Walka z lewicowym aktywizmem staje się coraz ważniejszym elementem kampanii przed wiosennymi wyborami prezydenckimi.

Politycy francuskiej prawicy twierdzą, że ich kraj stoi w obliczu rosnącego zagrożenia. Ma nim być wzorowany na Stanach Zjednoczonych ruch aktywistów związany z kulturą przebudzenia, która opiera się na zwiększonej wrażliwości na dyskryminację ze względu na tożsamość płciową, orientację seksualną czy rasę.
Aktywiści dążą do potępienia bohaterów narodowych, których uznają za seksistów bądź rasistów. Wśród nich znalazł się m.in. Napoleon Bonaparte. Lewicowa burmistrz miejscowości Rouen w Normandii zaproponowała, by stojący tam pomnik cesarza zastąpić ikoną feminizmu. Za ciosem poszedł także francuski słownik „Le Robert”, decydując się na wprowadzenie neutralnych płciowo zaimków. Obok francuskiego „on” i „ona” pojawiło się określenie dla osób, które nie identyfikują się jako kobieta lub mężczyzna. „Inkluzywny język nie jest przyszłością języka francuskiego” – skwitował na Twitterze minister edukacji Jean-Michel Blanquer. To on w imieniu prezydenta Emmanuela Macrona prowadził dotychczas walkę z tym, co rząd określa mianem „amerykańskiej ideologii”.
W październiku Blan quer powołał think tank Laboratorium Republiki, którego celem jest przeciwdziałanie kulturze przebudzenia. Wśród zagrożeń, z jakimi instytucja ma się mierzyć, znalazły się nie tylko kampanie na rzecz sprawiedliwości społecznej, ale i aktywne w Europie muzułmańskie ruchy polityczne. Dyrektor think tanku Éric Claire fond przekonuje, że organizacje te mają na celu zachęcenie Francuzów do identyfikowania się w większym stopniu z grupą rasową lub religijną niż z narodem. Zapowiedział, że w pierwszej kolejności Laboratorium przeanalizuje, w jaki sposób pomysły, które pojawiły się w USA w celu zwalczania dyskryminacji, wpłynęły na Francję. – Musimy spojrzeć na to, co osłabia demokrację i republikę. Kultura przebudzenia zdecydowanie jest takim czynnikiem – mówił niedawno Blanquer.
Zdaniem członków rządu Macrona kultura ta jest sprzeczna z ideałami republikańskimi. Odpowiedzią Francji na ochronę mniejszości jest uniwersalizm, czyli przekonanie, że wszyscy są tacy sami i w związku z tym powinni być traktowani jednakowo. Ale związani z ruchem aktywiści twierdzą, że rasa, kolor skóry czy płeć mają znaczenie, ponieważ wpływają na życiowe doświadczenia obywateli. Przywiązanie Francji do uniwersalizmu miałoby więc świadczyć o hipokryzji i stanowić pretekst do odmowy przeprowadzenia reform. – Ludzie, którzy twierdzą, że Francja musi bronić się przed kulturą przebudzenia, to ludzie, którzy chcą, by nic się nie zmieniło. Tylko dlatego, że to oni czerpią korzyści ze statusu quo – mówiła w rozmowie z BBC francuska aktywistka antyrasistowska Rokhaya Diallo.
Trwająca we Francji kampania wyborcza zmusiła do zabrania głosu samego prezydenta Macrona, który ostrzegł już Komisję Europejską przed zagłębianiem się w – jego zdaniem – „bzdury związane z kulturą przebudzenia”. Pod koniec listopada KE wydała przewodnik, w którym odradza używania pojęć uznanych za dyskryminujące. Zamiast tego do języka wprowadzone zostały neutralne płciowo hasła, jak „osoby współpracujące”. – Europa, która wyjaśnia swoim obywatelom, jakich słów powinni używać, a jakich nie, nie jest Europą, do której jestem przywiązany. To nonsens – powiedział francuski przywódca. W ten sposób Macron próbuje dotrzeć do prawicowego elektoratu, który coraz odważniej opowiada się po stronie innych kandydatów.
Za największe zagrożenie dla reelekcji Macrona w zaplanowanych na kwiecień wyborach została uznana kandydatka Partii Republikańskiej Valérie Pécresse. To przewodnicząca regionu Île-de-France, która w przeszłości dwukrotnie pełniła funkcję ministra w rządzie François Fillona. Jest pierwszą kobietą, którą republikanie zdecydowali się wystawić w wyborach prezydenckich. Badanie przeprowadzone na początku grudnia przez sondażownię Elabe sugeruje, że Pécresse miałaby szansę na pokonanie Macrona w II turze wyborów. Na kandydatkę miałoby zagłosować wówczas 52 proc. Francuzów. Kobieta uderza w Macrona za zbytnią ugodowość. – W przeciwieństwie do niego, najwyższy priorytet przywiązuję do wartości sekularyzmu i sprzeciwu wobec polityki tożsamości – powiedziała. Na pierwszym wiecu obiecała, że nie podda się ideologii przebudzonych. – Nie ma mowy o pozostawieniu przyszłości Francji w rękach ekstremistów – zaznaczyła. Odniosła się też do żądań niektórych rodziców, którzy chcieliby zakazać lektury „Trzech świnek” w przedszkolach. – To politycznie poprawna dyktatura, która na nowo pisze francuską historię – mówiła.
Do kwestii kultury przebudzenia odnosi się obecnie większość kandydatów na prezydenta. Kandydatka socjalistów, burmistrz Paryża Anne Hidalgo, obiecała wprawdzie nie prowadzić kampanii na ten temat, ale już Éric Zemmour – znany z prawicowych poglądów – ostrzega wyborców przed niebezpieczeństwem obecności takiej kultury we francuskich firmach. Rząd ostrzega, że to właśnie przebudzenie napędza skrajnie prawicowych kandydatów. Blanquer w rozmowie z francuskim dziennikiem „Le Monde” przekonywał, że sprzeciw wobec ideologii przebudzonych był główną przyczyną zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA w 2016 r. Sondaż przeprowadzony w listopadzie przez Elabe wskazuje jednak na zdecydowaną przewagę Macrona, gdyby starł się z Zemmourem w drugiej turze. Na urzędującego prezydenta miałoby zagłosować w takiej sytuacji aż 65 proc. obywateli.
Macron oskarża lewicę o łamanie wartości republikańskich