- Wizja Francji rządzonej przez nieliberalnego prezydenta oznaczałaby poważne konsekwencje dla całego projektu europejskiego i Europy w ogóle - uważa Tara Varma, szefowa francuskiego biura European Council on Foreign Relations.

Tara Varma, szefowa francuskiego biura European Council on Foreign Relations / Materiały prasowe
W drugiej turze zmierzą się ze sobą urzędujący prezydent Emmanuel Macron i przewodnicząca Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. Komentatorzy spodziewają się, że będzie to wyrównana walka. Czego możemy się spodziewać przez najbliższe dwa tygodnie?
To będzie bardzo skomplikowana kampania. Przede wszystkim dlatego, że według sondaży przewaga Macrona nad Le Pen mieści się w granicach błędu statystycznego. Mamy do czynienia z realną obawą, że kandydatce Zjednoczenia uda się zwyciężyć. W 2017 r., kiedy oboje po raz pierwszy spotkali się w drugiej turze, nie było takiego lęku. W debacie z Macronem, która odbyła się wówczas przed drugą turą, Le Pen poniosła porażkę. Można się spodziewać, że tym razem będzie zdecydowanie lepiej przygotowana. Jest zmotywowana, bo czuje, że może wygrać. Szczególnie że wybory na Węgrzech po raz kolejny wygrał Viktor Orbán. Le Pen towarzyszy poczucie, że przeciwnicy liberalizmu ponownie mogą odnieść sukces w Europie. Poza tym, jeszcze trzy tygodnie temu obu kandydatów w sondażach dzieliło ok. 15 pkt proc. Różnica ta w bardzo krótkim czasie się skurczyła. Wizja Francji rządzonej przez nieliberalnego prezydenta jest przerażająca. Oznacza poważne konsekwencje dla całego projektu europejskiego i Europy w ogóle. Wiele się jednak może jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie wydarzyć.
Co musiałby zrobić więc Macron, żeby zwyciężyć?
Ze względu na wojnę w Ukrainie nie musiał prowadzić dotychczas intensywnej kampanii, a teraz będzie musiał uzasadnić wszystko, co robi, i tłumaczyć się z poprzednich decyzji. Wydaje mi się, że tym razem będzie mu nieco trudniej, ponieważ Le Pen reprezentuje pewien rodzaj odnowy, a w Europie mamy do czynienia z falą populizmu. Przede wszystkim prezydent musi zdobyć zaufanie wyborców antyfaszystowskich i lewicowych. W tym jednak tkwi cały problem Macrona. Nie miał czasu na kampanię, a kiedy już ją prowadził, zwracał się głównie do prawicowych wyborców. Na przekonanie do siebie lewicy będzie miał tylko dwa tygodnie.
Macron faktycznie postrzegany jest coraz częściej jako kandydat prawicy. W czasie pierwszej kadencji zyskał przydomek prezydenta bogatych. Starał się także zaostrzyć swoją politykę wobec migracji. Czy w takiej sytuacji wkupienie się w łaski progresywnej części francuskiego społeczeństwa będzie w ogóle możliwe?
Nie będzie to łatwe. Możliwe, że pomiędzy pierwszą a drugą turą zdecyduje się w większym stopniu zabiegać o wyborców. Tyle że po drugiej stronie jest Le Pen, która będzie walczyć z jeszcze większą siłą niż poprzednio. Poziom nieprzewidywalności tych wyborów jest bezprecedensowy.
Co Macron może w ogóle zaoferować lewicy?
Powinien się skupić przede wszystkim na kwestiach finansowych, jak np. emerytury. To temat, który budzi niepokój. Szczególnie w czasie wojny, gdy brakuje żywności lub energii. Jeśli przyjrzymy się sondażom pokazującym zainteresowania lub roszczenia obywateli, problem siły nabywczej zajmuje pierwsze miejsce wśród wszystkich kwestii. Trzeba więc pracować nad tym, by Francuzi czuli, że ich siła nabywcza jest wystarczająca. Obecnie wiele osób ma poczucie, że jest w tym aspekcie daleko w tyle za pozostałymi Europejczykami. Jednocześnie nie jestem pewna, czy to wystarczy. Większość deklaracji, które Macron złożył w ostatnim czasie, była skierowana do prawicy. Będzie mu więc bardzo trudno dotrzeć po czymś takim do całkowicie innych wyborców. Ostatecznie wiele będzie zależało od tego, w jakim kierunku pójdą wypowiedzi Marine Le Pen. Ostatnio Władimira Putina popierała bardzo dyskretnie, a w ubiegłym tygodniu próbowała udowodnić nawet, że jej polityka zagraniczna jest polityką liberalną. Myślę, że Macron będzie próbował pokazać Francji jej hipokryzję i udowodnić, że jej sukces w wyborach prezydenckich byłby bardzo niebezpieczny dla całego narodu.
Wyborców to przestraszy? Ostatnie tygodnie kampanii udowodniły, że powiązania z Putinem nie są w stanie zniechęcić ich do głosowania na przewodniczącą Zjednoczenia Narodowego.
Stosunek do Rosji ma znaczenie, ponieważ Le Pen musiała wycofywać się ze swoich uwag na temat Putina, a ona zazwyczaj tego nie robi. Zwykle w takich sytuacjach tylko wzmacnia swoje deklaracje. Myślę, że teraz zrozumiała, że relacje z Kremlem są czymś, co naprawdę przeszkadza Francuzom. Po prostu nie można tak otwarcie popierać Władimira Putina w obecnej sytuacji. Widać to bardzo dobitnie, jeśli spojrzy się na sytuację Zemmoura, który poparcie dla Putina jedynie wzmocnił po rozpoczęciu inwazji. Z tego powodu jego notowania bardzo szybko spadły.
To nie wystarczy, żeby wygrać wybory. Kogo Marine Le Pen będzie musiała do siebie przekonać, żeby pokonać urzędującego prezydenta?
Trzeba zaznaczyć, że mamy do czynienia z pewną formą normalizacji Le Pen. Myślę, że teraz, gdy różnica między nią a Macronem jest minimalna, przekonanie kilku osób na prawicy do oddania na nią głosu nie będzie aż tak skomplikowane. Jest też wielu wyborców o skrajnie lewicowych poglądach, którzy planują głosować właśnie na nią, bo w kampanii mówiła głównie o sile nabywczej. Można powiedzieć, że udało jej się ukraść tematy, na których opierał się dotychczas wyłącznie przekaz lewicy. Przez najbliższe dwa tygodnie będzie musiała więc pozyskać trochę głosów ze skrajnej lewicy, kilka dodatkowych ze skrajnej prawicy i trochę od prawicy, która wcześniej głosowała na kandydatkę Republikanów Valérie Pécresse. Jeśli dodatkowo frekwencja będzie niska, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że wygra. Zapewne nie z dużą przewagą, ale wygra. Także dlatego, że nie jest już tym strachem na wróble, którym była. Zemmour jest od niej bowiem o wiele straszniejszy.
Czy Le Pen wybrać mogą imigranci, o których w czasie kampanii toczyły się największe spory?
Myślę, że jest to możliwe. Jest wiele osób, których Macron do siebie zraził. Poza tym, głosując na Le Pen, ludzie mają poczucie, że wybierają tylko ją, a nie jej ugrupowanie czy ojca Jeana-Marie Le Pen. Głosują tylko na tę konkretnie osobę, wierząc, że jest zupełnie inna. Nie twierdzę, że w ten sposób postąpi większość ludzi, ale na pewno jest to grono, które zaczyna się liczyć.
Wspominała pani, że na korzyść kandydatki Zjednoczenia zadziałać mogłaby niska frekwencja. Czy jest jednak szansa, że osoby, które nie pojawiły się wczoraj w lokalach wyborczych, zmobilizują się i za dwa tygodnie pójdą oddać głos, by zapobiec przejęciu władzy przez skrajną prawicę? Tak było np. w 2002 r., kiedy ojciec Marine, Jean-Marie Le Pen, został pokonany przez Jacquesa Chiraca i w 2017 r., kiedy zwyciężył Macron.
Myślę, że jest to możliwe. Interesujące jest to, że w ostatnich dniach kampanii sam Macron zdawał się zmniejszać swoje oczekiwania co do wygranej. Mówił, że możliwość zwycięstwa skrajnej prawicy jest bardzo realna. Zawsze był przeciwny pomysłowi, by wszystkie partie polityczne poza skrajną prawicą głosowały na jednego kandydata, który z nim rywalizuje. Tym razem uznał, że trzeba taką opcję rozważyć, bo jest to ważne dla naszej demokracji. Możemy się różnić w kwestiach politycznych, ale ostatecznie wszyscy powinniśmy być przeciwko skrajnej prawicy. Pytanie jednak, czy jest to możliwe? Wiele osób na lewicy mówi, że nie chce po raz kolejny głosować na Macrona w drugiej turze.
Kogo mogą poprzeć kandydaci, którzy odpadli wczoraj z wyścigu o fotel prezydencki?
Jestem niemal pewna, że Zieloni i Socjaliści wezwaliby do głosowania na Macrona. Myślę też, że w Partii Republikańskiej, należącej do głównego nurtu, dojdzie do rozłamu. Rozpadnie się także Partia Socjalistyczna. Nie sądzę jednak, by wiele osób wzywało do głosowania na któregoś z kandydatów. ©℗
Rozmawiała Karolina Wójcicka