Budapeszt bezskutecznie próbował zahamować embargo na ropę na ostatniej prostej. Teraz mogą się spodziewać próby przyjęcia przez UE dodatkowych opłat za kupno rosyjskiego surowca.

Losy szóstego pakietu sankcji wydawały się przesądzone podczas ubiegłotygodniowego szczytu UE, kiedy liderzy państw członkowskich zgodzili się na objęcie od przyszłego roku embargiem importu rosyjskiej ropy drogą morską, z odstępstwami dla kilku państw. Na finiszu całej procedury węgierski rząd, który przez miesiąc blokował przyjęcie propozycji Komisji Europejskiej, postanowił jeszcze raz zaznaczyć swoją odrębność od reszty Unii.
Na zorganizowanym już po szczycie spotkaniu ambasadorów państw członkowskich przedstawiciel Węgier sprzeciwił się po raz kolejny pakietowi, oczekując usunięcia z listy sankcyjnej zwierzchnika rosyjskiej cerkwi prawosławnej Cyryla, który wojnę Rosji z Ukrainą nazwał „jedynym słusznym wyborem”, w imię – jak argumentował Budapeszt – „poszanowania podstawowych zasad wolności religijnej”. W tej kwestii Węgry dopięły swego i patriarcha został zdjęty z listy.
Szósty pakiet po drobnych perturbacjach został ogłoszony w unijnym dzienniku urzędowym i obowiązuje od końca ubiegłego tygodnia. Ropa z Rosji będzie płynąć do UE do końca roku, ale w przypadku Węgier znacznie dłużej, ponieważ południowa nitka rurociągu Przyjaźń, dzięki której Węgry oraz Czechy, Słowacja i Słowenia są zaopatrywane w surowiec, nie została objęta sankcjami. Budapesztowi udało się podczas szczytu wynegocjować zapisy, zgodnie z którymi w przypadku „nagłych przerw w dostawach” wprowadzone zostaną „środki nadzwyczajne”, co ma stanowić dodatkową gwarancję dalszego importu ropy mimo przyłączenia się do sankcji.
Choć rząd Viktora Orbána wielokrotnie chwalił się, że kupuje surowce energetyczne z Rosji po stawkach niższych niż rynkowe, wkrótce może za ropę zapłacić dużo więcej. Według informacji DGP trwają prace nad wprowadzeniem dodatkowej opłaty za import rosyjskiej ropy. Miałaby ona być pobierana od wszystkich nowych transakcji na zakup surowca z Rosji i objęłaby nie te państwa, które złamią reżim sankcyjny, ale te, które zgodnie z przyznanymi im ustępstwami będą importować rosyjską ropę. Pierwsze podejście do wprowadzenia opłaty według naszych informacji ma mieć miejsce podczas posiedzenia Rady ds. Zagranicznych w Genewie 12–14 czerwca.
– Kraje, które otrzymały odstępstwa, będą mogły nadal – taniej i szybciej – sprowadzać surowce. Pozostałe państwa próbują się uniezależnić od Rosji i ponoszą tego koszty. Wprowadzenie dodatkowej opłaty to po prostu element zachowania zasad konkurencji na wspólnym rynku – tłumaczy jeden z unijnych urzędników. Choć polski rząd zgłaszał pomysł podatku od rosyjskich węglowodorów od początku inwazji na Ukrainę, a bezpośrednio przed ubiegłotygodniowym szczytem przywróciła go Słowacja, temat nie zaistniał na szczytowej agendzie i większość liderów sceptycznie odnosiła się do możliwości wcielenia go w życie. Na nowy podatek musi się zgodzić wszystkie 27 państw członkowskich. Teraz – jak twierdzą nasi rozmówcy – mowa jest o „opłacie”, która mogłaby zostać przyjęta w innej procedurze, w której wystarczająca byłaby większość kwalifikowana, zatem ani Budapeszt, ani Berlin, ani żadna inna stolica nie zdołałaby jej sama zablokować.
O możliwości wprowadzenia kolejnego pakietu sankcji mówił jeszcze przed szczytem UE szef MSZ Ukrainy Dmytro Kułeba. Wówczas pojawiły się doniesienia o enigmatycznie brzmiącym uderzeniu w rosyjski eksport. Obecnie dynamikę przyjmowania kolejnych sankcji próbują podsycić państwa bałtyckie, które nie kryły rozczarowania węgierską blokadą szóstego pakietu. Ambasador Litwy przy UE tuż po akceptacji embarga na ropę zasugerował, że siódmy pakiet, określony przez niego jako „pakiet KGB”, miałby objąć patriarchę Cyryla, gaz i banki. – Wiele będzie zależało od aktualnej sytuacji w Ukrainie, postępów działań wojennych i kolejnych kroków Rosji. Na razie nic nie wskazuje na to, by siódmy pakiet lub jakaś forma bardziej dotkliwych sankcji miała zostać szybko przyjęta – ocenił w rozmowie z nami jeden z unijnych dyplomatów.