Speckomisja Parlamentu Europejskiego ds. Pegasusa i innych rodzajów oprogramowania szpiegowskiego, np. Predatora, jest dziś właściwie jedynym ciałem międzynarodowym, które podejmuje próby wyjaśnienia afery inwigilacyjnej o być może największej skali w historii. Sęk w tym, że europosłowie, którzy dzisiaj wznowią prace po wakacyjnej przerwie, mają dobre chęci, ale też do pokonania ogromną liczbę barier i ograniczeń.

Dotychczas komisja bazowała głównie na wypowiedziach ekspertów z kanadyjskiego ośrodka Citizen Lab, który ujawnia większość informacji o podsłuchiwaniu Pegasusem i innymi rodzajami oprogramowania, oraz na zeznaniach i relacjach ofiar. Następnym krokiem mają być podróże studyjne delegacji komisji do państw, w których kanadyjski ośrodek znalazł ślady wykorzystywania oprogramowania szpiegowskiego do nielegalnej inwigilacji. Na pierwszy ogień pójdą Węgry i Polska, w dalszej kolejności także Grecja i Hiszpania. We wszystkich państwach europosłowie będą chcieli od połowy września spotykać się z przedstawicielami rządów, głównie resortów sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, które bezpośrednio lub przez inne instytucje państwowe kupiły oprogramowanie szpiegowskie. Nawet jeśli z delegacjami komisji będą spotykać się kolejni ministrowie sprawiedliwości czy ministrowie spraw wewnętrznych nadzorujący służby specjalne, bardzo wątpliwe, żeby przekazali informacje dotyczące samego zakupu oprogramowania szpiegowskiego lub szczegóły transakcji.
Departament bezpieczeństwa narodowego KPRM, powołując się na klauzulę tajności, odmówił DGP odpowiedzi na pytanie, czy w ogóle polskie władze dysponują oprogramowaniem Predator (zakup Pegasusa potwierdził sam prezes PiS Jarosław Kaczyński). Prawdopodobnie z podobnymi odpowiedziami w wielu przypadkach spotkają się europosłowie.
Komisja ds. Pegasusa ma jedynie rangę tymczasowej komisji śledczej. Tymczasowej, bo jej działalność kończy złożenie sprawozdania z prac, niezależnie od tego, co to sprawozdanie będzie zawierało. Komisja może działać w granicach swoich uprawnień, czyli przesłuchiwać świadków i zwracać się o udostępnienie dokumentów. Jednak zgodnie z traktatem o funkcjonowaniu UE to państwo członkowskie (lub instytucje UE, jeśli do niej zwraca się komisja) decyduje o tym, komu, w jakim zakresie i czy w ogóle przekazać dokumenty, o które wnioskują europosłowie. Zgodnie z unijnym prawem zarówno państwo członkowskie, jak i instytucje UE mogą odmówić współpracy z komisją, argumentując to koniecznością zachowania tajności ze względu na bezpieczeństwo publiczne.
Trudno zatem oczekiwać, żeby rządy oskarżane o nielegalne inwigilowanie polityków, aktywistów, dziennikarzy nie tylko przyznały się do tego wprost, ale jeszcze dostarczyły pogrążających je dowodów.
W działalności komisji można upatrywać raczej wartości symbolicznej, która pozwala podtrzymywać zainteresowanie tematem nielegalnego podsłuchiwania obywateli państw UE. Obywatele ci mają dzisiaj jednak zupełnie inne i chyba poważniejsze zmartwienia. Kryzys gospodarczy dotyka w różnym stopniu, ale całą „27”, a wszystkie rządy, niezależnie od ich ideologicznego zabarwienia, będą rozliczane przede wszystkim z zaspokojenia najbardziej podstawowych potrzeb ludzi i uniknięcia ekonomicznej katastrofy. To pilniejsze niż coraz bardziej mgliste pojęcie prywatności. Niewielu polityków może dziś liczyć na dodatkowe punkty za transparentność działań aparatu państwa.
Upolitycznienie komisji, jak i PE w ogóle, to najczęstszy argument niemal wszystkich rządów, wobec działalności których swoje obiekcje zgłaszają europosłowie. Ścisłe polityczne afiliacje europosłów na pewno nie będą ułatwiały pracy komisji. Już dziś jest ona traktowana jako strona politycznego sporu, a nie niezależny organ kontrolny. Dopóki postępowania nie trafią do TSUE, bo taki może być finał prac europosłów, dopóty nie powinniśmy spodziewać się wzmożonego zaangażowania służb krajowych podczas wyjaśniania afery. Nawet jeśli Pegasusem zajmie się TSUE i wyda wyrok niekorzystny dla jednej czy drugiej stolicy, nietrudno sobie wyobrazić kwestionowanie decyzji europejskiego sądu lub niezastosowanie się do niej. Przykładów takich reakcji rządów mamy w Europie aż nadto. ©℗