami sporze terytorialnym. Były kontradmirał tureckiej armii Cihat Yaycı w artykule oskarża Amerykanów o udział w wysyłaniu opancerzonych pojazdów na wyspy Lesbos i Samos. - Fakt, że zostały Grecji podarowane (przez USA - red.), pokazuje, dlaczego tam są i do czego są przygotowywane. USA chcą wciągnąć Turcję w wojnę - komentował.
Yaycı do niedawna zachowywał duże wpływy w tureckiej przestrzeni publicznej. To on stał za zawartym w 2019 r. porozumieniem z Libią o rozgraniczeniu jurysdykcji morskiej. Oba państwa dokonały wówczas tymczasowej delimitacji turecko-libijskiej granicy na Morzu Śródziemnym, ignorując roszczenia pozostałych państw regionu. Grecja, Egipt i Cypr uważają, że umowa ta naruszyła ich prawa na obszarze, co do którego istnieje podejrzenie, że zawiera ogromne rezerwy gazu ziemnego. Sprawa odżyła na nowo w ubiegłym tygodniu, kiedy Turcja poinformowała, że podpisała z władzami w libijskim Trypolisie wstępne porozumienie w sprawie poszukiwania surowców energetycznych na wodach Libii. - Umowa zagraża stabilności i bezpieczeństwu w basenie Morza Śródziemnego - powiedział grecki minister spraw zagranicznych Nikos Dendias podczas niedzielnej wizyty w Kairze.
Współpraca z Libią dolewa oliwy do ognia w konflikcie z Atenami. Były ambasador Turcji w Polsce Tunç Üğdül przekonuje bowiem, że promowane przez Yaycıego na łamach „Sözcü” poglądy są nie tylko błędne, lecz także bardzo niebezpieczne. „Kusi go, by podniecić społeczeństwo i zyskać posłuch populizmem. Prawdziwym problemem jest to, że ta mentalność trafiła na pierwszą stronę bestsellerowej gazety” - pisał na Twitterze.
Przekonania byłego wojskowego nie są odosobnione. Analityk ds. Turcji dr Karol Wasilewski podkreśla w rozmowie z DGP, że w kraju panuje powszechne przekonanie, że Amerykanie próbują powstrzymać jego wzrost. - Sam prezydent Recep Tayyip Erdoğan mówi, że przeciwnikiem Turcji nie jest Grecja, tylko Stany Zjednoczone. Sojusz amerykańsko-turecki jest w najgorszym punkcie w najnowszej historii. Ankara przez cały czas aspiruje do tego, żeby być traktowana jako równoprawny członek NATO. Dotychczas uważała, że jej status jest nieproporcjonalny do wkładu w bezpieczeństwo Sojuszu - mówi.
Zdaniem Wasilewskiego jeszcze bardziej problematyczny jest wpływ, jaki taka narracja ma na postrzeganie świata przez Turków oraz na ich poparcie dla członkostwa w NATO. Pozostają przekonani, że promowany przez Rosję układ wielobiegunowy byłby dla nich bardziej korzystny. Widać to także w sondażach. Około 48 proc. Turków uważa, że to Waszyngton i NATO są odpowiedzialne za toczącą się w Ukrainie wojnę - wynika z badania przeprowadzonego wiosną przez ośrodek Metropoll (Rosję obwinia 33,7 proc.).
Ekspertka Asli Aydintaşbaş z amerykańskiego think tanku Brookings Institution wskazywała w rozmowie z „Voice of America”, że Zachód będzie musiał przyzwyczaić się do bardziej asertywnej Turcji. - Dynamika się zmieniła. Turcja nie czuje się już silnym członkiem obozu zachodniego i NATO. Nadal w nim jest, ale jest też zainteresowana posiadaniem alternatywy. Jest też o wiele bardziej pewna siebie niż kiedyś - przekonywała.
Erdoğan od początku wojny w Ukrainie balansował między Rosją a Zachodem. Nie przyłączył się do nałożonych na Kreml sankcji, ale dostarczał Ukraińcom sprzęt wojskowy, w tym drony. Przyjmując rolę mediatora, próbuje wykorzystać rosyjską inwazję do zwiększenia swoich regionalnych i globalnych wpływów. Latem wraz z ONZ pośredniczył w zawarciu umowy między Moskwą a Kijowem, dzięki której Ukraińcy mogli wznowić eksport z portów u wybrzeży Morza Czarnego. Ale ostatnie posunięcia Ankary - w tym piątkowa rozmowa telefoniczna Erdoğana z Putinem na temat pogłębienia relacji - wzmacniają obawy Zachodu o jego relacje z Rosją i lojalność wobec Sojuszu. Doradca prezydenta i profesor na Uniwersytecie Yeditepe w Stambule Mesut Casin uspokajał, że takie rozmowy są normalne między sąsiadami. - Sojusz NATO to jedno, a relacje Turcji z Rosją to coś innego. Muszą być postrzegane jako dwie odrębne rzeczy. Rosja jest naszym sąsiadem i musimy utrzymywać dobre więzi - komentował.
Ale wątpliwości wobec Turcji nie maleją. Również w kontekście sporu z Atenami i oskarżeń o zaangażowanie USA. - Co prawda konflikt zbrojny między Grecją a Turcją jest ciągle trudny do wyobrażenia, ale biorąc pod uwagę to, że w obu państwach odbędą się wkrótce wybory, nie można takiej możliwości wykluczyć. Niewiele brakuje do tego, by sytuacja eskalowała - ocenia Wasilewski. Turcy są bowiem coraz bardziej przekonani, że sytuacja na linii Ankara-Ateny zmienia się mocno na ich niekorzyść - reagując na działania Erdoğana, Grecja w ostatnich latach budowała sojusze w regionie, m.in. wzmacniając swoje relacje z Francją, państwami arabskimi czy Izraelem oraz Republiką Cypru w ramach wspieranego przez USA trójkąta helleńskiego.