Zachód jest niemal zjednoczony w szerokiej pomocy dla Ukrainy, ostracyzmie Rosji i woli zwiększenia współpracy z krajami Azji.

Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji przeciw Ukrainie stało się jasne, że do relatywnie przewidywalnego i spokojnego świata sprzed 24 lutego nie ma już powrotu. Trudno nie uznawać za kamienie milowe wyasygnowania przez USA ponad 54 mld dol. na pomoc dla władz w Kijowie, rewizji polityki bezpieczeństwa przez Niemcy czy rozpoczęcia procesu akcesji do NATO przez Finlandię oraz Szwecję.
Mimo różnic w interesach Zachód stara się koordynować swoje odpowiedzi na rosyjską agresję. UE od końca lutego pięciokrotnie przeszła pozytywną weryfikację swojej jedności, bo tyle pakietów sankcji wobec Rosji przyjmowała. Po dwóch i pół miesiącach przyszedł jednak klincz w rozmowach. Początkowo głównie Berlin i Wiedeń, a obecnie Budapeszt, nie godziły się na natychmiastowe objęcie embargiem importu rosyjskiej ropy. Argumentem były koszty, które musiałyby zostać poniesione w krótkim okresie przy braku alternatywnych źródeł dostaw i brakach w infrastrukturze. – Okropności wojny spowodowały, że opinia publiczna w Europie jest wstrząśnięta, ale koszty ekonomiczne sankcji, wyższe ceny energii mogą spowodować z czasem, że elektorat zmieni zdanie, a władza w Berlinie czy Paryżu znajdzie się pod presją. W USA widać wyraźne i zdecydowane poparcie obu partii dla Ukrainy, ale kto wie, jakie będą nastroje, jeśli np. pogorszy się sytuacja ekonomiczna, a wojna na Wschodzie zamieni się w długotrwały, nierozstrzygnięty konflikt? – mówi DGP Jakub Graca, ekspert Instytutu Nowej Europy.
O ile prawie wszystkie kraje byłego bloku sowieckiego (z wyjątkiem Węgier) deklarują gotowość wzięcia pełnej odpowiedzialności ekonomicznej w bardzo krótkim okresie za działania odwetowe wobec Rosji, o tyle Berlin czy Paryż oczekują gwarancji, że pomagając Ukrainie, jak najmniej zaszkodzą sobie. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej, stanowiące jednocześnie wschodnią flankę NATO, mają przy tym przeświadczenie, że tylko wspólny front może przekonać oporne państwa Zachodu. – Nie powinniśmy jednak oczekiwać, że kraje Europy Zachodniej, znacznie bardziej historyczno-geograficznie oddalone od Rosji, w pełni zrozumieją podejście naszego regionu i potrzebę pilnej reakcji – stwierdził w ostatnim wywiadzie dla DGP minister ds. europejskich Czech Mikuláš Bek.
Graca przekonuje zarazem, że „im bardziej Rosja zaostrza konflikt, tym trudniej będzie wrócić do polityki business as usual”. – Chociaż nie można wykluczyć, że takie dążenia się pojawią. Zresztą już widać, że na zachodzie Europy dochodzą do głosu środowiska, które chciałyby szukać porozumienia z Rosją, dostarczyć Rosji możliwości wyjścia z twarzą z tego konfliktu. W przewadze w obrębie tzw. wolnego świata jest jednak opcja, by nie ustępować przed Rosją i by wojnę kontynuować aż do pełnego zwycięstwa Ukrainy – ocenia rozmówca DGP.
Prezydent Francji Emmanuel Macron widzi to nieco inaczej i zdaje się wierzyć w możliwość porozumienia z Władimirem Putinem. Paryż jest w czołówce stolic pomagających Ukrainie finansowo i militarnie, ale nie pogrzebał jeszcze możliwości wyjścia z twarzą z kryzysu przez Rosję. Przy tym Macron proponuje rozwiązania, które nie są wyrazem jednolitego stanowiska UE, jak chociażby w przypadku możliwości oddania części terytorium przez Ukrainę. Po wybuchu wojny i Paryż, i Berlin znalazły się pod ostrą krytyką za przeszłość. Francja za sprzedaż broni Rosji, a Niemcy za dziesięciolecia polityki energetycznej, której finałem miała być druga nitka Nord Streamu.
O ile oczy Europy zwrócone są obecnie niemal wyłącznie w kierunku Kijowa i Moskwy, o tyle z punktu widzenia Ameryki kluczowe jest traktowanie zagrożeń rosyjskiego i chińskiego łącznie. To m.in. dlatego z wizytą do Azji, Korei Południowej i Japonii udał się prezydent USA Joe Biden. Na szczycie agendy stoi gospodarka; Waszyngton forsuje Indo-Pacific Economic Framework (IPEF), w którym docelowo ma znaleźć się kilkanaście państw azjatyckich. Prawdopodobnie bez Tajwanu, chociaż Biden zadeklarował w Tokio w poniedziałek, że byłby skłonny do użycia siły, by bronić tej wyspy.
Wszystko przy rewolucyjnych zmianach, do których dochodzi w Japonii. Kraj przyłączył się do sankcji na Rosję i jest na drodze do zakończenia dekad polityki pacyfizmu i zdublowania swoich wydatków na obronność, także z poczucia zagrożenia ze strony ChRL. Coraz mniej państw pozostaje zdystansowanych lub neutralnych wobec wojny, co zdecydowanie wzmacnia możliwość oparcia nowego, światowego ładu na dwóch blokach, których główni aktorzy próbują wciągnąć na swoją część sceny jak największe grono partnerów.
O sile przyciągania Zachodu w obliczu wojny świadczy m.in. największa od kilkunastu lat dynamika wydarzeń w polityce rozszerzenia UE. Do domagających się przejścia do kolejnych etapów akcesji Macedonii Północnej i Albanii dołączyły również Gruzja, Mołdawia i przede wszystkim Ukraina, które złożyły wnioski o członkostwo tuż po wybuchu wojny. Mniejsze kraje Europy, które od II wojny światowej musiały zmagać się z imperialną polityką Kremla, wprost i wyraźnie wskazują, że to w Brukseli, a nie Moskwie widzą gwaranta stabilnego rozwoju. ©℗