Francja widzi możliwość uruchomienia rozmów normandzkiej czwórki, które mogłyby doprowadzić do rozładowania napięć między Ukrainą a Rosją. Mało kto podziela ten entuzjazm.

Obie strony, władze Ukrainy i Rosji, chcą rozmów w ramach formatu normandzkiego i implementacji protokołu mińskiego – zapewniał po spotkaniach w Moskwie i Kijowie prezydent Francji Emmanuel Macron. W porównaniu z innymi światowymi przywódcami walczący o reelekcję 44-latek tryska optymizmem, regularnie powtarzając, że negocjacje mogą przynieść owoce. Jeszcze przed wyjazdem do Moskwy Francuz dystansował się do niepokojących doniesień amerykańskiego wywiadu, stwierdzając, że „co tydzień słyszy od wysokich urzędników, że nadciąga operacja wojskowa”. Odwiedzając we wtorek Ukrainę, potwierdził, że w czwartek w Berlinie na poziomie politycznych doradców prezydenckich dojdzie do spotkania w ramach forsowanego przez niego formatu (Francja, Niemcy, Rosja, Ukraina).
Do tej pory zarówno gospodarze, jak i strona ukraińska przyznawali, że przygotowania idą opornie. Nieoficjalnie Kijów oczekiwał od Berlina mocniejszych deklaracji w sprawie Nord Stream 2. Tymczasem kanclerz Niemiec Olaf Scholz podczas wizyty w Waszyngtonie unikał tak mocnych wypowiedzi o gazociągu jak prezydent Joe Biden. W takich okolicznościach nawet spotkanie na relatywnie niskim szczeblu można uznać za sukces Niemców i Francuzów, przy których pośrednictwie Ukraińcy i Rosjanie usiądą do rozmów.
Format normandzki to nieregularne spotkania, na różnym szczeblu, zainaugurowane w 2014 r. we Francji. Ostatnie miało miejsce w Paryżu 26 stycznia, po niemal dwuletniej koronawirusowej przerwie. „Normandzka czwórka” skutkowała dwoma porozumieniami mińskimi (w latach 2014 i 2015), ale do tej pory żaden z ich kluczowych punktów nie został całkowicie spełniony. Z okolic frontu nie wycofano ciężkiego uzbrojenia, nie spełniono także warunków politycznych, które miały doprowadzić do reintegracji z Ukrainą Zagłębia Donieckiego. Głównym problemem jest to, że strony zupełnie inaczej interpretują treść porozumień. Ukraina uważa, że prócz militarnej deeskalacji zapisy przewidują przywrócenie kontroli Kijowa nad granicą ukraińsko-rosyjską. Moskwa natomiast koncentruje się na wprowadzeniu przez Ukraińców reformy, która nadawałaby specjalny status części Donbasu.
Przed rozmowami w formacie normandzkim pozycję Kijowa określił szef MSZ Ukrainy Dmytro Kułeba, mówiąc, że nie będzie „żadnych koncesji w sprawie suwerenności” i „terytorialnej integralności”. A także „żadnego bezpośredniego dialogu z kontrolowanymi przez Rosję władzami w Doniecku i Ługańsku”. Trzeci punkt dotyczy tego, że „tylko Ukraińcy mają prawo do definiowania swojego politycznego kursu”.
Wbrew nadziejom Macrona sceptycy wskazują na słabości formatu normandzkiego. Po pierwsze, poniósł on fiasko w regulacji konfliktu na Donbasie, a obecny spór politycznie znacząco poza tę sprawę wykracza. Po drugie, format nie obejmuje Stanów Zjednoczonych i NATO. A trudno, by na wschodzie Europy cokolwiek trwałego i respektowanego przez Rosjan powstało bez bezpośredniego udziału Waszyngtonu i Sojuszu.
Dlatego też ze strony Departamentu Stanu czy urzędników NATO próżno szukać entuzjastycznych komunikatów dotyczących formatu normandzkiego czy wschodniej misji mówiącego o „nowej równowadze” Macrona. Sojusz i USA odpowiedziały już na piśmie na rozległe żądania Rosji, wzmacniając przy tym swoją obecność wojskową w Europie Wschodniej. Z pewnością jednak format normandzki jest platformą, której nie przekreśla Kreml, wciąż rozważający, jak zareagować na odpowiedź Waszyngtonu, i straszący wojskowymi ćwiczeniami przy granicach.
Od wejścia do Pałacu Elizejskiego pięć lat temu francuski prezydent nie szczędził politycznego kapitału, by doprowadzić do zwiększenia roli Europy w obronności czy polityce zagranicznej. Tak w znacznej mierze widzi rolę Pałacu Elizejskiego francuski elektorat, równocześnie statystycznie bardziej przychylny Rosji niż ten amerykański. Szczególnie z niosącej Macronowi zagrożenie w wyborach w kwietniu prawej strony, która wzywa Paryż do równowagi w balansowaniu między NATO a Moskwą czy „wielkiego powrotu”. A Ukraina to niejedyny obecnie problem z Rosją w tle dla Pałacu Elizejskiego. Po puczu w Mali Francji sypie się grunt pod nogami w Sahelu, gdzie z miesiąca na miesiąc coraz mocniejszymi kartami gra Moskwa i rosyjscy najemnicy. ©℗
Boris Johnson w Warszawie dogrywa sojusz
W ramach „dyplomatycznej ofensywy” związanej z kryzysem wokół Ukrainy brytyjski premier Boris Johnson przyjedzie w czwartek do Polski, gdzie spotka się z prezydentem Andrzejem Dudą i premierem Mateuszem Morawieckim. Głównym tematem rozmów będzie bezpieczeństwo regionu. Nie jest wykluczone, że szef rządu w Londynie wyjedzie poza Warszawę, by spotkać się z brytyjskimi żołnierzami stacjonującymi w Polsce.
Kijów, Londyn i Warszawa są w trakcie dogrywania sojuszu, który oprócz wymiaru politycznego będzie dotyczył też współpracy energetycznej oraz wojskowej. W ramach zacieśnienia stosunków oraz reakcji na wojskowe prowokacje Rosji w poniedziałek Brytyjczycy zapowiedzieli wysłanie do Polski dodatkowych 350 żołnierzy.
Od samego początku napięć wokół Ukrainy Wielka Brytania mocno wspiera Kijów na polu dyplomatycznym, ostrzegając Kreml przed konsekwencjami ewentualnej agresji. Na tym pomoc Londynu się nie kończy, w ostatnich tygodniach Ukraińcy mogli liczyć na dostawy drogą powietrzną brytyjskiego uzbrojenia, w tym wyrzutni pocisków kierowanych NLAW. Oprócz tego na początku lutego Johnson odwiedził Kijów, gdzie deklarował, że Wielka Brytania ma gotowy pakiet sankcji, które wprowadzi, gdyby doszło do rosyjskiej inwazji. W takim przypadku na cel wzięte byłyby m.in. majątki oligarchów z otoczenia prezydenta Władimira Putina. ©℗
MO