Zamieszanie wokół Ukrainy i spór wschód–zachód przykryły ponowoczesny model aneksji, który Rosja funduje Białorusi

Przemieszczanie oddziałów rosyjskich ze Wschodniego Okręgu Wojskowego, czyli z okolic Chabarowska – do Europy rozpoczęło się 14 stycznia. Pięć dni później poruszające się na platformach kolejowych zgrupowania dotarły na Białoruś. Przez cztery dni Moskwa nie podawała celu ich wyjazdu. Sugerowała w ten sposób, że buduje prawdziwą grupę uderzeniową, która weźmie udział w ataku na Ukrainę. Formacje przejechały niemal 10 tys. km. Oficjalnym celem były i są manewry „Sojusznicza Stanowczość 2022”. Początkowo zarówno Kreml, jak i władze w Mińsku przekonywały, że weźmie w nich udział mniej niż 13 tys. żołnierzy. Tak, by nie było konieczne zapraszanie na wydarzenie obserwatorów zagranicznych. W praktyce w ćwiczeniach bierze udział nawet 80 tys. wojskowych z Rosji i Białorusi. Najważniejsza ich część odbywa się na poligonach w dwóch obwodach graniczących z Polską – grodzieńskim i brzeskim.
Wielu żołnierzy spod Chabarowska zna Europę. W 2015 r. bili się o położone w obwodzie donieckim Debalcewe. Tamta bitwa zakończyła się podpisaniem niekorzystnego dla Kijowa drugiego porozumienia mińskiego.
W tym kontekście nie Ukraina jest jednak najważniejsza. Dziś kluczowe jest pytanie, ilu rosyjskich żołnierzy zostanie na Białorusi na stałe? Możliwe, że to ważniejsze niż scenariusze wojenne na Ukrainie. Rosja najpewniej nie dokona inwazji na wielką skalę. Nie ma na to ani sił, ani środków. Władimir Putin kalkuluje racjonalnie i nie narazi się na długą wojnę, która wyniszczy jego system władzy i podważy logikę restauracji egzekutywy, której trzyma się od 2000 r. Kreml wie, że ewentualna wojna musi być spektakularna, ale krótka i skuteczna. Logika długich konfliktów została tam szczegółowo przestudiowana na przykładzie Afganistanu i Iraku. Wnioski są jednoznaczne: konflikty tego typu drenują państwo atakujące, czego przykładem jest osłabienie potęgi USA. Czym innym jest budowanie iluzji wielkiej inwazji, a skończenie na – jak to określają Ukraińcy – „wariancie lokalnym”, który w zasadzie trwa nieprzerwanie od 2014 r., czyli na Donbasie. Wariant lokalny odwraca uwagę – możliwe, że celowo – od korzyści, które Rosja osiąga gdzie indziej. Największą z nich jest właśnie Białoruś.
W zasadzie od wyborów w sierpniu 2020 r. Kreml robi wszystko, aby dokonać de facto aneksji tego państwa. Putin pomógł Alaksandrowi Łukaszence zamknąć kanały komunikacji z Zachodem. Dyktator najpierw sfałszował wybory, a następnie krwawo stłumił protesty, aby spuentować wszystko procesami politycznymi i umieszczeniem w więzieniach oraz koloniach karnych ponad 1 tys. aktywistów i działaczy. Aby nie było żadnych wątpliwości, że jest pariasem, we współpracy z rosyjskim wywiadem doprowadził do uziemienia boeinga Ryanaira z blogerem Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie i wywołał kryzys migracyjny, który ostatecznie umieścił go w tej samej lidze, w której funkcjonują Baszar al-Asad, Kim Dzong Un i junta birmańska. Dokładnie tam umieściła go w wygłoszonym w połowie stycznia wykładzie w Lowy Institute szefowa brytyjskiej dyplomacji Liz Truss.
Kreml przez lata nie był w stanie zwasalizować Białorusi. Łukaszenka lawirował między Wschodem a Zachodem. W 2019 r. przyjmował jeszcze w Mińsku doradcę Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa Johna Boltona. Flirtował z krajami bałtyckimi w kwestii dostaw surowców energetycznych. Na przemian odmrażał i zamrażał stosunki z Polską, posługując się mniejszością polską jako lewarem. Po aneksji Krymu wcielił się nawet w rolę kogoś, kto świadczy dobre usługi dla sąsiadów, goszcząc rozmowy normandzkiej czwórki w Mińsku. Miał potencjał do odgrywania konstruktywnej roli w stosunkach międzynarodowych. Dziś Białoruś z Łukaszenką u sterów jest skazana na Putina. Na jego pieniądze, wsparcie dyplomatyczne i opiekę wojskową. Po niespełna dwóch latach od wyborów Białoruś została niemal całkowicie wchłonięta przez Rosję.
Krym został zajęty ekspresowo i spektakularnie. Białoruś poddano aneksji dyskretnie. Mamy za wschodnią granicą zwasalizowane państwo oddzielone od Polski nieregularnym pasem republiki namiotowej zamieszkanej przez stanowiących żywe tarcze migrantów. I konflikt, który w zależności od potrzeb można odmrażać lub zamrażać.
Świat powoli zaczyna dostrzegać tę zmianę, czego wyrazem jest choćby ponadpartyjny list posłów Parlamentu Europejskiego, który mówi o wysiłkach Rosji na rzecz „okupacji i zniewolenia Białorusi”. Rzadko zdarza się, aby pod jednym dokumentem podpisali się Guy Verhofstadt, Radosław Sikorski z jednej strony i Ryszard Legutko oraz Adam Bielan plus Jacek Saryusz-Wolski z drugiej. Tym razem tak się stało. Bo w sporach o Nord Stream 2, nowy kształt systemu bezpieczeństwa czy scenariusze wojenne na Ukrainie uwadze Zachodu umknął jeden drobny szczegół – dziewięciomilionowe państwo, które zostało poddane ponowoczesnemu anszlusowi. Bez zielonych ludzików i bez zadęcia Białoruś jako w miarę suwerenne państwo niemal znikła z mapy.