W dziejach każdego narodu są wydarzenia o szczególnej wadze, których konsekwencje mogą potem przez pokolenia wpływać na jego losy. W najnowszej historii Polski było ich kilka: odzyskanie niepodległości i wojna z bolszewikami, II wojna światowa czy rozpad sowieckiego imperium. W takich momentach ważne są mądrość i odwaga elit, gdyż od ich decyzji zależy bardzo wiele.

Agresja Rosji na Ukrainę należy właśnie do takiej kategorii. I to nie dlatego, że wróg zaatakował sąsiednie i przyjazne nam państwo, że mamy na swoim terytorium ponad 2 mln uchodźców, że niszczone jest tam także nasze dziedzictwo kulturowe, ale dlatego że zagrożone są nasze żywotne interesy, że zagrożona jest nasza suwerenność. Ukraińcy walczą nie tylko w obronie swojego terytorium, ale także naszych wartości, o naszą przyszłość. Dlatego ta wojna jest także naszą wojną, której nie możemy przegrać.
Od 24 lutego ukraińska armia stawia dzielny opór. Zadaje agresorowi duże straty. Jednych w Europie to dziwi, innych uspokaja. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że taki a nie inny początek wojny wynikał z faktu, że Kreml padł ofiarą własnej propagandy. Uwierzył w tezę, że Ukraińcy nie są narodem, a ich państwo jest z tektury, dlatego wystarczy dmuchnąć, by się przewróciło. W rzeczywistości dysproporcja sił między obu państwami jest ogromna. Do tego wojna toczy się wyłącznie na terytorium Ukrainy, które jest systematycznie niszczone, przy użyciu coraz bardziej śmiercionośnej broni. W końcu straty i zniszczenia będą tak duże, że Ukraina nie będzie w stanie się bronić. Heroiczny opór nie będzie bezcelowy, gdyż stanie się ważnym elementem budowania współczesnej świadomości ukraińskiego narodu. Lepiej by jednak było, aby ta danina przelanej krwi już teraz przekonała demokratyczny świat, że realna pomoc Ukrainie, jej przetrwanie, jest także w jego żywotnym interesie.
Przegrana Ukrainy będzie oznaczała, że nad Europą zamajaczy monstrum bandyckiego państwa ze skorumpowaną elitą, niemającą żadnych moralnych skrupułów. Państwa zmilitaryzowanego, posiadającego silną, okrzepłą w bojach armię, za nic mającego ludzkie życie. Państwa, które będzie dążyło do skorumpowania i skłócenia europejskich elit. Państwa, które się będzie bawiło kurkiem gazowym i guzikiem atomowym, które będzie szantażowało niepokornych bronią masowego rażenia, które będzie się uciekało do skrytobójczych mordów, wspierania organizacji terrorystycznych i destabilizowania sąsiadów tłumami nielegalnych migrantów. Nie sądzę, aby w Europie znalazł się choć jeden odpowiedzialny, demokratyczny polityk, którego taka sytuacja by zadawalała.
To nie pierwszy raz, kiedy dla realizacji swoich imperialnych mrzonek Rosja rozpętuje wojnę. W połowie XIX w. carat uznał, że należy rozwiązać siłą kwestię turecką. Państwo osmańskie, nazywane przez Rosję „chorym człowiekiem Europy”, miało być łatwym łupem. Celem było zdobycie Konstantynopola, symbolicznej stolicy prawosławia. W wojnę po stronie Turcji włączyły się Francja i Wielka Brytania. Rosja została powstrzymana. Działania zbrojne pokazały, że imperium carów, oparte na pracy niewolniczej, jest kolosem na glinianych nogach.
Ukraińcy także unaocznili, że armia rosyjska nie jest jeszcze tak silna i sprawna, jak to niektórzy uważali. Armia ta ma duży problem, aby przełamać opór wielokrotnie słabszej, niedoinwestowanej armii ukraińskiej i aby osiągnąć swój cel, musi się uciekać do terroryzowania ludności cywilnej oraz szantażowania świata bronią jądrową. Potencjał demokratycznego świata: demograficzny, gospodarczy i militarny jest wielokrotnie większy od potencjału Rosji. Nie ulega wątpliwości, że w starciu z NATO armia rosyjska nie miałaby większych szans. I nie chce mi się wierzyć, że ta klika złodziei, opływająca w luksusy, która obecnie rządzi Rosją, zaryzykowałaby rozpętanie wojny jądrowej. Broń atomowa to straszak na tych polityków Zachodu, którzy mają słabe nerwy. Użycie tego argumentu to przejaw słabości, a nie siły Rosji.
Na Zachodzie od dawna silne były nastroje pacyfistyczne. Kwestionowano nawet konieczność utrzymywania własnych sił zbrojnych. Zapomniano o prostej zasadzie, że kto nie łoży na własną armię, ten karmi cudzą. Iluzja wiecznej szczęśliwości i pokoju w zderzeniu z krwawą rzeczywistością na Ukrainie może być dla wielu ludzi szokiem, choć niektórzy wciąż próbują nie dostrzegać prawdy (albo ją wypierać ze świadomości). Wydaje się jednak, że każdy logicznie myślący człowiek powinien wyciągnąć z ukraińskich wydarzeń właściwe wnioski. Jeżeli świat Zachodu chce być wolny i suwerenny w swoich decyzjach, to musi być zdolny do obrony wszelkimi dostępnymi środkami. Putin atakując bez powodu, w sposób barbarzyński, Ukrainę i kwestionując cały porządek międzynarodowy, popełnił duży błąd i grzechem oraz polityczną głupotą byłoby go nie wykorzystać.
Liderzy świata zachodniego twierdzą, że nie mają wobec Ukrainy żadnych sojuszniczych zobowiązań, a wmieszanie się w konflikt może doprowadzić do wybuchu III wojny światowej. Nie jest to prawda. USA, Francja i Wielka Brytania zagwarantowały Ukrainie w 1994 r. bezpieczeństwo i nienaruszalność granic. I jeżeli nawet gwarancje te nie zostały rozpisane na konkretne działania, to one istnieją i powinny być respektowane. Być może, gdyby w 2014 r. reakcja na rosyjską agresję była odpowiednia, to nie doszłoby do obecnego koszmaru? Polityka demokratycznych mocarstw wobec Ukrainy jest obecnie sprawdzianem ich wiarygodności.
Broń dostarczana na Ukrainę i sankcje nakładane na Rosję to ważne działania, ale nie odwiodą one Putina od realizacji planu, do którego przygotowywał się co najmniej od kilkunastu lat. Silny opór Ukraińców może go zatrzymać na jakiś czas. Jednak, tak jak w przypadku Czeczenii, Rosja wykorzysta każdą nadarzającą się okazję, aby znów uderzyć. Ten reżim już przekroczył wszystkie czerwone linie. Jedyną skuteczną metodą na przywrócenie w Europie trwałego pokoju i rządów prawa mogłaby być operacja przymuszenia do pokoju. NATO posiada odpowiednie siły i środki, aby ją przeprowadzić, brakuje tylko politycznej woli. Jest strach przed wojną, tak jakby ta wojna już nie trwała, tak jakby już nie było tysięcy cywilnych ofiar rosyjskiej agresji.
Jeżeli NATO jest sojuszem opartym na wartościach (demokracji, wolności, równości, prawa do życia w pokoju) i traktuje Ukrainę jako suwerenny kraj, to powinno pozytywnie odpowiedzieć na apel Kijowa dotyczący ochrony życia i mienia ukraińskich obywateli. Sojusz powinien zrobić wszystko, aby rosyjska agresja nie pozostała bezkarna. Pasywność Zachodu zachęci innych niedemokratycznych przywódców do realizacji swoich partykularnych, mocarstwowych interesów. Jako społeczność międzynarodowa wrócimy do zasady, według której siła jest prawem, a zbrodnia może być narzędziem. Jeżeli Zachód na tym etapie nie odważy się zastopować Rosji, to w przyszłości zaprowadzenie sprawiedliwego pokoju może wymagać od niego o wiele więcej wysiłków i kosztować o wiele więcej ludzkich ofiar.
Lepiej by było, by danina przelanej krwi już teraz przekonała demokratyczny świat, że realna pomoc Ukrainie, jej przetrwanie, jest także w jego żywotnym interesie